Scarlet Aura – Memories

Składanek z hołdem dla swoich idoli jest pewnie wiele, ale tę z pewnością odróżnia jeden fakt. Kobieta w roli wokalisty. Dziś już może kontrowersji to większych nie budzi, bo wiele jest takich, które na tym stanowisko w rocku i metalu radzi sobie wprost świetnie. Inaczej może być z próbą konfrontacji damskiej wersji takich klasyków jak The Final Countdown Europe, Breaking the Law Judas Priest, Wasting Love Iron Maiden, Don’t Talk To Strangers Ronniego Jamesa Dio, czy też If I Close My Eyes Forever Lity Ford i Ozzy’ego Osbourne’a. Sami przyznacie, że, patrząc na samą tracklistę, wielu sam pomysł Scarlet Aura może wydać się sceptyczny… Słowo ciałem się jednak stało i „Memories” odkrywa przed nami miłość do przeszłości jednego z rumuńskich zespołów. Niestety w wielu momentach czuć, że wokalistka próbuje bezskutecznie wejść na wyżyny, jak to się dzieje przy wypłakanym Final Countdown oraz Wasting Love. Cover utworu mistrza Dio wraz z tym Księcia Ciemności w duecie z Litą Ford o dziwo wypadają chyba najlepiej. Być może związane jest to z wysoką barwą samych protoplastów, a może po prostu na tle innych wypadają one relatywnie zjadliwie. Oczywiście mniej wątpliwości jest przy utworach z oryginalnymi wokalami damskimi Doro Pesch bądź Dolores O’Riordan. O ile te kompozycje jeszcze jakość przechodzą swoją jakością to nie udaje się doścignąć Skin w My Ugly Boy. Tutaj jednak razi sama produkcja przypominająca garażową próbę pozbawioną krzty dynamiki. A Past And A Future Secret Blind Guardian bije pod tym względem wszystko, ponieważ jest wprost tragiczne. Z ciekawych elementów należy zwrócić uwagę na unikalną interpretację wplecenia klawiszowych partii, które nieco urozmaicają dość standardowe podjęcie klasyków, chociaż też można odnieść się do tego dwojako, bo o ile w All We Are jest to ciekawy ornament to w A Past and Future Secret wydaje się być kompletnie zbędnym aspektem. Ryzyko czasem się opłaca, a czasem nie i chyba w tym tkwi cały problem, bo do coverów podeszli bardzo ostentacyjnie, czego nie znoszę. Jeśli już słucham coverów, to cenię, kiedy zespół wnosi do nich coś od siebie, a ten pierwiastek pojawia się chyba wyłącznie w kompozycji The Cranberries – Zombie  którą ciekawie było usłyszeć w twardszej scenerii rocka. Mieszane wrażenia, ale czy pomysł, aby wydawać cały album będący wiązką tak popularnych coverów był w ogóle od samego początku dobry? Cóż, nie sądzę, że po przesłuchaniu tej płyty słuchacz może zdać sobie sprawę z tego, czym zespół właściwie dysponuje, dlatego zachęcam wszystkich do próby sięgnięcia od razu po ich regularne wydawnictwo „Falling Sky” (2016). A nuż komuś się spodoba…