Percival Schuttenbach – Mniejsze zło

★★★★★★★★★☆

1. Oberek 2. Oj tam na mori 3. Żmij i dziewczyna 4. Dzierzba 5. I nie wrócił… 6. Miodunka 7. Martwe zło 8. Zmora 9. Tridam 10. Nilfgaard 11. Cantara (Dead Can Dance cover)

SKŁAD: Mikołaj Rybacki – gitara elektryczna, mandolina, śpiew; Katarzyna Bromirska – wiolonczela, śpiew, lira bizantyjska, sopiłka; Joanna Lacher – śpiew; Christina Bogdanova – śpiew; Marcin Frąckowiak – bas; Andrzej Mikityn – perkusja

PRODUKCJA: Percival Schuttenbach i Marek Dziedzic – uniQ Sound Studio 

WYDANIE: 15 maja 2015 – Fonografika

www.percivalschuttenbach.art.pl

Muzycy projektu Percival Schuttenbach są na ewidentnej fali wznoszącej. Zarówno, gdy przyjrzymy się ich pracy łożonej w folkowy projekt, świetna kontynuacja pieśni Słowian „Slava II” z 2014 r. (1. nagroda w konkursie Wirtualnych Gęśli) oraz świeżo wydana (premiera albumu także 15 maja 2015 r.) ścieżka dźwiękowa do gry „Wiedźmin 3: Dziki Gon” pod tytułem „Wild Hunt”, jak i gdy pod lupą przyjrzymy się folk-metalowemu obliczu pod nazwą Percival Schuttenbach (recenzję ostatniego album „Svantevit” z 2013 r. znajdziecie tutaj). Najnowszy album „Mniejsze zło” odnosi się do opowiadania Andrzeja Sapkowskiego o tym samym tytule. W 2006 r., gdy do zespołu dołączyła Asia, dla własnej frajdy stworzyli coś na kształt soundtracku do opowiadania Sapkowskiego, jednakże utwory te nie ujrzały światła dziennego. Piętnaście lat działalności na scenie, nowy skład, chęć zdefiniowania polskiego folk metalu stały się idealnymi bodźcami, by tym utworom przyjrzeć się z całkowicie nowej perspektywy i stworzyć ich nowe, świeże brzmienie.

Zespół podkreślał od samego początku, że chce zdefiniować polski folk metal i w takiej konwencji nagrać płytę. Mikołaj Rybacki: Postanowiliśmy całkiem świadomie oderwać się od anglosaskich, skandynawskich, niemieckich czy wschodnich pomysłów na folk metal, odfiltrować wszystko, co celtyckie czy fińskie, a co modne jest w tym gatunku, i postawić na polskość. Zawsze podążaliśmy swoją drogą i tak zrobiliśmy i teraz. Muzycznie zespół wyszedł od starych, popularnych ludowych przyśpiewek, a same teksty czy pomysły na nie czerpał z przebogatych notatek i zapisków XIX-wiecznego etnografa i folklorysty Oskara Kolberga, spisującego podania i legendy z różnych części kraju. Pomysł podążania tą ścieżką rozwoju zespół niezwykle ekscytuje: My jesteśmy dopiero na początku tej drogi, ale zamierzamy nią podążać, gdyż odkrywanie swoich własnych korzeni jest naprawdę czymś fascynującym. Wcześniej troszeczkę się o to otarliśmy, ale nie w takim stopniu jak teraz i o wiele bardziej powierzchownie. Teraz chcielibyśmy sięgnąć o wiele głębiej. – Wypowieda się Mikołaj w wywiadzie dla portalu artrock.pl. Album składa się z jedenastu kompozycji, wśród nich odnajdziemy cover Dead Can Dance, który został nagrany dla pewnej równowagi jako dziedzictwo gatunku world music. Wśród kompozycji znajdziemy utwory, które w twórczości Percivala Schuttenbacha znamy od jakiegoś czasu. Po pierwsze chodzi tutaj o otwierającego płytę Oberka autorstwa Grażyny Bacewicz, który pierwszy raz pojawił się na demie „Moribuka” z 1999 r. Ponownie jak na tamtym materiale, mimo że utwór zaliczany do muzyki klasycznej, brzmi tutaj najbardziej folkowo. Następnie nowa wersja utworu Tridam, który nie ukazał się na żadnym z dotychczasowych wydawnictw, a także odświeżony Nilfgaard wydany na pierwszym albumie „Tutmesz-Tekal” z 2002 roku. Wspomniany wcześniej Oberek wprowadza w folk-metalowe transy i zachęca do pogowania, jest także idealnym preludium do Oj tam na mori – mrocznej i wciągającej wersji ukraińskiej pieśni ludowej. Dotyczącej Smiertki lub Śmiercichny, odpowiedniczki popularnej w kraju nad Wisłą Marzanny.

Kto poznał troszkę twórczość Percivala Schuttenbacha i był choć na jednym koncercie, doskonale zdaje sobie sprawę, że są to nieźli jajcarze. W takiej też konwencji należy potraktować tekst utworu Żmij i dziewczyna, który jest świetnie skonstruowanym dialogiem między szkaradą a młodą dziewoją. Odwołuje się on do popularnej na Kujawach gawędy o żmiju, który według Słowian był uosobieniem boga Peruna, niedopuszczającego do wodopoju żadnej z dziewczyn, która nie chciała wyjść za niego za mąż. Żmij wyobrażany był jako smok lub wąż, lub postać z głową żmii, co odrażało kolejne dziewczyny. Nie opowiadając całej historii, którą musicie posłuchać lub przeczytać, napiszę, że nie kończy się ona szczęśliwie. W podobnie zabawnym tonie nagrany został utwór Martwe zło. Muzycznie ostre metalowe granie, w którym usłyszymy brzemiona Apocaliptiki, Slayera czy Metalliki. Jest to również dialog, tym razem w wykonaniu zapomnianych demonów – zjaw, strzyg, wilkołaków oraz przedstawiciela młodej blokerskiej społeczności miasta. Z melodyjnych partii demonów, wyśpiewywanych przez dziewczyny, dowiadujemy się, jak ciężko jest im we współczesnym świecie, którym żądzą młodzi. A młodzi bawiący się w nowe demony przy imprezie do białego rana, w rapowych rytmach, całkowicie zawstydzili dotychczasowe siły nieczyste. Nie ukrywam, że przy pierwszym odsłuchaniu szeroko się uśmiechnąłem, ponieważ pomyślałem od razu o takim pstryczku w nos Donatanowi, z którym folkowy Percival Schuttenbach współpracował przy nagrywaniu jego diamentowej płyty „Równonoc”, gdzie wszystkie folkowe instrumenty i chórki to zasługa właśnie owego zespołu. Płyta jest odpowiednio wyważona i przy ostrych metalowych riffach odnajdziemy spokojne partie, dotykające przestrzeni doom-metalowych, balladowych, a nawet kołysankowych. Tę ostatnią z wymienionych partii możemy usłyszeć we wspaniałej Dzierzbie. Kołysankowy i bardzo spokojny nastrój przeradza się w rasowy folk metal, ostre gitary, ciężką sekcję rytmiczną z domieszką fletu. Wokalnie amplituda od spokojnych dźwięków, przyśpiewek, wprowadzenia melodii i tekstu z Jadą goście, jadą, na szalonym growlu skończywszy. Ciekawy klimat muzyczny ma w dalszej kolejności kawałek I nie wrócił… Utwór powstał na motywach śląskiej legendy. Przerażającej tak samo jak melodia, mówi ona, w skrócie, o kobiecie, która poprzez swoją chciwość straciła dziecko.

Wciągającą aranżację ma metalowa wersja białoruskiej pieśni ludowej Miodunka. W muzyce usłyszymy sporo nawiązań. Wstęp brzmi prawie jak War Pigs Black Sabbath, następnie bliżej muzyce black-metalowemu utworowi, dalej rozpędza się on do szybkości i melodyjności, w jakiej gra rosyjski zespół Arkona, natomiast w połowie utworu solówka i riffy gitary i wiolonczeli przypominają nam grę gwiazd thrash metalu ze Stanów – Slayera. Lżejszą kompozycją, w której pobrzmiewają delikatne klawisze, gitary akustyczne i flet jest Zmora. Utwór bardzo melodyjny, z bardzo miłą dla ucha solówką gitarową i wciągającą wiolonczelą. Piosenka podobnie jak Dzierzba w sennym i kołysankowym nastroju. Ponownie dialog dwóch postaci – przedwcześnie zmarłego małżonka i panny młodej chcącej stać się zmorą, by móc spotkać w zaświatach ukochanego. Oczywiście marzenie zostaje spełnione, ale nie z takim efektem, jak od tego oczekiwała panna młoda. Tridam – utwór inspirowany opowiadaniem Sapkowskiego mówi o walce i o krwi. Odświeżony, nagrany na nowo jest cięższy i mroczniejszy niż pierwsza wersja utworu. Stylistycznie zahacza o doom-metalowe riffy. Nowa wersja Nilfgaard wręcz z orientalnym wstępem miesza się ze spokojnymi partiami i mocnym uderzeniem. Tekst utworu odnosi się do wiary, do trzech ludów wierzących w jednego boga, choć nazywają go różnymi imionami, a którzy pod pretekstem miłosierdzia członki wszelakie sobie odrąbują. Piosenka poprzez swój uniwersalny tekst i znaczenie staje się idealną charakterystyką współczesnych religii monoteistycznych – chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Pokazując hipokryzję religijnych fanatyków. „Mniejsze zło” to świetny album, odwołujący się do przebogatego polskiego folkloru. I chociaż mamy kilkanaście kapel odwołujących się do takich zagadnień, każdy może przedstawić tę samą gawędę na swój własny sposób, co sprawia, że folk metal to ciekawe muzyczne poletko, dające wiele plonów. Słuszne są superlatywy bijące z różnych recenzji albumu Percivala Schuttenbacha, bo faktycznie najmocniej czuć ten polski pierwiastek, tę polską drogę do ukazywania poprzez muzykę metalową naszych korzeni. Album jest bardzo równy, nie ma ani jednej słabszej nuty, riffu, pomysłu, aranżacji czy wokalu. I chociaż jest tu więcej wokali w stylu Wodnika z albumu „Svantevit”, przez co album jest potężniejszy, mroczniejszy, to łatwo się w niego wsłuchiwać, zagłębiać się w te historie, które przyniosą niejedno zaskoczenie i niejedną zadumę.

PERCIVAL SCHUTTENBACH – ŻMIJ I DZIEWCZYNA