Snake Thursday – Iter

★★★★★★★☆☆☆

1. Planemos, 2. Implode The Earth, 3. Beyond Aurora, 4. Ego Trip, 5. 1990, 6. More Than Human, 7. The Sun Remembers Everything, 8. Limbo Spin, 9. Cosmogonist’s Apprentice

SKŁAD: Marcin Sikorski – wokal, gitara; Łukasz Mańczak – bas, wokal; Filip Małecki – perkusja

PRODUKCJA: Piotr Fiszbach, Quatuka Studio

WYDANIE: 14 grudnia 2014  www.snakethursday.com

To już druga płyta poznaniaków, która przypadła mi do recenzji. Z dużym opóźnieniem, ale w końcu mam chwilę, żeby spokojnie do niej przysiąść i posłuchać.

Czy na pewno tak spokojnie? Planemos, utwór otwierający płytę, zaczyna się solidną dawką energii z kilkoma cięższymi przejściami, które są czymś jak płotki, przez które się przeskakuje i ogląda akcję w zwolnionym tempie. Zwolnienie dodaje atrakcyjności. Pierwszym, co rzuca się w uszy jest też brzmienie. Bardzo brudne, takie klasycznie stonerowe. Przesterowany bas, nisko nastrojone i mało selektywne gitary, wokal, który nie wybija się na pierwszą linię, a momentami jest zakryty instrumentami. To wszystko oddaje dosłowność gatunku „stoner” – dawka gruzu w brzmieniu jest solidna i wszystkim miłośnikom tego klimatu powinno to jak najbardziej odpowiadać.

Kolejny utwór, Implode The Earth, jest odwrotnością otwarcia. Tam szybkie tempo było rozbijane przez ciężary, tutaj wolne, masywne tempo nabiera, zwłaszcza w refrenach, szybkości, żeby za chwilę wjechał kolejny czołg miażdżący wszystko na swojej drodze. Beyond Aurora i Ego Trip również nie biorą jeńców. Ciągną bezlitośnie stonerowy ładunek jak wielkie ciężarówki na pustynnych, amerykańskich drogach. Chwilę wytchnienia daje 1990, który jest akustyczną, instrumentalną zagrywką. Jednak dosłownie chwilę później dostajemy kolejny cios w twarz od More Than Human. The Sun Remembers Everything jest dłuższym, snującym się utworem, raczej nastawionym na klimat i odprężenie niż strzelanie energią wokół. Słuchając, można zanurzyć się w fotelu. Oby nie za wygodnym, ponieważ Limbo Spin i Cosmogonist’s Apprentice do końca wiozą nas na energiczną przejażdżkę. Ostatni, zamykający numer trwa ponad 10 minut i cały wypełniony jest muzycznym brzmieniem. Bardzo klimatyczne, płynące zamknięcie, które mimo długości oraz nieuniknionej powtarzalności riffów i pewnych schematów nie jest nudne.

Jak całość wypada w porównaniu z pierwszą płytą kapeli „Cruise Mode”? Na pewno jest inaczej. Mi osobiście brzmieniowo bardziej odpowiada debiutancki album. Było tam brudno, ale jednak bardziej selektywnie, nieco ostrzej. Tutaj wszystko jest zasypane ścianą gruzu. „Iter” jest nastawiony bardziej na tworzenie klimatu i atmosfery. Mam wrażenie, że możliwości wokalne Marcina Sikorskiego poszły w górę, śpiewa trochę agresywniej… A może to kwestia użytych efektów? Nie wiem, ale w każdym razie bardziej podoba mi się we „współczesnej” odsłonie. Jednego chłopakom na pewno nie ubyło. Energii – tej mają wciąż niespożyte ilości. Nie boją się odkładać jej na bok, żeby zagrać nieco spokojniej, ale kiedy zdecydują się na rozkręcanie imprezy, wciąż wychodzi im to bardzo sprawnie.

Ogólnie rzecz ujmując, płyta jest w porządku, po prostu. Nie jest rewolucyjna, ale nie jest zła. W większości utworów są tam bowiem niezłe solówki. Dość proste, ale do tej muzyki odpowiednie, bo nie wyobrażam sobie tutaj popisów w stylu np. Alexi Laiho z Children of Bodom. Wokal jest potraktowany raczej jak jeden z instrumentów i nie wybija się na pierwszą linię, a wszystko stanowi spójną, „piaszczystą” całość. Płyta generalnie to sunący wóz pancerny – jedzie przed siebie i niczym się nie przejmuje. Ale nie jest sam, ponieważ pojazdów takich jest sporo. Niemniej, jak tylko będę miał ochotę na takie brudne jazdy, bardzo chętnie sięgnę po „Iter”.