Spock’s Beard – Noise Floor

★★★★★★☆☆☆☆

CD 1 – Noise Floor 1. To Breathe Another Day 2. What Becomes Of Me 3. Somebody’s Home 4. Have We All Gone Crazy Yet 5. So This Is Life 6. One So Wise 7. Box Of Spiders 8. Beginnings CD 2 – Cutting Room Floor EP 1. Days We’ll Remember 2. Bulletproof 3. Vault 4. Armageddon Nervous

SKŁAD: Ted Leonard – gitara, wokal;  Alan Morse – gitara; Dave Meros – gitara basowa, klawisze; Ryo Okumoto – klawisze; gościnnie: Nick D’Virgillo – perkusja

Wydanie: InsideOut Music, 2018

Trzynastki w dyskografiach weteranów bywają wyjątkowo nieszczęśliwe. Stało się tak z Dream Theater przy okazji „The Astonishing”, a teraz do tego grona dołączył krótszy stażem, ale równie zasłużony Spock’s Beard. Nie pomógł nawet powrót perkusisty Nicka D’Virgillo, który po niemal ośmiu latach od odejścia z grupy gościnnie wystąpił na najnowszym materiale. Trudno też to, co obecnie reprezentuje amerykańska grupa, nazwać progresywnym, bo zdecydowanie bliżej im do regresywności, nawet jeśli ich muzyka stawia na eksperymenty z brzmieniem czy ocieplanie wizerunku z ostatnich lat, stawiając na większą ilość melodii czy instrumentalnych popisów. Jak bardzo bolesne jest spotkanie z „hałaśliwą podłogą”?

Całkiem sympatyczny jest pachnący Deep Purple otwierający płytę To Breathe Another Day ze sprawną melodyjną gitarą Alana Morse’a, pełnym pasji klawiszem Ryo Okumoto i energicznym wokalem Tada Leonarda, dla którego jest to trzecia płyta ze Spock’s Beard. Jest to utwór o wyrazistym, pogodnym brzmieniu, którego nie powstydziłaby się wspomniana legenda. Po mocnym i świeżym wejściu panowie zmieniają nieco tempo i klimatycznie budują napięcie w udanym, choć w moim odczuciu zdecydowanie słabszym, What Becomes Of Me o przestrzennym brzmieniu i wielu nawiązaniach do tradycji rocka progresywnego, bujającym i niespiesznym klimacie, wielu ciekawych rozwinięć i rozbudowań, ale ostatecznie rozczarowując – a takich numerów będzie na albumie więcej. Następujący po nim Somebody’s Home wraca na zdecydowanie cięższe i bardziej żywiołowe tory, ponownie troszkę pachnie Deep Purple za sprawą motorycznych, melodyjnych riffów i bogatych klawiszy, ale nie brakuje tutaj też nieco wolniejszych, lirycznych, może nieco płaczliwych zwolnień, które świetnie zazębiają się z mocniejszymi wejściami całego zespołu. Po porcji udanych dźwięków niczym w sinusoidzie przychodzi czas na kolejne rozczarowanie, tym razem pod postacią nadmiernie wydłużonego do ośmiu minut Have We All Gone Crazy Yet. Tu także klawisze naśladują Lorda i Aireya, gitary im wtórują, a szybsze i przebojowe brzmienia przyjemnie łączą się z bardziej lirycznymi fragmentami czy popisami muzyków w instrumentalnym pasażu (brzmiącym trochę jak jam na próbie, a nie przemyślana część numeru), a całość mimo to wypada nudno i rozczarowująco.

Krótszy, bo nieco ponad pięciominutowy, So This Is Life zostaje w wolniejszych i bardziej lirycznych klimatach i – co zaskakujące – brzmi trochę tak, jakby The Beatles się reaktywowało i postanowiło nagrać coś na miarę dzisiejszych czasów, jednocześnie zachowując jak najwięcej ze swoich starszych nagrań. To dobry utwór o łagodnym i ciepłym charakterze, ale wyrwany z całej płyty zdecydowanie zbyt mocno wypełniony cukierkowatością, a nie tego oczekuje się od grupy pokroju Spock’s Beard. Brakuje w nim bowiem zdecydowanie uderzenia, rozwinięcia, które nieco zmieniłoby jego rzewną atmosferę, jakiejś szczypty szaleństwa. Żywsze, napędzane klawiszami granie wraca na szczęście w kolejnym udanym kawałku zatytułowanym One So Wise, który przypomina o tym, że amerykańska grupa wciąż lubi i potrafi grać szybko i ciekawie, bawić się klimatem, zgrabnie łączyć nieco starsze rozwiązania z nowoczesnością i nie stroni od epickości. Tu ponownie pojawiają sie skojarzenia z Deep Purple czy Kansas, ale co istotne, Spock’s Beard te patenty rozwija na swój, charakterystyczny sposób. 

Opus Magnum całego krążka to znakomity instrumentalny Box Of Spiders będący przedostatnim numerem na albumie, a przynajmniej na jego głównej części. Świetne wejście wyrwane niczym z „Blade Runnera” albo filmów giallo, połączone z nieco kingcrimsonowym budowaniem akordów. To jeden z tych momentów, w którym Spock’s Beard daje naprawdę czadu, sprawdza swoje możliwości i kapitalnie buduje nastrój, a nawet nawiązuje do grania charakterystycznego dla Dream Theater, Symphony X czy instrumentalnego projektu muzyków DT sprzed dekady, Liquid Tension Experiment. Dobre wrażenie niestety szybko zostaje zepsute miałkim Beginnings, który co prawda też jest żywiołowy, szybki i nastawiony na gitarowo-klawiszowe dialogi, ale cierpi na tę samą przypadłość co So This Is Life, czyli nadmiar cukru, a tego po prostu nie znoszę. Nie pomaga nawet świetny instrumentalny pasaż w środku utworu, który wydaje się być nieco oderwany od reszty.

Dodatkowo, na podobnej zasadzie jak grupa IQ przy okazji albumu „The Road Of Bones” z 2013 roku, Spock’s Beard dodał drugi krążek zatytułowany „Cuting Room Floor” zawierający numery, które stworzyli podczas sesji nagraniowej „Noise Floor”, ale nie zdecydowali się ich umieścić na głównej płycie. Do tych zdecydowanie lżejszych należy tutaj otwierający ją numer Days We’ll Remember o rzewnym, lirycznym i balladowym charakterze, który kompletnie mi nie pasuje do tej grupy. Drugi z nich, czyli Bulletproof to kolejny, który mógłby znaleźć się w repertuarze współczesnego Deep Purple. Miły, lekki i nastawiony na liryzm, ale jednocześnie taki, który sobie poleci i nie zostanie po nim zupełnie nic. Nie pomaga w nim nawet nieco szybszy i epicki finał! Trzeci z dodatków to Vault wraca do mocniejszego i bardziej gitarowego grania, choć i w nim nie brakuje odrobiny zwolnień, a nawet bardziej alternatywnego podejścia. Nie jest to jednak kierunek, którego oczekuje się od tej amerykańskiej grupy. Najciekawszy z epki jest ostatni, podobnie jak Box Of Spiders, numer instrumentalny Armageddon Nevous. Wybija się on ze schematu jak wspomniany, zachwyca pomysłowością, mocnym łączeniem gitar i klawiszy, zmianami tempa i urozmaiceniami. Tu znów pachnie nieco LTE czy bardziej metalowymi zagrywkami, sporo tu także dźwiękowych eksperymentów, na które moim zdaniem Spock’s Beard zdecydowanie powinien w przyszłości postawić.

Najnowszy album Spock’s Beard w żadnej mierze nie jest płytą złą, wręcz przeciwnie to materiał bardzo solidny, soczysty, a miejscami wręcz porywający. Z drugiej strony jest to też album nierówny, rozczarowujący i pozbawiony charakteru, jednego wspólnego elementu. Tam, gdzie zespół gra zadziornie i żywiołowo, pozwala sobie na rozbudowywanie dźwięków i atmosfery, słychać pasję i chęć poszukiwań, ale na drugim biegunie zaraz pojawia się liryzm i próba łagodzenia brzmienia, która wypada cokolwiek nieudolnie. W porównaniu do wcześniejszych płyt, a zwłaszcza dwóch ostatnich, „Noise Floor” wraz z dodatkową epką wypada dość blado i to mimo kilku naprawdę lśniących pomysłów, czy nawet całych numerów. Wierni fani tej grupy powinni być zadowoleni, choć na pewno znajdą się pośród nich tacy, którzy poczują się zażenowani, wręcz zniesmaczeni formą amerykańskiej formacji. Nie zjedna sobie on jednak nowych wielbicieli, bo brakuje tutaj choć jednego numeru, który potrafiłby pociągnąć całą płytę (może poza instrumentalnym Box Of Spiders, a to zdecydowanie za mało) i zainteresować tych, którzy dotychczas nie zetknęli się z twórczością Spock’s Beard. Szkoda.