Tammy Payne – Viva Outsider

★★★★★★★★☆☆

1. Talk To Me Instead 2. Viva Outsider 3. Some People 4. Territorial Din 5. Black Eyed Lucy 6. Singing Peaches Regalia 7. She 8. Lipstick Kiss 9. All Hands To Butter Go 10. Raise A Glass SKŁAD: Matthew Jones – perkusja; Neil Smith – gitara elektryczna; Jim Barr – gitara akustyczna (2, 4 ,6), gitara basowa; Dan Moore – klawisze; Tammy Payne – wokale oraz pianino (5); Dylan Howe – perkusja (9); Denny Ilett – gitara akustyczna (1, 10) PRODUKCJA: Jum Barr – J and J Studio

WYDANIE: 27 października 2014 – Ninety and Nine Records 

www.tammypayne.co.uk

Kolejny album z Tammy Payne w roli głównej to zakamarki przyjaznej i mało depresyjnej nostalgii okrytej pięknem bluesa. Jak w przypadku każdej jej muzycznej przygody, artystka ta nigdy nie słuchała sugestii fanów, dlatego zawsze wypada w tym, co robi szczerze, a albumy, jak również ten ostatni „Viva Outsider” to eklektyzm w czystej postaci relacjonujący przeróżne aspekty naszego życia w śniadych rytmach soulowej mgły.

Na przestrzeni lat trudno ją było wyłapać, bo co rusz zmieniała zespoły, pod którymi się podpisywała. Jukes, Sissi, This I Dig i inne do dziś broniły się właśnie jej postacią, ale T. Payne tym razem postanowiła sama obrać swoją drogę, wybierając ostatecznie twórczość solową, a przecież już dawno mianowana została najlepszą wokalistką, jaką Wielka Brytania wyniosła na szczyty w ostatnich dwóch dekadach. Rzeczywiście artystka ma specyficzny, bardzo uduchowiony i sugestywny wokal oraz sposób jego panowania, który mi w szczególności przypodobał się ze względu na podobieństwo do tego którym włada Corinne Bailey Rae.

„Viva Outsider” to eklektyzm w czystej postaci.

Album rozpoczynają jedne z lepszych kompozycji. Nieśmiałe wejście w postaci Talk To Me Instead z wibrującymi klawiszami archaicznej otoczki lat 50. i 60. doskonale wprowadzają w atmosferę całego krążka. Kolejny Viva Outsider to naturalna kontynuacja zniewalająca harmonicznym bogactwem umiejętnie zaaranżowanych interwałów, pląsających się między molowo-durowymi zakolami. 

Oparty na ociężałym prostolinijnym groovie Some People eksploruje znaczniej rockowe i coraz bardziej zadziorne rejony muzyki. Tą propozycją T. Payne udowodniła, ze równie dobrze poradziłaby sobie przy boku Joe Bonamassy w balladowej roli Beth Hart, absolutnie tej drugiej nic nie umniejszając. Trzeba jednak przyznać, że na tle dość delikatnego wokalu zamiast wypełniać nim brzmieniowy pazur, ujmuje ciepłem i tajemniczością, co w szczególności w Black Eyed Lucy przypomniało mi charakterność i niewinność, jakie ma w głosie Maia Hirasawa. 

T. Payne na „Viva Outsider” tonie w klawiszach soulowo-bluesowej rozpusty, a swoim głosem topi głośniki.

Singing Peaches Regalia to już kompozycja, która wnosi w album najwięcej życia dzięki umiejętnie podbitemu basowi i skromnym gitarom, przygotowując poniekąd na bardziej dynamiczne utwory w postaci Territorial Din oraz She. Te zaś mając quasi-brazylijskie tempa wiążą się na pewno bezpośrednio z dawną twórczością T. Payne, kiedy to postanowiła poświęcić czas na grze na perkusji w zespole biorącym pełnymi garściami z salsy i samby, jednocześnie podróżując po Brazylii i pogrywając do wcześniej wspomnianych rytmów. 

Żeby dodać łyżkę dziegciu można wspomnieć, że ballada Lipstick Kiss być może jest trochę za trywialna i brzmiąca, co by nie pisać – pospolito – jak również ostatni Raise A Glass, chociaż temu akurat akustyczna koncepcja poprawia brzmieniowy wizaż, nie uwłaczając aranżacyjnej jakości, a w tak kameralny sposób doskonale wieńczy cały album.  Dużo ciekawiej prezentują się jednak bardziej rozbudowane i pozornie chaotycznie zharmonizowane kompozycje, jak rytmicznie zamącony All Hands To Butter Go. 

T. Payne na „Viva Outsider” tonie w klawiszach soulowo-bluesowej rozpusty, a swoim głosem topi głośniki. Wciska w swoją twórczość własną realizację bardziej przyswajalnej melancholii, a przy tym jeszcze mocniej wyszczególnionej melodycznej konwencji. To odświeżająco oryginalny album, który odwagą i nonszalancją przypomina dokonania Serge’a Gainsbourga, który przechodzi romans z Joni Mitchell. T. Payne to zróżnicowany styl i indywidualność na tyle trudna, że jednak nie sposób tę muzykę jednoznacznie skategoryzować. Tajemniczo piękny album, ale też i mocno filozoficzny… Na długie wieczory i jeszcze dłuższe refleksje.