Bruce Dickinson – Dziewicza Podróż – Joe Shooman, In Rock, 2018

Jak sensownie zacząć recenzję książki o wokaliście, o którym niemal w każdym kontekście napisano już prawie wszystko? Człowiek-instytucja, muzyk solowy i frontman Iron Maiden, pilot, szermierz, biznesmen, showman, autor książki… Każde następne słowo byłoby banałem, to wie każde dziecko, które chociaż raz w życiu usłyszało The Trooper (i nie mogło w nocy spać!). Czy można tu zatem „wymyślić proch”? 

Ponadto, pisząc te słowa, jestem świeżo po lekturze autobiografii innego giganta ciężkiej muzyki, Ozzy’ego Osbourne’a. Jego specyficzne poczucie humoru i życie, które w sumie do pewnego momentu było typową jazdą po bandzie stworzyły razem taką opowieść, że praktycznie co stronę zwijałem się w kulkę ze śmiechu. Nie oznacza to, że pochwalam taki styl życia, ale jego dystans do siebie, a w gruncie rzeczy ubrana w niego głęboka samokrytyka naprawdę czynią ją taką, że trudno się od niej oderwać. Czy z drugiej strony, życiorys gościa, który raczej kojarzy się z pełnym profesjonalizmem, a nie skandalami z pierwszych stron brukowców będzie równie ciekawy? 

Biorąc do ręki biografię Shoomana, byłem nastawiony mocno sceptycznie. Generalnie to może się narażę wielu ludziom, ale biografie zdartych klasyków to rzecz, od której trzymam się daleko, i na którą mam pewne uczulenie. Te wszystkie książki typu „AC/DC – KANGURY ROCKA” kojarzą mi się z przecenioną makulaturą z kosza w hipermarkecie. Podobnie na newsy o gwiazdach, które są na scenie po 30, 40 i więcej lat, które serwują mi polskie portale – o tym, co powiedział ostatnio James Hetfield przy krojeniu ogórków, dlaczego Metallica kocha Polskę, dlaczego Polska kocha Metallicę, dlaczego Lars Ulrich kupił sobie nowy bębenek, i jak bardzo od niespełna trzydziestu lat brakuje nam Freddiego Mercury’ego. W ogóle postrzeganie rocka w Polsce, które zatrzymało się na kombatanckich latach osiemdziesiątych z małą luką wsteczną na Pink Floyd i rocka progresywnego, a w swojej górnej granicy Nirvanie i może Pearl Jamie też mnie wnerwia. Bo jestem zblazowanym pismakiem. Bo tak. Nie będę w sumie wchodził w szczegóły – Iron Maiden i Dickinson mają w Polsce status naprawdę kultowy, i fanów, którzy są im nieraz fanatycznie oddani – sam się do nich zaliczam i czuję się częścią tej społeczności. Nie do nich jednak moim zdaniem skierowana jest ta książka, bo Ci wiedzą o Air Raid Siren wszystko – od numeru buta po kartę szczepień i wyniki ostatnich badań. To po prostu rzetelnie zebrana historia życia Bruce’a, której nie czyta się z wypiekami na twarzy, bardziej z podziwem, jak wspaniale, w inteligentny i pożyteczny sposób można to życie sobie ułożyć. Wychodzi z niej obraz współczesnego człowieka renesansu, faceta, który inspiruje swoją ciekawością świata, odwagą i przedsiębiorczością, oczytaniem i inteligencją. Rzecz w czasach filmu „Dirt” zupełnie niespotykana, bo oto nie trzeba przeciągać koksu jak odkurzacz i rozbijać dwudziestu Ferrari miesięcznie, żeby obrosły w stereotypy temat gwiazdy rocka był naprawdę ciekawy. Można tę pozycję polecić wszystkim, którzy raczkują w temacie, i polubili Eddiego – kawalerzystę, faraona, cyborga czy któregokolwiek, który przykuł ich uwagę, bijąc z okładki któregoś z maidenowych klasyków. Jeżeli się przebrnie przez absolutnie przaśną, biesiadną i obciachową okładkę z czachami i gitarami, która pachnie paździerzem równym meblom ze Swarzędza, to dalej jest całkiem przyjemnie. Rzetelna, widziana przez pryzmat kolejnych płyt nagranych przez Bruce’a biografia – tylko tyle i aż tyle. W tej cenie i formacie absolutnie wystarczy.