Mustasch – Thank You For The Demon

 ●●●●●●●●○○

1. Feared And Hated 2. Thank You For The Demon 3. From Euphoria To Dystopia 4. The Mauler 5. Borderline 6. All My Life 7. Lowlife Highlights 8. I Hate To Dance 9. Don’t Want To Be Who I Am

SKŁAD: Ralf Gyllenhammar – wokale, gitara; Stam Johansson – gitara basowa; David Johannesson – gitara, wokal (7); Jejo Perković – perkusja

PRODUKCJA: Mustasch, Rikard Löfgren i Gustav Ydenius

WYDANIE: 15 Styczeń 2014 – Sony Music

www.mustasch.net

Po sześciu niezwykle udanych albumach studyjnych szwedzki Mustasch oferuje nam krążek nr 7. Czy siódemka jest dla nich szczęśliwą liczbą? Może i jest, ale co znaczy fart w obliczu prawdziwego talentu? Grupa z Göteborga po raz kolejny urzeka swoją wariacją na temat hard rocka.

                

Panowie doskonale wiedzą, jak wyważyć proporcje, żeby stworzyć dzieło na wysokim poziomie. A oto ich przepis… Po pierwsze, Mustasch jest wyznawcą zasady „liczy się jakość, a nie ilość”. Ich płyty zazwyczaj trwają w okolicach 40-tu minut, co dla mnie osobiście jest czasem idealnym dla tego typu muzyki. Wiem jednak, że nie dla wszystkich musi to być plus, ale jestem pewien, że po wysłuchaniu tych dziewięciu idealnie do siebie dopasowanych utworów ci bardziej pojemni wybaczą zespołowi serwowanie swojej muzyki w ilościach głodowych. No bo przecież trzeba będzie poczekać kolejne 2 lata zanim usłyszymy następną płytę zespołu. Tu właśnie mamy kolejną rzecz przemawiającą za Mustasch. Ralf Gyllenhammar i spółka przypominają o sobie swoim fanom w regularnych odstępach czasu, sprawiając, że nie mamy szansy o nich zapomnieć. Najważniejsza jest jednak sama muzyka, a do tego Szwedzi zdają się być stworzeni. Ich hard rock jest drapieżny, czasami podniosły (partie smyczkowe w The Mauler czy Thank You For The Demon), innym razem, jak to w tym gatunku wypada, muzycy skręcają w rejony balladowe (Do Not Want To Be Who I Am, fragmenty All My Life).

Punktem zwrotnym w karierze Mustasch, wydaję mi się, był album „The Latest Version Of The Truth”, który ukazał ich zamiłowanie do muzyki wręcz symfonicznej z bogatym instrumentarium i epickim brzmieniem. Najlepiej grupa jednak sprawdza się w krótkich i prostych rockerach, co nie dziwi, jeśli ma się takiego gitarzystę, jak David Johannesson, który krzesze chwytliwy riff za chwytliwym riffem. Za czasów świetności gatunku to właśnie dobry riff przesądzał o sukcesie kompozycji, a w tym wypadku mamy ich aż w zanadrzu. Ogromnie ważny oczywiście jest też wokal, najlepiej silny i zachrypły, opowiadający historię życia właściciela. Ralf jest właśnie takim krzykaczem, jego barwa nadaje się zarówno do tych ostrzejszych, jak i bardziej stonowanych utworów. „Thank You For The Demon” jest jednym z najbardziej bezpośrednich albumów kwartetu, co nie oznacza, że nie ma w nim miejsca na wyobraźnię artystyczną. Co zadziwia, to fakt, że grupa po tylu płytach nie powtarza się. Muzyka wciąż brzmi jak Mustasch, ale zawsze pojawia się jakiś nowy element, który sprawia, że mamy wrażenie, że obcujemy z czymś świeżym. Najnowsza propozycja grupy wygrywa nas tym, że jest różnorodna, pojawiają się nawet utwory metaliczne, jak Borderline, który w przejściach pobrzmiewa Enter the Sandman zespołu Metallica. Wsłuchajcie się tylko w te partie basu. À propos basu, From Euphoria To Dystopia brzmi w tej materii wyśmienicie.

Nie ma na omawianym krążku ani jednego motywu, który bym wyciął. Całość tworzy monolit. „Thank You For The Demon” to może nie płyta przełomowa, ani tym bardziej oryginalna, ale jest świadectwem niesłabnącej formy artystycznej grupy. Jeśli jeszcze nie jesteś przekonany, wyśpiewaj te linijki: Bang your head clean off, just do it/ Stomp your feet and clap your hands/ I’m a heavy metal groover/ Bang your head cause I hate to dance i zastanów się ponownie.

MUSTASCH – THANK YOU FOR THE DEMON