Tutwiler – Palcociski

★★★★★★★★☆☆

1. Turecki 2. Ballada Oskara 3. Powtarzam sobie 4. When I look 5. Tutwiler Theme 6. Japoński 7. Hecha Me Crecer 8. Wlaczyk 9. No Wounds 10. Kiedy synku 11. Tutwiler Jam 12. Psychodelia

SKŁAD: Grzegorz „Well 'is” Welizarowicz – gitara, wokal;  Wojciech Michałowski – bas; Filip Gałazka – perkusja; Robert Haas – skrzypce

GOŚCINNIE: Alicja Strukowska – chórek; Maciej Cieślak – gitara; Michał Gos – perkusja; Arkadiusz Kowalczyk – perkusja; Sławek Wasilewski – gitara

PRODUKCJA:Grzegorz „Well 'is” Welizarowicz

WYDANIE: 2014 – Nasiono Records

www.facebook.com/TutwilerBand 

Przepis na sopocki drink muzyczny – garść bluesa, solidna łyżka rocka i szczypta psychodelii. Wszystko dokładnie ze sobą mieszamy, pamiętając, by nie przesadzić ze składnikami i tak oto powstaje nam wyśmienity muzyczny drink, który zwie się Tutwiler. Mimo że na początku tego nie wyczuwamy – mocno kopie i uzależnia.

Skąd taka nazwa dla zespołu? Panowie zaczerpnęli ją od miasteczka w Delcie Missisipi w USA, gdzie w 1903 roku stary blues spotkał nowego bluesa. Tam też na kolejowym peronie aranżer i kompozytor W.C. Handy, znany później jako Ojciec Bluesa, usłyszał najdziwniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszał. Zaznajomił się tam ze śpiewającym gitarzystą grającym techniką slide przy użyciu noża. Spotkanie to zainspirowało serię kompozycji Handy’ego, które stały się pierwszymi masowo popularnymi „bluesami”. Dziś Tutwiler tworzą muzycy znani z najlepszych pomorskich kapel: Mordy, Ścianka, Tymon & The Transistors. Do tego składu dochodzi gdański wirtuoz skrzypiec Robert Haas, znany chociażby z projektu Polandia. Wszystkie te czynniki osobowe gwarantują słuchaczowi kompozycje na wysokim poziomie, a płyta z pewnością zachwyci w wielu miejscach swoją rockową energią, którą będą przeplatały bluesowe aranżacje.

Płytę otwiera energetyczna kompozycja Turecki wykorzystująca najsłynniejszy fragment z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, który nota bene nie pierwszy raz stał się także inspiracją dla piosenki Kultu Cham. Melodię w utworze ciągną skrzypce i gitara. Mamy tutaj wyśmienity blues rock przypominający troszkę dokonania rodzimej formacji Krzak czy też Jefferson Airplane. 

W kolejnym utworze odchodzimy od blues-rockowej stylistyki na rzecz psychodelicznego rocka zahaczającego o progresję. Lekko rozmywające się partie klawiszowe tworzą idealne podłoże dźwiękowe dla dokumentalnych obrazków amerykańskich dzieci kwiatów z tamtejszego Woodstock. Efekt ten został osiągnięty dzięki zaaranżowaniu w utwór melodii Terry’ego Rileya A Rainbow in Curved Air oraz Ruckzuck zespołu Kraftwerk. 

Na płycie znajdziemy dwie piosenki firmowane znakiem Tutwiler: Tutwiler Theme oraz Tutwiler Jam. Pierwszą kompozycją zespół dokłada do przysłowiowego pieca i wygrywa słuchaczom smacznego rock’n’rolla z bardzo zwariowanymi dźwiękami skrzypiec. Tutwiler Theme to moim zdaniem kwintesencja zespołu, dlatego też tytuł nie powinien wzbudzać wątpliwości. Podobnie Tutwiler Jam, będący kompozycją zbiorową zespołu i zaproszonych gości. Ciekawe gitarowe solówki, psychodeliczne klawisze czy też hipnotyczna sekcja rytmiczna nie pozwolą się zanudzić, stając się kolejną wizytówką wielu możliwości zespołu.

Well’is przed graffiti upamiętniającym spotkanie W.C. Handy’ego z nieznajomym gitarzystą w Tutwiler

Mocno rockowymi utworami na płycie są także Hecha Me Crecer, w który wprowadza nas wysunięta na pierwszy plan perkusja Filipa Gałązki. Ciekawostką jest wplecenie w angielski tekst dwóch fraz w języku polskim: pomóż lepszym być/ pomóż lepiej żyć, których po angielskiej pierwszej zwrotce, refrenie i praktycznie całej drugiej byśmy się nie spodziewali. Kolejny utwór Kiedy synku zionie równie czystą rockową energią. Świetnie skomponowany i zagrany twór przypomina mi bardzo kompozycję Zazdrość zespołu Hey, ale pewnie to dzięki wyrazistemu gitarowemu riffowi. Pojawia się tutaj angielskojęzyczny refren, w którym wokalistę wspiera w chórkach Alicja Strukowska. Ostatnim mocnym uderzeniem na płycie jest wieńcząca płytę Psychodelia. To kolejny utwór instrumentalny z mocno wyeksponowanym basem, nietuzinkową gitarową solówką i mocno zakorzenionym w stylistyce rocka psychodelicznego riffie.

Wszystkie utwory są poprzeplatane z kawałkami bluesowymi. I tak po dwóch pierwszych mocnych utworach trzecia na płycie jest balladaPowtarzam sobie, będąca lekką akustyczną kompozycją. Składam tutaj wielkie ukłony dla kunsztu Roberta Haasa, który nagrał cudowne solo, uwypuklające uczucia, które płyną z tekstu Well’isa. Każdy, kto rozstawał się z ukochaną osobą wie, że nie zawsze jest to łatwe i przez pewien czas ucieka się od rzeczywistości, a w jego sercu tkwi…największe pożądanie. 

Piosenka When I look to przede wszystkim świetny basowy motyw, który wciąga od pierwszych dźwięków. Potem zaś zatapiamy się w kolejnych partiach instrumentów: skrzypcach i gitarze. Gdyby nie klawiszowa partia w połowie utworu, można by śmiało powiedzieć, że mamy czysty blues. Jednak ku naszemu zaskoczeniu nastrój się zmienia i dostajemy motyw, do którego można wręcz tańczyć. W Japońskim z kolei na początku słyszymy temat, który odkrywa przed nami dźwięki dalekiej… Japonii, która raczej nie kojarzy nam się z bluesem. Efekt zespół uzyskał przez monotonny gitarowy riff i kończenie fraz tekstu grą skrzypiec. Po tym półtoraminutowym wstępie wchodzi bas i perkusja. Zespół wprawdzie bardziej się rozkręca, ale stara się sprostać własnej maksymie, by kierować się prostotą i ograniczeniem środków ekspresji.  Przy słuchaniu ma się ochotę, by zespół rozegrał się mocniej i pokazał więcej swoich możliwości, ale świadom strategii obranej przez zespół nie można narzekać. Wlaczyk to najdłuższa kompozycja na płycie i w pełni instrumentalna. Melodia przypomina popularny ludowy temat do tańczenia walczyka, z drugiej jednak strony poprzez tempo i brzmienie zespołu melodia ta otrzymuje lekko orientalny charakter na początku trwania utworu. W kolejnej części następuje zmiana tempa na bardziej żywe i nieco zbliżone do oryginalnego rytmu, by pod koniec powrócić do poznanej na początku utworu melodii. Niech jednak Was to powtórzenie nie znudzi, jeśli nie lubicie długich kompozycji, ponieważ Wasza cierpliwość zostanie wynagrodzona, gdy utwór rozwinie się w taką improwizację, jaką chciałbym usłyszeć we wcześniejszej piosence, pt. Japoński a spotka także podczas tutwilerowego jamowania. Spokojny klimat ma w sobie także utwór No Wounds, który, mimo świetnej pracy Michała Gosa za perkusją, przemawia do mnie w najmniejszym stopniu ze wszystkich.

Płyta świadomie zakorzeniona stylistycznie w muzyce lat 60. i 70. brzmi niezwykle świeżo. Daje dużo frajdy z obcowania z tą muzyką. Ma w sobie wiele muzycznych argumentów za tym, by do niej co jakiś czas powracać. Myślę, że usatysfakcjonuje to każdego fana gitarowego grania, tym bardziej że nie mamy za dużo zespołów grających tego typu muzykę.