The Shadow Lizzards – The Shadow Lizzards

★★★★★★★★☆☆

1. Power On 2. Rip Me Off 3. Warzone 4. Rarity 5. Go Down 6. Breathtaker 7. Overhaul 8. Top Of The Mountain 9. Sea Of Curls 10. Move On

SKŁAD: Jochen Leistner – wokal, gitara basowa, organy; Oliver Pfeiffer – perkusja; Simon Schnellinger – gitara elektryczna

PRODUKCJA: The Shadow Lizzards / Spider Monkey – Panorama Studio

WYDANIE: Tonzonen Records – 23.02.2018

https://www.facebook.com/ShadowLizzards/

Dzięki uprzejmości Magnusa z Creative Eclipse PR, który podesłał jedną z nowości muzycznych na niemieckim rynku muzycznym, mogę cofnąć się w piękne czasy lat 60. i 70. Zespół The Shadow Lizzards tworzy trzech muzyków z Norymbergi, którzy skutecznie obracają się w kręgach muzyki rockowej, czerpiąc garściami z grania retro. Album młodych Niemców to pozycja praktycznie obowiązkowa dla fanów Creedence Clearwater Revival, Jimiego Hendrixa, The Doors czy wczesnych dokonań Deep Purple. I choć może zabrzmię jak kaznodzieja czy inny marny klecha, za prawdę, powiadam Wam, co było, być musi jeszcze raz!

Granie retro jest ostatnio w modzie i staje okoniem względem całego plastikowego shitu, który z wielką namiętnością serwują nam wielkie koncerny i medialni potentaci. Pół biedy jeszcze, gdy z nadzieją zerkamy na muzykę zagraniczną, bo nawet w mainstreamie znaleźć możemy coś, co chwyci nas za serducho, olewając jednocześnie naszych disco-polowych potentatów czy jednoutworowe gwiazdki. Ale wracając do grania retro, czy Wolfmother, Kadavar i Blues Pills, a ostatnio Greta Van Fleet nie wypełniają w pełni tego poletka? Otóżnie, czego dowodem jest płyta The Shadow Lizzards. 

Jak już wspomniałem wcześniej, krążek mógłby wyjść chwilę przed lub po „Band Of Gypsys” Hendrixa, „L.A.Woman” Doorsów, albo „Surrealistic Pillow” Jefferson Airplane i stać na półce obok takich właśnie kamieni milowych muzyki rockowej. Panowie idealnie czują się w mocarnych, często kompletnie odjechanych, a nawet psychodelicznych aranżach (Power On, Rarity, Go Down, Sea Of Curls) i niezliczonych gitarowych solówka Simona (Warzone, Breathtaker, Top Of The Mountain), które słucha się z wypiekami na twarzy. Całkiem solidnie prezentuje się Oliver za swoim zestawem perkusyjnym. Hałasuje aż miło, chociażby w Warzone czy Rip Me Off. I szczerze, nie uwierzę, że słuchając jego gry, sami nie będziecie uderzać o uda, stół czy garnki które właśnie znajdą się Wam pod ręką. Wokalnie Jochen prezentuje precyzję, potęgę i dzikość, a do tego potrafi oblepić i zgrać całość idealnie z klawiszami, które dodają głębi utworom (Walk On), przypominając grą nieodżałowanego Jona Lorda. Mimo dość oczywistych korzeni i inspiracji słucha się tego wybornie i odnosi się wrażenie, że znaleźli balans, a nawet swoją własną indywidualną drogę na wyróżnienie się.

Na swoim debiucie Niemcy pokazują, jak powinno się obchodzić z nieskrępowaną dziką vintagową muzyką. Album kipi energią znaną chociażby z koncertowych nagrań Doorsów, a zwłaszcza Hendrixa. Album bez żadnych udziwnień, efektów specjalnych, tylko soczysta muzyka. Album, który śmiało możecie puścić swoim staruszkom i przyglądać się, jak młodnieją z każdym dźwiękiem. The Shadow Lizzards to stu procentowy, żywy rock, który ma się wyjątkowo dobrze.