Tomasz Mreńca – Land

★★★★★★★☆☆☆

 1. Land 2. Final 3. Mirror 4. Grey 5. Paris 6. Landscape 7. No. 12 8. Hunter 9. Solo 

SKŁAD: Tomasz Mreńca – skrzypce; syntezatory

PRODUKCJA: Tomasz Mreńca, Tomasz Bednarczyk & Michał Kupicz

WYDANIE: 7 września 2016 – For Tune

Tomasz Mreńca jako absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu odpowiedzialny jest za szereg projektów indywidualnych i zbiorowych. Jest również autorem muzyki do wielu spektakli teatralnych, pokazów mody, czy instalacji artystycznych, a wreszcie współautorem takich projektów jak Venter. Swoim solowym debiutem z pewnością przeciera nowy szlak i jeśli nie swój to z pewnością samej wytwórnii For Tune, a ta przecież powstała z myślą „dokumentowania zjawisk muzycznych o nieprzemijającym charakterze”. Takie właśnie jest wydawnictwo „Land”.

Do każdej płyty z tej stajni podchodzę jak do znaleziska, które nie wszystkim jest dane zrozumieć. Specyfika albumu Mreńca z pewnością to potwierdza. Album powstał na bazie onirycznych struktur, których mimo jednorodności brzmienia nie można zarzucić braku dynamiki. Twór, który przypomniał mi subiektywnie płyty Vangelisa, uwikłane w dość twardą oprawę elektroniki opiewającą w kąśliwie emocjonalne napięcie. Innym razem wysuwają się oczywiste inspiracje islandzkim Sigur Rós dzięki zmanierowanej formie melancholii. Artystę fascynuje w szczególności owy emocjonalny wymiar sztuki. Muzykę tworzy zadając sobie pytania: Jak wpływać może na jego nastroje, poruszać, uspokajać czy też niepokoić. Tym samym pozwala oderwać go od świata realnego i przenieść w inną rzeczywistość. Dość homogeniczna struktura z pewnością staje się w samym odbiorze kluczowa, bo wprowadza słuchacza w typową dla tak eterycznych wydawnictw brzmieniową mantrę ambientu i elektroniki.

W muzyce tego typu na pierwszy rzut ucha wiele się nie dzieje. Przekaz dźwięków jest dość niemrawy, żeby nie powiedzieć flegmatyczny, aczkolwiek bardzo treściwy, chociaż jego zrozumienie przychodzi jednak z czasem. Tworząc muzykę instrumentalną często wychodzi sie z założenia, że aby zainteresować słuchacza i nadrobić braki w postaci wokalu należy wprowadzić jak najwięcej melodyczno-rytmicznych kontrastów. „Land” to wydawnictwo, które działa na przekór temu założeniu. Dziewięć kompozycji, które mają bronić się swoją prostotą i minimalizmem. Melodie wprowadzają raczej muzyczne pejzaże, aniżeli architekturę technicznych uniesień. Taką muzykę bardzo łatwo też skonsumować, bo albo zainteresuje natychmiast, albo natychmiast uśpi swoją celową rutyną. Przejrzystość kompozycji Mreńca moją ciekawość wzbudziła. Kreuję on bowiem atmosferę utworów, paradoksalnie często zaskakując nas formą instrumentalizacji. Większość kompozycji wychodzi bowiem z bardzo szerokich tematów, aby kolejno wyrywać z nich detale, które skutecznie skupiają na sobie uwagę słuchacza na tle monotematycznych odcieni syntezatorów. Album niesie za sobą powiew chłodnej elektroniki, z którą często kontrastują skrzypce. 

Forma brzmienia rzadko kiedy się tu jednak powtarza, a poszczególne dźwięki często przepuszczane są przez bazę odmiennych odcieni ambientu tworzonego w głównej mierze przez syntezatory. Skrzypce są tu jednak największą niespodzianką, bo w parze z pozostałym instrumentarium przyznacie, że nieco kontrastują przyjętym standardom muzycznej gatunkowości. Przepuszczenie dźwięku przez odpowiednie efekty pozytywnie jednak dostroiło muzyczny wymiar projektu (Hunter). Akustyka tego instrumentu nie jest więc ostatecznie tak bardzo słyszalna, chociaż muszę przyznać, że miejscami kompozycje były mimo dość sterylnego charakteru mocno organiczne. Nie licząc takich utworów jak Final, Paris, czy No. 12, które są chyba nieco przekoloryzowane. Zdecydowanie preferuję jeżeli efekt cudów techniki nie jest tak bardzo jednoznaczny. Podejście oparte na bardziej organicznej oprawie sprawia mi większą przyjemność. Przy większości arażnacji nie czuć bowiem przesytu elektronicznego zamętu (Mirror, Grey, Land, Landscape). Ponadto, należy pochwalić za umiejętne rozłożenie materiału i sprytną konfabulację obu form, które nasuwają się na siebie bardzo naturalnie. Nie skłamię, jeżeli napiszę też, że całość niesie za sobą monumentalizm, który szybko kojarzy się z potęgą natury. A może to efekt gargantuicznej oprawy graficznej? 

Autor często buduje utwory, które osiągając swój punkt kulminacyjny kończą historię niedopowiedzianą w ferii wymykających się spod kontroli dźwięków. To również wymaga od słuchacza poświęcenia, bo koniec historii zawsze musi dopowiedzieć sobie sam. Muzyka Mreńca z pewnością działa więc na wyobraźnię malując muzyczny obraz warstwa po warstwie, gdzie słuchacz dobiera sobie wyłącznie pędzel subiektywizmu.