Vermones – Humanimals!

Polska nowa fala jest dość ciekawą sceną. Począwszy od klasyków takich, jak późna Siekiera czy Republika, a kończąc na młodych zespołach. Jednym z nich jest krakowski kwartet Vermones. Album „Humanimals” jest ich kolejnym, po „How Soon Is Now?” „mini” krążkiem. Wcześniej tworzyli jako The Potters, wydając pod tym szyldem jedynie EP-kę “How Are Things At Home?” w 2009 roku. Przechodząc jednak do meritum, czyli tego czym uraczyli nas Krakowianie na wydawnictwie najnowszym. Na „Humanimals” znajdziemy 3 utwory – Madrid Delivery RoomAlternative Reality oraz Horst Wessel Song. Pierwsze dwa utrzymują nieco podobny klimat do poprzednich nagrań Vermones, chociaż słychać istotne zmiany, bowiem „How Are Things At Home?” wypełnione były energetycznymi kawałkami z niewielką liczbą przesterowanych brzmień. Tutaj jest nieco spokojniej, pojawiają się przestery; lekkie, ale wyraźnie słyszalne. Już pierwszy utwór nieco zaskakuje. Około czwartej minuty następuje sekunda ciszy, po której mamy wrażenie, że to już inne nagranie – zmienia się cała atmosfera, a przede wszystkim język. Co prawda na chwilę, ale jednak. Wokalista powtarza kilkukrotnie wers: el delito mayor del hombre es haber nacido, co można przetłumaczyć jako: największą zbrodnią człowieka jest się urodzić. Od tego momentu utwór nieco kojarzy mi się z… Fair to Midland. Śpiew, energetyczne zagrywki, które są właśnie charakterystyczne dla Amerykanów. Drugi utwór jest szybszy od „otwieracza”, a wstęp też nieodparcie kojarzy mi się ze wspomniana już formacją, która paradoksalnie z nową falą ma akurat mało wspólnego. Alternative Reality jest utworem który pasowałby mi nawet do promowania zespołu w radiach. EP-kę zamyka spokojny, balladowy wręcz Horst Wessel Song oparty na krótkim, powtarzanym tekście, pianinie i śpiewie. Materiał wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Zdecydowanie przyjemnie się go słucha. Nie jest to co prawda wielka rewolucja, ale wpada w ucho i na pewno co niektórym zostanie w pamięci na dłużej. W porównaniu do „How Are Things At Home?” jest tu nieco mniej elektroniki i więcej przyjemnego „szumu”. Pozytywnie oceniłbym również wokal Mateusza Szucheckiego. Ani zbyt agresywny, ani też za miękki. Ma swoją wypracowaną, ciekawą i ciepłą barwę. Potrafi podnieść głos, ale rozsądnie. Wszystko się ładnie zgrywa i – powiedzmy – „nie przeszkadza”. Wszystkim ciekawym co dzieje się na polskiej młodej scenie gorąco polecam.