Zalewski – Złoto

★★★★★★★★☆☆

1. Miłość, Miłość 2. Chłopiec 3. Podróżnik 4. Głowa 

5. Luka 6. Polsko 7. Na Drugi Brzeg 8. Uchodźca 9. Otu 10. Jest Dobrze feat. Natalia Przybysz

SKŁAD: Krzysztof Zalewski – gitary, wokal, bas, perkusja, instrumenty klawiszowe,klarnet, dzwonki ukulele; A. Smolik – gitara, fortepian, bas (1); B. Wilczek – perkusja (2,3,4,6,7,10); A. Markowski – bas, klawisze (2,3,4,6,7,10)

PRODUKCJA: Różni producenci

WYDANIE: 18 listopada 2016 – Kayax Production & Publishing

18 listopada cały muzyczny świat żył jedną płytą. Po 8 latach oczekiwania ukazał się najnowszy album Metaliki – „Hardwired… to Self-Destruct”. Nic dziwnego, że premiera ta zdominowała Internet i media społecznościowe, ale tego dnia ukazała się jeszcze jedna ważna płyta. Płyta, na którą czekałem nie mniej niż na nową Metalikę.

Zelig” zyskał sobie status stałego bywalca w moim odtwarzaczu i w istocie bardzo długo z niego nie wychodził. Po trzech latach Krzysztof Zalewski rzuca wyzwanie swojemu poprzednikowi próbując kusić mnie „Złotem”. Poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko. Zalewski przeszedł długą muzyczną drogę, zanim dał nam się poznać jako w pełni ukształtowany artysta/kompozytor, którego dzisiaj możemy podziwiać. Fenomen programu typu talent-show, który sam w sobie był fenomenem. Polski Bruce Dickinson, odziany w skórę, długowłosy frontman kapeli metalowej. Po sukcesie w Idolu wypuścił utrzymaną w stylistyce mocnego, gitarowego grania płytę „Pistolet” i… zniknął. Tak by się mogło wydawać, a tym czasem pokorny i ambitny Krzysiek, ściął włosy, odwiesił skórzaną kurtkę i postanowił poszerzać swoje muzyczne horyzonty, rozwijać swój talent ucząc się od najlepszych, a mając ku temu wszelkie predyspozycje, sowicie z tego skorzystał. Przez lata występował jako muzyk wspierający m.in. Hey/Nosowską, Muchy czy Brodkę, na scenie widywano go nie z gitarą jak można by się spodziewać, ale za zestawem klawiszowym, z przeszkadzajkami, tudzież w chórkach. Ten czas i zdobyte doświadczenie wykorzystał na dopieszczenie poupychanych po szufladach utworów, które trafiły potem na jego pierwszy solowy materiał wydany pod własnym nazwiskiem. Wspomniany już wcześniej „Zelig” to album, który metalowych purystów mógł wprawić w lekkie zakłopotanie, nie ma tu wszak gitarowych galopad i śpiewanych falsetem opowieści o smokach, jest za to sporo elektroniki, syntezatorów, akustycznych gitar, a nawet fragmenty rapowane. Zalewski zrezygnował z bycia kolejnym metalowym wokalistą, który zmagać się musi z porównaniami do frontmana Iron Maiden, na rzecz oryginalności i indywidualizmu tworzonego na podwalinach skrupulatnie wykalkulowanego minimalizmu.

Źródło

Jak więc w konfrontacji z tak świetnym albumem, jakim jest „Zelig” wypada jego „złoty następca”? Niczym mu nie ustępuje. W zasadzie jest jego wzorcową kontynuacją. 10 utworów pomieszczonych na „Złocie” cechuje oszczędność środków i idealna wręcz równowaga pomiędzy treścią, a formą. W porównaniu do „Zeliga”, „Złoto” zdaje się być naznaczone jeszcze większą aurą intymności i minimalizmu, a przy tym jest to album mający swoje dwa wyraźne oblicza. Miłość przeplata się tutaj z frustracją, tęsknota, z żalem, a radość ze złością. Zalewski jest bardziej bezpośredni, mimo że w swoim stylu, nie mówi niczego wprost. Całość zaczyna się utworem o wszystko mówiącym tytule Miłość, Miłość. Jak wielka była moja radość, gdy okazało się, że to znany z wcześniejszych koncertowych wykonań, przechrzczony Duran, Duran. Mimo, iż w stosunku do pierwotnej wersji został on pozbawiony rockowej zadziorności, refrenowa melodia i niepodważalnie ujmujący klimat całości, wsparty dodatkowo wizualnie doskonałym klipem, zdaje się usprawiedliwiać taki zabieg. Mimo to, rockowej zadziorności na „Złocie” nie brakuje. Zapewnia ją agresywna Głowa, również znana z przedpremierowych koncertów, gdzie nieco schizofreniczny klimat utworu dopełnia się z równie niepokojącą treścią. Gitarowym riffem atakuje również wymowne w treści Polsko, ze świetnym tekstem, dzięki któremu pretenduje on do miana kolejnego z utworów będących nader osobistą pocztówką adresowaną do naszej ojczyzny (mamy już tutaj wiele mówiące tytuły, jak choćby ,,Nie pytaj o Polskę”, ,,Polskę” Kultu czy ,,Urodziłem się w Polsce” Złych Psów). Jednoznacznie rockowo jest także w świetnym Na Drugi Brzeg – uparcie szukałem informacji czy utwór ten aby nie powstał w kolaboracji z Tomaszem Organkiem, tak klimat! Taki pazur! A dzięki banalnie prostemu zabiegowi polegającemu na zatrzymaniu utworu na jednej frazie, by po chwili wrócić doń raz jeszcze z uzależniającym refrenem, utwierdzam się w przekonaniu, że jest to murowany kandydat do kolejnego singla. Transowy, zadziorny i chyba najbardziej bezpośredni „Uchodźca” również znany jest ze wcześniejszych, koncertowych wykonań, podczas których zespalany był z Doors’owym The End. Zalewski wciela się w rolę krytycznego komentatora, produkując wyjątkowo kąśliwe, a jednocześnie świetne wersy – tylko u nas, tylko dziś, zapłonie tęcza, potem krzyż, wybierz sobie marsz. Warto się w tym momencie zatrzymać, aby pochylić się na chwilę nad charakterystycznym, często skrótowym i nieco zawoalowanym sposobem pisania Krzysztofa. Poruszając aktualne, budzące gorące dyskusje tematy, zaznacza swój punkt widzenia, jednocześnie poddając go interpretacji słuchającego. Czasami nieco na opak gramatyce, slangowo, ale to właśnie dzięki takim tekstom utwory zyskują na autentyczności, a także – po prostu – trafiają do słuchacza, zostając z nim na długo (refren „Uchodźcy” nuciłem mimowolnie już po pierwszym odsłuchaniu).

Źródło

Należy także wspomnieć, że na „Złocie” Krzysztof skorzystał ze wsparcia Michała Wiraszki oraz Jacka Szymkiewicza, autora chociażby świetnego fragmentu o Aniele Stróżu. Utwory takie jak Uchodźca czy Chłopiec mają prawdziwie przebojowy potencjał i są doskonałym orędziem do walki o odzyskanie pierwotnego znaczenia terminu „muzyka taneczna”. Gdzieś pośrodku mamy jeszcze singlową Lukę oraz akustyczne Otu, którym Krzysztof łamie serca wszystkim fankom zakochanym nie tylko w jego talencie, ale i w nim samym – niestety, okazuje się że ma on już swoją „Otulinkę”, której dedykuję tę akustyczną miniaturę. Płytę zamyka przybrudzone, niemalże garażowe Jak Dobrze, pachnące klimatem nagrania „na setkę”, w którym Zalewskiemu towarzyszy jego muzyczna siostra, Natalia Przybysz. W pamięci słuchaczy zapisują się tylko te „wielkie” duetowe wykonania, w moim odczuciu takim było chociażby ich wspólne wystąpienie podczas gali Fryderyków 2015. Trzeba przyznać, że Krzysztof i Natalia nie tylko idealnie wzajemnie się uzupełniają, ale i dopełniają, ta muzyczna różnica temperamentów i jednocześnie namacalna nić porozumienia sprawia, że jest to para artystów, którzy zdają się być stworzeni do wspólnych wykonań. Sam utwór Jak Dobrze jest właściwie muzyczną „kropką nad i”, mocnym podsumowaniem równie mocnej płyty. Po chwili rozprężającej ciszy czeka na nas jeszcze niespełna dwuminutowy „hidden track”, niespokojny, elektroniczny i duszny. Wzorem „Zeliga” Zalewski stawia na maksymalne skondensowanie treści, pozostawiając raczej niedosyt niż przesyt.

Na koniec pozwolę sobie na małą dygresję. Jestem wielkim fanem artystów takich jak Mike Patton. Muzycznych kameleonów, z powodzeniem poruszających się w rozmaitych, czasami biegunowo odległych od siebie muzycznych gatunkach, którzy jak mityczny król Midas zamieniają w „złoto”, wszystko czego się dotkną. Zalewski dojrzewał do albumu jeszcze bardziej organicznego niż „Zelig” podczas koncertowych Solo Actów, konfrontując się sam na sam z publicznością. „Złoto” to prawdziwy one-man-show, mimo że Krzysztofa wspierają tutaj wspaniali muzycy. Jeśli świat uwielbia artystów pokroju Björk, Moloko czy Portishead, to czy Polska jest gotowa pokochać Krzysztofa Zalewskiego? Tego mu życzę, bo dając świadectwo konsekwencji i muzycznego rozwoju w pełni na to zasługuje. Niech polski muzyczny showbiznes „nie da Cię monstrom”!