1 3
1 3

Temple Of The Dog – Temple Of The Dog

1. Say Hello 2 Heaven 2. Reach Down 3. Hunger Strike 4. Pushin’ Forward Back 5. Call Me A Dog 6. Times Of Trouble 7. Wooden Jesus 8. Your Savior 9. Four Walled World 10. All Night Thing

SKŁAD: Chris Cornell – wokal prowadzący, banjo, harmonijka, gitara rytmiczna, Eddie Vedder – wokal prowadzący, wokal wspierający, Jeff Ament – gitara basowa, Stone Gossard – gitara elektryczna, gitara slide, gitara akustyczna, Mike McCready – gitara elektryczna, Matt Cameron – perkusja

PRODUKCJA: Rick Parashar

DATA WYDANIA: 16 kwietnia 1991

Temple Of The Dog – album debiut, specyficzny tribute, swoiste epitafium dla zmarłego przyjaciela Andrew Wooda. Ile jest takich perełek w dziedzinie rocka? Na pewno niewiele. Tą samą odpowiedź otrzymamy pytając ile osób zna ten album. Nie trudno się temu jednak dziwić, kiedy wydanie płyty zbiegło się z gigantycznym rozwojem mainstreamowej sceny grunge’u w początkach lat 90. Zresztą mało co na obszarze Seattle wtedy było bezwartościowe, kiedy w szczytowym okresie pojawiały się arcydzieła Soundgarden, Pearl Jam, Alice in Chains, Nirvany etc. Pomimo iż z racji małej rozpoznawalności wszystkich członków zespołu w momencie wydania albumu supergrupą nazwać ich nie można, współcześnie album stanowi, przynajmniej dla mnie, klasykę gatunku, zwłaszcza, że powstawał na gruncie praktycznie nie grających ze sobą na co dzień osobowości w bardzo niedługim okresie czasu.

Temple Of The Dog w latach 90.

To właśnie na bazie członków z zespołów Soundgarden i Mother Love Bone (Chris Cornell, Matt Cameron, Stone Gossard i Jeff Ament) spróbowano sprostać wyzwaniu uczczenia pamięci A. Wooda. Warto zauważyć, że opisywany album był momentem przełomowym przetasowującym scenę Ogrodu Dźwięku z którego dwaj ostatni muzycy grający wcześniej z A. Woodem w Mother Love Bone przenieśli się później do Pearl Jam z Eddiem Vedderem na czele, gdzie swoim debiutem „Ten” pośrednio wpłynęli na popularność Temple Of The Dog. 

Śmierć tak barwnej postaci jaką niosły za sobą indywidualizm i kreatywność A. Wooda, może ze względu na uzależnienie od heroiny nie przyniosła tyle zaskoczenia, co żalu, który starano się przekazać przede wszystkim w charakterze niezwykle podniosłych ballad, typu „Call Me A Dog”, „Wooden Jesus” bądź „Times Of Trouble” przestrzegającej przez zgubnym działaniem narkotyków. 

Album przesiąknięty jest niezwykle melancholijnym klimatem, który od samego początku longplaya usłyszeć możemy w de facto jednej z najlepszych wokalnych interpretacji Ch. Corrnella – „Say Hello 2 Heaven” z wzruszającym tekstem: He came from an island / And he died from the street / He hurt so bad like a soul breaking / But he never said nothing to me / So say hello to heaven, czy też dalsza część: I never wanted / To write these words down for you. I niech mi ktoś powie, że nie podśpiewywał nośnego refrenu Say hello to heaven razem z panem Ch. Cornellem.

Ballada nie tylko wprowadza nas w nostalgiczny charakter dalszej części albumu, ale przygotowuje na kolejną porcję emocji, budującego się z każdą sekundą utworu „Reach Down”, który nie inaczej, dotyczy wspomnień ekscentrycznego A. Wooda: You were in a bar in the corner on a chair / Wearing a long white leather coat / Purple glasses and glitter in your hair. Jednak najbardziej bolesne słowa wyśpiewane zostają dopiero później w pierwszej osobie, z perspektywy A. Wooda, które z całą pewności stanowią kwintesencję całej tragedii sytuacji: Yes love was my drug / But that’s not what I died of. Końcówka, a właściwie ¾ utworu zajmuje część instrumentalna całego warsztatu dźwiękowego 6-tki z Seatlle, który dzięki swojej naturalności oraz dużej dozy improwizowanych wstawek w wielu fragmentach dogłębnie odzwierciedla uczucia jakimi targały cały zbiór osobowości zespołu Temple of the Dog, a każdy z nich ma dużo do powiedzenia. 

Andrew Wood 1966 – 1990

Trzeci utwór został wybrany jako promujący album. Nic dziwnego, niezwykły nastrój jaki buduje „Hunger Strike” początkowymi słowami: I don’t mind stealing bread / From the mouth of decadence jest z kolei świetnym przykładem komplementarności członków zespołu i wspólnoty jaką zbudowali przede wszystkim uzupełniający się wokalnie E. Vedder i Ch. Cornell. Piękno utworu w zdecydowany sposób przedstawia siłę z jaką można połączyć ludzkie uczucia. Szkoda jedynie, że tak doniosłe i piękne chwile muszą opierać się na rożnego rodzaju tragediach. 

Nieco inną formę przybierają „Pushin’ Forward Back” oraz „Your Savior”, które oparte są na zgrabnie wyeksponowanym groovie, który w drugim przypadku, na końcu utworu przechodzi w fantastyczne outro wypełnione magiczną przestrzenią a w warstwie lirycznej, pośrednią akceptacją śmierci i wiarą w to, że A. Wood jest gdzieś tam nadal szczęśliwy. Zresztą cały tekst Ch. Cornella zapisany został z perspektywy A. Wooda, który prezentując postawę altruistyczną prosi ludzi aby Ci nie opłakiwali jego śmierci, a jedynie zachowali o nim pamięć: Whisper to me, my tragic end / But don’t give me your savior. Wspomniana wcześniej końcówka zdająca się być krzykiem A. Wooda jest chyba najbardziej oddalonym gatunkowo fragmentem płyty, a w przypadku tekstu unosi utwór do rangi mistyki i specyficznej więzi łączącej A. Wooda z zespołem. W moim przypadku często wywołuje wzruszenie i żal po niewykorzystanym i dobrze nieukształtowanym talencie wokalisty takich zespołów jak: Mother Love Bone czy Malfunkshun. 

Chris Cornell i Eddie Vedder podczas jednego z nielicznych koncertów jakie mielki okazję dać

Nie ma większego sensu opisywać każdego z utworów z osobna, ponieważ dosłownie każda kolejna sekunda Temple Of The Dog przesiąknięta jest aurą niesamowitego poświecenia dla pamięci A. Wooda i dla idei miłości do muzyki jaką wokalista w swoim życiu wielokrotnie podkreślał. Temple Of The Dog – jednorazowa próba zapisana na kartach historii tragicznych losów A. Wooda jest niezwykłym przykładem szczerości jaką można przekazać za pomocą muzyki, niekoniecznie za pomocą niezwykle wyszukanych metod. 

Jak słychać w muzyce nie zawsze chodzi o tworzenie wysublimowanych elementów muzycznej układanki, ale o emocje jakie niesie za sobą proces twórczy i wspólnotę jaką potrafili związać ze sobą na co dzień nie grający ze sobą muzycy seattleowskiej sceny grunge’u. Tym samym potwierdza się chyba, zresztą nie tylko moja opinia, że najpiękniejsze rzeczy tworzone są pod wpływem żalu i głębokiego bólu, który w najprostszy i najbardziej szczery sposób ukazuje prawdziwe uczucia każdego z nas.

TEMPLE OF THE DOG – HUNGER STRIKE