Searching For Calm – Right To Be Forgotten

★★★★★★★★✭☆

1. Jester God 2. A Little Memory 3. Biting the Tongue 4. Baron Of No Way 5. Dog Fights 6. Grand Theft Assembly 7. Chasing the Sun 8. Under the Surface 9. Statues 10. Iris 11. Immortal Cartoon Heroes 12. 8 Bits 13. A Feminino Phenomenon of Inorgaic Matter 14. Timekeeper

SKŁAD: Michał Maślak – Vocal/Guitar, Michał Augustyn – Guitar, Jakub Basek – Bass, Bartosz „Lichy” Lichołap Drums

PRODUKCJA: Searching For Calm

WYDANIE: 2015 For Tune

Trzeci krążek tej sosnowiecko-chorzowskiej formacji i dopiero ten trafia do mojego odtwarzacza jako pierwszy. Dość przekornie nazwany, bo nie wyobrażam sobie, że mógłby być on szybko zapomniany, o ile w ogóle, ale po kolei. Jedyne, czym się na początku sugerowałem to fakt, że jeśli ta formacja wychodzi spod strzech wydawnictwa For Tune, to nie może być to przypadkiem, zwłaszcza że do tej pory nie ośmielili się wydać swoim sumptem projektów stricte rockowych. Ten musiał być więc siłą rzeczy szczególny. Czy tak jest?

Być może odważne stwierdzenie, ale jedyne, czego teraz żałuję to to, że dopiero po takim czasie na nich natrafiłem. W natłoku dzisiejszych nowości mam nadzieję, że nie będzie mi to jednak wypomniane. Poza tym, zespół wyrósł z praktycznie czysto post-hardcorowego grania, a nowe wydawnictwo przebrane jest raczej w bardziej przebojowo-mainstreamowej formie. Mniej tu przesterowanych dźwięków, więcej wokalnej czystości i chwytliwych riffów, które pochłoną wielu malkontentów ambitnego rocka. Brak mi może nieco bardziej math-rockowych zagrywek, ale ostatecznie i tak jest wystarczająco sporo zamieszania. Cóż – słowem wstępu – cały album zobrazowany jest w kosmicznych zmianach stylistyki, ale muzyka różni się od pierwszego wydawnictwa dość znacząco, również przez wzgląd na odłączenie od składu drugiej linii basu, dlatego można uznać, że jestem z tym zespołem na świeżo, bo przeszli znaczącą metamorfozę na – tak mi się wydaje – jeszcze lepsze! 

Zacznę może jednak z innej strony. Album ma chyba wszystko, czego w dobrym rocku potrzeba, z tym, że jest to przedstawione w bardzo bezpośredniej formie. Konwencja nie przekonuje mnie jedynie pod względem braku śmiałości do rozwijania swojej formy, która mimo że tak oryginalnie sprezentowana to aż żal, że ta genialność niektórych motywów przemija często równie szybko, jak się pojawia. Wydawnictwo jest więc samo w sobie niezwykle bogate i mimo że trwa ponad 50 minut, to mija niezwykle dynamicznie, niemalże przypominając muzyczny trailer, a nie album długogrający. Rzadko kiedy narzekam na dynamikę albumów, bo o ile wielu formacjom tego brakuje, to w Searching For A Calm jest tego nieco w nadmiarze. Tak – też myślałem, że to niemożliwe… Być może przyzwyczajony jestem do rozrośniętych progresywnych form, swawolnie zaaranżowanych fragmentów, rosnących emocji a… Ten album przesiąknięty jest niezwykle charakterystycznymi motywami, które nie dają czasu na zapłon mimo swoich inteligentnych konwencji. Mimo wszystko.  

Nie marudźmy jednak. Są gorsze powody do krytycznej zgorzkniałości, ale w tym zespole raczej ich już się nie dosłuchamy. Na uwagę zasługują świetnie rozeznane w przestrzeni brzmienia, które nie są ukartowane jednolitą formą. Kompozycje zmieniają więc swoje oblicze nie tylko pod względem stylistyki, ale i podjętych środków brzmieniowego przekazu. Niekiedy objawiają się świetną rolą basu, który usłyszymy w stonerowym Dog Fights z częstym unisonem z gitarami, pięknem płynności w energicznym Chasing the Sun, mocnym klangowaniem w Under the Surface czy też przejęciem kontroli nad całym centralnym planem gry w A Little Memory. Wszystko roznosi pewna swego, bogata w rytmiczne trajektorie perkusja. Gitary to kolejny powód do zachwytów. Poza pięknymi zadziornymi riffami najbardziej rzucają się w uszy swoją chwiejną atmosferą, często wykazującą zbaczanie w niebywale ekwilibrystyczne zagrywki (Under the Surface), aby w innych wypełnić kompozycję solidnym groovem (Baron of No Way, Jester God), często praktykującym hałasem i dysonansem brzmienia (A Feminino Phenomenon Of Inorganic Matter) i rytmiczną łamliwością jazzu (Statues). Innym razem przystają na cięższe brzmienia, które wymieniają się priorytetami z cleanowymi zagrywkami gitar (Chasing the Suni). Na domiar tego dostajemy również instrumenty dęte, która przekornie dodają kompozycjom – ośmielę się stwierdzić – popowo-tanecznego sznytu indie rocka (Biting the Tongue). Podobnie zostało to wyartykułowane w paradoksalnie black-sabbathowo napędzanym Grand Theft Assembly, z przekornie wystawionym na pierwszy plan przebojowym pierwiastkiem gitar. Mimo pozornie banalnego kształtu melodii jest w tym wszystkim jednak doza wyniosłości, która mimo delikatniejszego charakteru i trywialności nie traci na swojej wybuchowej i dojrzałej treści. 

Najważniejsza w ich aranżacjach jest jednak rytmiczna demagogia, która rozbiła mnie w awangardowym Biting the Tongue czy w oryginalnie wykorzystującym quasi-marszowe zagrania w „brytyjsko” brzmiącym 8 Bits na tle melodycznych chórów, za co z pewnością należy pochwalić rolę twardej ręki perkusisty. To właśnie takie utwory jak te są w tej konwencji złotym środkiem. Enigmatyczna struktura wprowadza w twór świetny nastrój. Udaje się to również w bardziej „rozwiniętych” kompozycjach jak „popowy” Baron of No Way, chociaż na tle innych utworów wprowadza niepotrzebną przewidywalność rozwoju całego kawałka. Nawet w Immortal Cartoon Heroes, mimo pewnej dozy aranżacyjnego bezpieczeństwa, jest to ciekawiej przemyślane. To samo dzieje się z Timekeeper, który po balladowym wstępie mieni się zaskakującymi motywami reggae i ciężkimi wycieczkami w stronę progresywnego rocka. Takie fuzje zaczarują wielu.

Czas jednak podkreślić fenomenalne zdolności wokalisty Michała Maślaka, który po swoich doświadczeniach w Fair Weather Friends diametralnie rozwinął swoje umiejętności. Na dziś dzień to dla mnie taki Mike Patton polskiej sceny. Może nie ma w tym tyle teatralności, co u Amerykanina, ale swoim głosem wykazuje niezwykłą biegłość wokalnych modulacji (Immortal Cartoon Heroes, A Feminino Phenomenon of Inorgaic Matter, Under the Surface). W jednym utworze przypomina on bowiem specyficzną manierę Grega Puciato z The Dillinger Escape Plan (Jester God), w kolejnym Chino Moreno z Deftones z równie charakterystycznym dla tego zespołu prowadzeniem przestrzeni melodyki (Iris), Glenna Hughesa z czasów Black Country Communion (Statues), a na Chrisie Cornellu kończąc w równie „sound-gardenowym” Dog Fights, który pod koniec mieni się również precyzją Rage Against The Machine. Ostatecznie, za jego sprawą, jest więc w ich muzyce niesamowicie spora doza pastiszu Fair to Midland, za którą idzie czysta zabawa dźwiękiem, o co dziś naprawdę trudno.

Zespół niezwykle w swojej oprawie barwny. Różnorodność stylistyczna jest tu jednak więc atutem i poniekąd „wadą”, którą podjęto w zbyt zuchwałej pod względem aranżacyjnych zmian formie. Formacja nie owija jednak w bawełnę, nagrywając nieprzemyślane i trywialne piosenki. Same rozwiązania są niezwykle nieszablonowe i to przede wszystkim powinno skupić na nas naszą uwagę, bo sztuka to niejednoznaczna, a to jest właśnie najważniejsze. Formacja wydaje się może nieco rozerwana między swoją przeszłością a między tym, co chcą osiągnąć. Jest w tym bowiem lekkie indie, matematyczne rozwiązania, poezja śpiewana, agresja i rock’n’roll. Być może dlatego wydawnictwo przesiąknięte jest tak mrowią ilością motywów, które lubią topić między sobą spoiwa. Obrana formuła jest więc absolutnie liberalna i chociaż może nieco nadużyta, to rozwój tej muzycznej „ideologii” w przyszłości zależy tylko od bardziej zdecydowanego zakreślenia kropki nad „i”.