Mel Tripson – VI YD (EP)

★★★★★★★☆☆☆

1. Nanny 2. Back 'n’ Reloaded 3. Talk To Me 4. Wild West 5. Pakistan 6. Back 'n’ Reloaded (Stonkatank Remix)

SKŁAD: Mateusz Kochaniec – wokal; Piotr Machajek – gitara basowa; Stanisław Czerniawski – perkusja; Filip Paprocki – gitara

PRODUKCJA: Lech Pukos, Borys Kunkiewicz & Mel Tripson

WYDANIE: 15 marca 2015 – niezależnie

Takie granie wydawać by się mogło, że miało już swoje pięć minut. Teraz całe zamieszanie w terminologii tegoż gatunku jakby przycichło, ale nie znaczy to, że nikogo już to nie kręci. Starają się to udowodnić panowie z formacji Mel Tripson, których przebłyski znaleźć mogliście w recenzjach niektórych składanek. Przyszedł jednak i czas na wydawnictwo wydane po swojemu i w całości poświęcone swojemu graniu!

Ile to wszystko trwało! Ano półtora roku (koniec 2013), jeśli wierzyć moim internetowym skrzatom. Tyle właśnie czasu minęło od powstania zespołu i opublikowania pierwszego wydawnictwa. Taki jest też projekt i zamieszanie, które wokół siebie stworzył Mel Tripson. Podsumowują oni dotychczasową działalność zespołu, gdzie opublikowane niegdyś kompozycje zostały zremasterowane i wzbogacone o dwa premierowe utwory, Pakistan oraz remix do Back’n’Reloaded, za którym kryje się Stonkatank. Nie jest to przypadkiem, bo za tą skrytobójczą nazwą kryje się również producent całego albumu, który udziela się na co dzień w zespole Flemings!

Album „VI YD” nie ma na celu złupić naszych kieszeni, bo wydany jest dla bardziej wybrednych za darmo na Soundcloudzie. Oni chcieli zaledwie podsumować swój wyborny okres twórczy, a jeśli ktoś by ich finansowo wspomógł, pewnie by się nie obrazili. Jedno jest pewne. Ciągnie ich w świat muzyki i z nim chcą za wszelką cenę dzielić się swoim brzmieniowym show.

Historia tego lublińskiego zespołu, jak to bywa, była wyraźnie spontaniczna i dopiero pierwsze występy na estradzie oraz wyraźne sukcesy zrodziły przełom i rozpoznawalność Mel Tripson na lokalnej scenie. Nie mogli więc zawrócić. Od tamtego czasu zaangażowaliśmy się całkowicie w projekt – rok 2014 minął na koncertowaniu, tworzeniu i nagrywaniu autorskiego materiału, udziale w przeglądach – prezentuje się grupa.

Album jest w swym przekazie naprawdę konkretny.

Nie! Koła na nowo nie odkryli. W muzyce staramy się spotkać w środku drogi między naszymi, często różnymi dążeniami. Efektem jest ta oto muzyka – gitarowa, jakby na przekór panującym obecnie modom rządzą riffy i masywne brzmienie – zapowiadają. Tu padają słowa kluczowe, ale o ile do masywnego brzmienia, gdzie poza kawałkiem Wild West, miałbym nieco wątpliwości, to album rzeczywiście żyje riffami. To krążek przerośnięty gitarowym zgrzytem utrzymującym się w całkiem szybkich tempach. Generalnie wisi w powietrzu spora dawka energii, którą nieskazitelnie z siebie wyzwalają, często typowo „aroganckim” impetem. Są inspirowani klasycznym rockiem, nieco bluesa, szczypta grunge’u, a wszystko przebrane quasi-retro zagwozdkami, które paradoksalnie równie dobrze można odnieść do współczesnych brzmień. Nie, nie można mówić tu de facto o czymś oryginalnym. Ot, ciężkie gitarowe granie, z przesterami Jacka White’a i melodyczną artykulacją Arctic Monkeys, The Black Keys, czy też konotacjami frywolnego Red Hot Chilli Peppers. 

Równie dobrze jest z sekcją rytmiczną, która prowadzi wszystko równo, ale nie syntetycznie. Tak jest podobnie z samymi wokalami, do których można i nie można się uwziąć. Dla mnie raczej chcą sobie przyczepić etykietę nieco niechlujnego brzmienia, dla którego nie zawsze dokładnie wyartykułowany wokal by pasował. Tu właśnie w takim obrębie gdzieś tam płynnie się obija, ale czasem zahacza jednak o płytkie, mało rozwinięte linie melodyczne, co jednak po raz kolejny może wiązać się ze stylistyką, jaką właściwie podjęli. Nieco nonszalancką, iście beztroską! Tak czy siak, do pewnej grupy na pewno z tym trafią, bo album jest w swym przekazie naprawdę konkretny.

Grupa pomimo krótkiego „stażu pracy” szybko odniosła sukcesy na scenie, co już świadczy o ich żywiołowym i przekonującym podejściu do swojego stylu, który potrafi przebić się do publiki piorunującą szybkością. Jeśli podtrzymają tę passę, niedługo polska scena rocka powinna się nieco przewertować. Paradoksalnie na naszym polskim rynku byłoby to coś nowego! Dość to jednak enigmatyczny zespół, aby tworzyć już jakieś uzurpatorskie zakusy do tronu polskiego rocka. Czas pokaże!

MEL TRIPSON – NANNY