Zła Wola – The Best Of Vol.2

★★★★★★★☆☆☆

1. Zabij mnie 2. Nie widzę siebie 3. Kuku 4. W stronę światła

5. Cisza to krew 6. Warszawski blues 7. Kolizja 8. Pielgrzymi ognia 9. Jak to się stało 10. Lot do gwiazd 11. Mój czas

12. Siostra oddziałowa 13. Kolizja (akustycznie) 14. Cisza to krew (akustycznie)

SKŁAD: Wojtek Dobrzyński – wokal; Artur Dziedzic – gitara basowa; Andrzej Kuczyński – gitara solowa; Marek Malinowski – gitara prowadząca; Kuba Pierzchała – perkusja

WYDANIE: Pronet Music 2018

Niechaj nie zmyli Was nazwa albumu warszawskiej grupy Zła Wola, to nie jest żadna składanka, a ich debiutancki studyjny album. Gra słowna w nazwie grupy z kolei przede wszystkim odsyła do Woli, jednej ze stołecznych dzielnic. Nie, to nie są kolejni reprezentanci hip-hopu, a rasowi metale, albo raczej hard rockowcy, co potwierdzają ręce ułożone w charakterystyczne rogi znajdujące się na okładce i skórzane kurtki w które przyodziali się chłopacy. Sprawdźmy więc, czy Zła Wola to Dobra Wola! Panowie nie bawią się w ozdobniki, wstępy i introdukcje tylko od razu uderzają solidnym gitarowym Zabij mnie o lekko stonerowym zabarwieniu. Surowe, przybrudzone brzmienie, dobre tempo i polski tekst oraz miłe skojarzenia ze starym Turbo czy TSA, a nawet pędzącą machiną, jaką jest grupa Dice. Innymi słowy na dzień dobry dobre wrażenie.  Drugi numer Nie widzę siebie jest jeszcze cięższy i jeszcze bardziej soczysty, a przynajmniej z początku, bo część do zwrotki jest odrobinę wolniejsza o lekkim balladowym zabarwieniu. Nie, panowie nie zanudzają ani nie cukrzą swojej muzy – szyją równo mocnym groovem, wyrazistą perkusją i dobrym, szorstkim wokalem. Nie zwalniają tempa w bardzo dobrym Kuku ani w kawałku W stronę światła, który ponownie korzysta z nieco delikatniejszych rozkładów, jednakże z naciskiem na solidną sekcję rytmiczną i ostrym, przebojowym brzmieniem. Nieco liryczniej i wolniej robi się w kawałku Cisza to krew, jednakże panowie ponownie nie słodzą, a wokalista Wojtek Dobrzyński zwraca uwagę delikatniejszą barwą głosu, która nieco różni się od jego normalnego ostrzejszego głosu. Ciężej i stonerowo robi się znów w Warszawskim bluesie, który jest jednym z najciekawszych kawałków na płycie. Wyraźnie niski strój słychać też w świetnym numerze zatytułowany Kolizja o kroczącym rytmie i kolejnym mruganiu oczkiem do TSA. Znakomita robota, szkoda tylko, że zakończona wyciszeniem.

Energia nie siada również w kolejnym, także lekko zabawionym stonerowym brzmieniem riffów, kawałku Pielgrzymi ognia, ale już w następnym noszącym tytuł Jak to się stało ponownie wracają na bardziej hardrockowo-metalowy szlif leżący obok klasyki polskiego rocka i metalu, a mi także kojarzącym się ze wspomnianym już Dice. Gitarowo, a jakże, jest także w kolejnym, czyli w Locie do gwiazd, w któym jest też nieco delikatniej i bardziej melodyjnie. Przedostatni kawałek, czyli Mój czas wraca na cięższe tory i znów jest solidnie, soczyście i bez mielizn. Panowie nie bawią się bowiem w żadne elektroniczne dodatki, klawisze, tylko rzucają w słuchacza dobrze nakręconą wysokooktanową gitarową muzą. Słychać to także w ostatnim, znów kojarzącym się z TSA i Turbo, kawałku Siostra oddziałowa. To czysta heavy metalowa jazda z potężnym groovem i szybkim tempem oraz wpadającym w ucho refrenem. Momencik – powiedziałem ostatni? Nie do końca, bo są jeszcze dwa bonusy, a mianowicie akustyczne wersje Kolizji oraz Cisza to krew, które wydają mi się trochę zbędne, ale pokazują, że chłopacy to sprawni muzycy, którzy swoje szybkie numery potrafią też bardzo ciekawie zagrać spokojniej i w innym klimacie. Kolizja nabiera tutaj dusznego, bluesowego charakteru, świetnie pomyślany jest aranż perkusjonalii – grzechotek i bębenków. Do tego akustyczna gitara. Cisza to krew z kolei nabrała lekkiego, balladowego polotu, który także ze względu na czysty głos Dobrzyńskiego skojarzyła mi się trochę z akustyczną muzyką Piotra Roguckiego. Na tle samej gitary tekst wypada też bardzo przejmująco i nie ukrywam, że ta wersja podoba mi się nawet bardziej od regularnej, znakomicie sprawdziłaby się także jako początek płyty, gdzie następnie mocniejsze wejście miło zaskakiwałoby każdego słuchacza. Zła Wola to zespół z charakterem, który może prochu nie odkrywa, ale gra bardzo solidny hard rock, tudzież heavy metal, z polskojęzycznym tekstem, co wpisuje ich zdecydowanie w rejony klasyków w rodzaju TSA czy Turbo, zwłaszcza że ich teksty są pisane na poważnie i nie mogą być traktowane z przymrużeniem oka jak w Nocnym Kochanku. Solidna jest też produkcja, o wyraźnym miejscu gitar i mocną, soczystą perkusją, bez przestojów czy chaosu. Albumu słucha się bardzo przyjemnie, choć nie ukrywam, że mógłby być troszkę krótszy, bo ponad pięćdziesiąt minut na takie granie (i w dosć podobnej rytmice) to jednak trochę sporo. Pozostaje mi tylko zapytać – gdzie podziała się część pierwsza „The Best Of”?