Minimatikon – The Cabinet of Dr. Caligari

★★★★★★★★✭☆

1. Them Birds 2. Them Skies 3. Them Merchants 4. Them Delusions  5. Them Nights 6. Them Shades 7. Them Angels 8. Them Traps 9. Them Potions 10. Them Journeys 11. Them Roses 12. Them Conversations 13. Them Eyes 14. Them Demons 15. Them Legends 16. Them Gods 17. Them Doors 18. Them People 19. Them Whispers

SKŁAD: Marcin A. Steczkowski – pianino, kornet, odgłosy; Marcin Jadach – kontrabas, gitara basowa; Piotr Cebula – skrzypce; Maciej Kosztyła – saksofony; Dawid Lewandowski – gitara, odgłosy; Jan Kiedrzyński – perkusja; Konrad Zawadzki – wokale. PRODUKCJA: Marcin A. Steczkowski, Dawid Lewandowski & Marcin Jadach 

WYDANIE: 31 października 2011 – niezależne 

Miłośnicy kina niemego mają niemałą gratkę, mogąc oglądać klasykę panteonu niemieckiego ekspresjonizmu „Gabinet doktora Caligari” z 1920 roku w akompaniamencie zespołu Minimatikon składającego się pod przykrywką członków Orange The Juice oraz Transgress. Wojenna huśtawka nastrojów, stylistyczne przeskoki i niebanalne instrumentarium. Muzyka świetnie, aczkolwiek w minimalistycznym pokłonie wabi swoim brzmieniem i przedstawia spójny, intrygujący obraz pełen filmowych animozji, których poprzednia ścieżka dźwiękowa takich emocji wywołać nie potrafiła.

Ten album to muzyczny impresjonizm dla znających filmowy obraz i dla tych, którzy tej sposobności nie mieli, bowiem sama treść i forma są bardzo ilustracyjne, można rzec słuchowiskowe (Them Merchants, Them Birds). Nie sposób nie pochłonąć się eklektycznymi emocjami owego albumu, nawet bez skojarzeń z samym obrazem, którego znajomość pomaga zrozumieć pewne fazy i przestoje brzmieniowej atmosfery, bo mamy tu zarówno stricte klawiszowe Them Birds z „ciężkim finałem”, mocno futurystyczne Them Dellusions, organiczno-fantomasowe The Demons; jeden z najbardziej radośnie pląsająco-jazzujących tworów, jakie kiedykolwiek słyszałem, czyli Them Skies; bądź mocno niepokojący pattonowski Them Gods. 

Wszystko skąpane pośród dźwięków mało oczywistych, dodających płycie oryginalnego uroku i naturalnego wyrazu, a trzeba przyznać, że oddanie klimatu lat 20., w których powstała wersja kinowa tego projektu nie należało do zadań najłatwiejszych. Jakie znaczenie mają takie kinematograficzne „cytaty” doskonale przedstawiła nam niegdyś grupa Lebowski na płycie „Cinematic” (2010), jak również inne zagraniczne tuzy i żeby nie szukać daleko, wspomnę Pink Floyd.

Idąc śladem wcześniejszych porównań w muzyce w „The Cabinet of Dr. Caligari” odnajdujemy więc gatunkowe odbicia jazzu, psychodelii, elektroniki oraz intensywnego eksperymentalizmu zakorzenionego w rocku (Them Whispers). Aura płyty zwija się w nostalgii i dość posępnym klimacie (Them Roses, Them Shades, Them Traps) spowitym głęboko rozwiniętym asortymentem instrumentarium, w tym fortepianu, skrzypiec, fletu, etc. Do życia budzą więc m.in. tak pamiętliwe fragmenty, jak akustyczne zwody flażoletów w Them Nights czy też solowe dywagacje w Them Journes, z kolei klimat paranoi świetnie oddają kompozycje doprawione erudycją ambientu i psychodelii (Them Dellusions, Them Gods).

Nie o ekwilibrystyczną strukturę aranżacji tu chodzi, a o emocje, którymi muzyka ma podjudzać filmowy wizerunek.

Muzyka ta jest również niezwykle wyrafinowana i rozwijająca wraz z rosnącą dramaturgią. Z pewnością skupi wokół siebie i fanów współczesnej muzyki eksperymentalnej, i jazzu, którego pokłosie niesie za sobą głębokie uznanie i to bez przepychu zbędnego instrumentarium. Utwory na nowo „piszą” treść filmu. Kinematograficzny nastrój dobrany jest oszczędną, acz dosadną instrumentalizacją, dobitnie wykorzystując dostępne ku temu środki. Niemniej jednak 70 minut może okazać się sporym wyzwaniem wobec dość zrutynizowanych i mętnych, acz tajemniczych nieśpiesznych melodii, często zaślepionych esencją mglistego jazz rocka.

Przyjmijmy jednak do wiadomości jedno, dość kluczowe określenie, jakim jest „soundtrack”. Ta muzyka niekoniecznie ma tworzyć własną artystyczną wartość, bo umniejszałoby to samemu obrazowi, którego odbiór jest przecież rzeczą priorytetową. Muzyka to tło pod wizualny symbol, więc nie powinniśmy absolutnie narzekać na ospałe rozwijanie brzmieniowej atmosfery, bo nie o ekwilibrystyczną strukturę aranżacji tu chodzi, a o emocje, którymi muzyka ma podjudzać filmowy wizerunek.

Sam film pod wodzą Roberta Wienego zebrał gromkie brawa i miał horrendalny wpływ na dalszy rozwój kina. Czy muzyczne misterium Minimatikon miało w zamyśle rozjuszyć poletko muzyki? Nie sądzę. Płyta składa się aż z szesnastu kompozycji, które w wielu przypadkach to klasyczne instrumentalne miniatury. Intrygują, rozbudzają wyobraźnię i stymulują emocjami słuchacza. Płyta ma również wartość z pryzmatu stricte muzycznego. Czy ma swoją filmową tożsamość? Tak. Czy jest to twór autonomiczny? Raczej też. Symbioza udana, a że jeszcze w takiej oprawie? Cóż, królewski materiał. Grupa pozostaje nieprzewidywalna. Po raz wtóry. Zapewne też i nie ostatni.

MINIMATIKON – THECABINET OF DR. CALIGARI (FULL MOVIE WITH SOUNDTRACK)