Spear – Black Holes, Dead Stars and Melting Genes

Taka muzyka to emocje w płynnej postaci. Tym charakteryzuje się też tak często generalizowany gatunek ambientu, jakże niedoceniany w muzycznym świecie. Wprawdzie Spear swoją działalność zakończył 10 lat temu, ale taka muzyka nie ma terminu ważności, zresztą żadna mieć takowego nie powinna. „Black Holes, Dead Stars and Melting Genes” to wydawnictwo, które ma przypomnieć czasy świetności tej formacji, bądź co bądź, w tym światku artystycznego kunsztu uważanej za legendę. Muzykę wypełnia paradoksalnie aura futuryzmu podpartego pejzażami apokaliptycznej wizji świata. Świata, który ogarnęła pustka. Z tej pustki wyłania się właśnie Spear, który swą włócznią pesymizmu przebija album niesamowitą eteryczną nostalgią. Prezentują ją ikony polskiej sceny dark ambientu – Maciej Ożoga oraz Joanna Niekraszewicz, którzy od dekady starają się stworzyć swoimi projektami wyjątkową wizję elektroniczno-industrialnej melancholii. Forma tego wydawnictwa jest tu maksymalnie przeszywającą oniryczną narracją i liryką minimalizmu, tak skrzętnie interpretowanego, że można go nieraz zrównać z formułą umyślnego impasu muzycznej aranżacji schowanej w przypadkowym zgrzycie post-industrializmu. Stąd też duża rola skrupulatnie przedstawianego brzmienia obranego w duszny sentymentalizm stagnacji muzycznego uroczyska gdzieniegdzie tworzącego bardzo sformalizowane twory, które skutecznie uprzedzają industrialne paranoje. Kompozycje jawią się niesamowitą przestrzenią i wielowymiarowością w tworzeniu wszelkich brzmieniowych kolaży zaspokajających nas swoim charakterem hipnotycznego transu. Syntetyka całej płyty sprowadza się do drobiazgowych rozwinięć zabijanych przez mocniejsze ataki drone’owych poszlak. Mgły tajemnicy nie dają rady rozwiewać nawet bardziej „melodyczne” elementy, który zbijane są z tropu spreparowaną surowością tła. To naprawdę dobra pożywka dla zmysłów i ducha, która daje szanse na kompletne odcięcie od otaczającego nas świata na rzecz egzystencjalnej medytacji. Kupuję!