Smash – Smash

★★★★★★★✭☆☆

1. Harder to Fit 2. After All 3. Monster Ate My Breakfast 4. Stand By 5. Anytime 6. Fly 7. Feeling Good 8. Boner

SKŁAD: Krzysztof „Kidd” Adamski – wokal, gitara; Maciej „Olav” Olawa – gitara basowa, wokal;

Iwo Świerblewski – gitara, wokal; Adam Nastawski – perkusja, wokal

PRODUKCJA: Krzysztof „Kidd” Adamski i Szymon Swoboda

WYDANIE: 2017 – wydanie własne

Muzyka rockowa w Polsce z roku na roku rośnie w siłę. Nie ma ku temu wątpliwości. Powstaje coraz więcej kapel, które prezentują bardzo wysoki, światowy poziom. Nie mamy już kompleksów i z wielkim zamiłowaniem czerpiemy z klasyki gatunku. Mniej też interesuje nas gonienie za nowoczesnymi trendami, a bardziej wycieczki do źródła. W rezultacie mamy przyjemność słuchać takich debiutów jak „Smash”. Niby retro, ale z soczystym, porządnie sponiewierającym brzmieniem.

Dla uważnych czytelników Laboratorium osoba Krzysztofa „Kidda” Adamskiego nie będzie obca. Kidd przejął rolę wokalisty w grupie Superhalo, która prawie dwa lata temu podzieliła się ze światem świetną płytą „Bang!Bang”. W Smash Adamski nie tylko śpiewa, ale też gra na gitarze, odpowiada również w większości za produkcję krążka. Mamy więc okazję bliżej zapoznać się z zakresem jego talentu. Fani Superhalo powinni bezzwłocznie sięgnąć po debiut grupy, bo stylistycznie są to bardzo bliskie sobie załogi, z pewnymi jednak znaczącymi różnicami. W Smash teksty są tylko i wyłącznie po angielsku, a muzyka ma na wskroś amerykański rodowód.

Myślę, że po przesłuchaniu tej płyty większość słuchaczy powinna mieć jeden wielki z nią problem – jest zdecydowanie zbyt krótka i pozostawia ogromny niedosyt. Można jednak ten niedosyt łatwo załagodzić, słuchając krążka ponownie, co z chęcią zawsze robię. Nie muszę się za to martwić zapychaczami, bo zespół nagrał 7 najlepszych utworów, jakie aktualnie miał, plus jeden cover. Zacznijmy może od niego, bo to bardzo ryzykowny wybór. Branie na warsztat kompozycji Niny Simone, która w wersji rockowej została już przemaglowana przez Muse, ze świetnym zresztą rezultatem, może się jawić jako muzyczne samobójstwo, a jednak Smash udaje się dodać do tego utworu wystarczająco dużo od siebie, aby jego słuchanie było ekscytujące. Niby łatwe zadanie, bo szlagier Simone broni się sam, ale zespół ze Śremu przerobił gitarową konstrukcję tak, by jak najmniej kojarzyła się z Muse. Kidd nie próbuje też przebić wokalnych wyczynów swoich poprzedników, śpiewa z wyczuciem i dość skromnie, co uwypukla walory muzyczne tego kawałka. Jak już jesteśmy przy załodze Bellamy’ego, mój ulubiony na płycie Monster Ate My Breakfast rozpoczyna się riffem, który przypomina mi Supermassive Black Hole w zwolnionej wersji i z lekko zmienioną kolejnością wygrywanych nut. Potem jednak wszelkie skojarzenia znikają i zespół w świetny sposób bawi się rytmem, angażując słuchacza w ruch. Finał za to wybrzmiewa z intensywnością Tool. Podoba mi się, że brzmienie Smash jest tak autentyczne i krwiste. Bas soczyście buczy, gitary często wpadają w przester, a perkusja oprócz hałasowania, flirtuje ze słuchaczem i zagina rytm. Stand by to samo piękno rock’n’rolla, szybkie tempo, basowe otwarcie i przebojowe riffy. Anytime spodoba się ludziom zasłuchanym w Queens of the Stone Age. Utwór ma szansę rozbujać biodra Josha Homme’a, a kończący płytę Boner mógłby zawstydzić Royal Blood. Styl Smash to jak się już pewnie domyśliliście wypadkowa hard rocka, grunge’u i stonera. Koło było bardzo prostym wynalazkiem, a do tej pory nic nie jest w stanie go zastąpić, podobnie w muzyce można wciąż używać tradycyjnych rozwiązań, by pchnąć swoją muzykę do przodu, i znaleźć dla nich nowe zastosowanie. Smash nikogo nie zaskoczy, ale może nasycić i zaimponować. Jestem bardzo ciekaw, co mogą osiągnąć w przyszłości.