OkladkaplytyEchoe 3
OkladkaplytyEchoe 3

Echoe – Echoe 2010

●●●●●●●● 

1. Kornishawn 2. Illusions 3. Stoned Dog 4. Undefined Blood 5. And Now… 6. …The Statue Burns 7. Captive 8. Indiana Jones 9. Feats Divine 10. Time 11. Restless

SKŁAD: Michał Szablowski -wokal, gitara elektryczna; Aleks Kowalczuk – gitara elektryczna; Tomek Herbut – bas; Maciek Pawłowski – perkusja; Kuba Zauściński – pianino PRODUKCJA: Paweł Zając

WYDANIE: 3 lutego 2012 – niezależne www.echoe.pl

Niestety, ale coraz rzadziej polskie zespoły są w stanie zaskoczyć moje ośrodki muzycznego zainteresowania. Jednak Echoe to „nowa” jakość. Nie wiem czy to zasługa tak wielu elementów, którymi wrocławski zespół operuje z niezwykłą pewnością swoich muzycznych priorytetów, czy też rzeczywisty ewenement ze względu na wyraźne i umiejętne balansowanie wieloma, dość sprzecznymi ze sobą formami stylistycznymi. Zderzenie gatunków, źródeł inspiracji z fundamentem czasowym w którym konstelacja jazzu, progresywnego rocka, funku, awangardy, psychodeliki, a nawet metalu wydaję się być niedorzeczna, dla Echoe ma jednoznaczny wydźwięk preferencji swoich własnych upodobań. Owszem, wszystkich tych gatunków nie byłoby możliwe wykorzystanie w każdym z poszczególnych utworów, ale istnieją takie, których motywy i oprawa realnie starczyłaby na wiele innych, niezależnie broniących się swoim artystycznym kunsztem kompozycji. Pomimo że wszystkie podobieństwa oparte są na swoistej fragmentarycznośc należy zaznaczyć, iż poszczególne części bronią się jednak same sobą, pozornie tylko nie mając nic wspólnego z poprzednim i kolejnym elementem danej kompozycji. 

Kornishawn to delikatnie wprowadzenie w świat Echoe. Kiedy wydaję się i jesteśmy przekonani, że zespół z Wrocławia obrał drogę funku to zaraz okazuje się, że Echoe postanowiło uraczyć nas sporą dawkę mieszanki poważniejszych aranżacji jazzowych, które w mgnieniu dźwięku przebudowują swoją wizję w rejony klasycznego rocka. Tym samym słuchacz już przy pierwszej kompozycji jest kompletnie zmieszany. Nie sposób jednak od razu nie zwrócić uwagi na pomysłowość każdego z utworów. Niezwykła sekcja rytmiczna pobrzmiewa w każdej z kompozycji wraz z dużą ilością znakomitych riffów oraz interesujących aktów solowych.  Jeden z najlepszych utworów, tj. Illusions zaczyna się od delikatnie kołyszącego motywu pianina. Kompozycja z czasem przechodzi fragmentami starych ballad Pearl Jam, melancholijnego rocka, aby na końcu rozbudzić nasze zmysły mocniejszymi częściami na wzór albumu Pain of Salvation – „Entropia”. Notabene, przypomina to bardziej tradycyjne dokonania wspomnianej formacji, niż jej ostatnie oryginalne wydawnictwa, i to nie tylko ze względu na charakter progresywnej fonii zespołu, ale także złudnie przekonowującego wokalu przypominającego samego szweda Daniela Gildenlöwa [sic!]. Zresztą cały album spaja, przede wszystkim, bardzo ciepła i wyróżniająca się barwa wokalna Michała Szablowskiego, która w miarę rozwoju albumu prezentuje coraz ciekawsze ujęcia i możliwości głosowej modulacji.

Dalsze Time oraz przede wszystkim wyróżniający się Stoned Dog wydają się być hołdem dla lat 70. i rocka progresywnego rodem z… dajmy na to Gentle Giant, czy też Yes. Charakterystyczne „plumkanie” klawiszy Kuby Zauścińskiego w tle uwydatnionego klangowania basu ponosi niezwykła wrażliwość tamtych czasów, które zderzając się z dzisiejszymi możliwościami doskonale miesza się z nowoczesną formą funku. Wspomniane inspiracje motywami Pain of Salvation w kompozycji Illusions, zdaje się być słyszalne również we fragmentach Time, ale główne źródło natchnienia szwedzką tuzą rocka progresywnego bije jednak przede wszystkim od kolejnego utworu – Undefined Blood. Połamane, ale przystępne rytmy, mijające się z fragmentami podkreślającymi bardziej subtelną wizję zespołu po raz kolejny łączą niezwykłe możliwości wokalne M. Szablowskiego przypominające, oczywiście w minimalnym stopniu, pomysłowo „wirtuozerię” Mike’a Pattona, którego umiejętności doścignąć się jednak nie da. Mimo to, wokalista Echoe stara się władać głosem jak realnym instrumentem, rzadko trzymając się obranej melodyki i niejednokrotnie stąpając jedną nogą pośród abstrakcyjnych rejonów awangardy, którą w szczególności daje się wyczuć w ostatnim utworze – Restless. Pozostałe kompozycje, And Now… oraz …The Statue Burns to przypomnienie zdolności wokalnych M. Szablowskiego, które tym razem wskrzeszają ducha Jeffa Buckleya oraz ery grundge’u i balladowych dokonań wcześniej wspomnianego Pearl Jam, a także Soundgarden, m.in. dzieki  gitarze akustycznej i wielokrotnie nakładanych na siebie głosów członków zespołu. Captive to kolejny utwór, ale jako jedyny fragmentami obudził we mnie „optymistyczną” wizję Alice in Chains, która w posmaku lat 90. zmienia się w psychodeliczny trans ekstazy przypominający takie zespoły jak Fantomas czy Mr. Bungle. W Indiana Jones po raz kolejny zanurzamy się w strefę funku i jazzu, którego humorystyczne upojenie już od pierwszych sekund zapewnia nam dźwięk otwieranej puszki. Na utwór nie składa się jednak sama „zabawa dźwiękiem” i operowanie nim w obszarze wcześniej wymienionych gatunków. Zespół postawił poprzeczkę wyżej i postarał się, aby połączyć wyżej wspomniane formy z oryginalnym rockiem progresywnym. Chociaż wydaję się, że do tej pory na albumie „Echoe 2010” usłyszeliśmy dużo, to ostatnie dwa utwory doskonale poświadczą, że jesteśmy w błędzie. Feats Divine oraz Restless na pewno nie mogą być pominięte, głównie ze względu na oryginalną awangardową budowę kojarzącą się z atmosferą psychodelicznych inspiracji grupy Sleepytime Gorilla Museum.

Wszystkie kompozycje charakteryzuje wysoce innowacyjne dobranie poszczególnych pomysłów, dzięki którym każdy z utworów zaskakuje zmianami tempa, nastroju; nie nużąc słuchacza rutynowym brzmieniem, a jednocześnie zachęcając, do coraz to aktywniejszego wsłuchiwania się w każdą sekundę „Echoe 2010”. Dla niektórych, ta różnorodność może być męczącą. I chociaż z jednej strony album nie jest spójny, a każdy z utworów to inna bajka, to jednak wiele z nich „dotyka” bardzo wysokiego zaawansowania twórczego, a efekt końcowy jest naprawdę świetny. Wrocławscy wirtuozi może jeszcze poszukują swojego „własnego” ja, a może nie chcą i boją się być zaszufladkowani do jednego z konkretnych gatunków… Wiem jedno – jeżeli o polski rynek fonograficzny chodzi, to ze świecą szukać drugiej tak oryginalnej formacji.

ECHOE – INDIANA JONES