Zbigniew Chojnacki – Elektrotropizm

★★★★★★★✭☆☆

1. Tropizm 2. Suita part 1 3. Suita part 2 4. Suita part 3 5. Suita part 4 6. Tuwim

SKŁAD: Zbigniew Chojnacki – akordeon, elektronika 

PRODUKCJA: Zbigniew Chojnacki – Polish Radio Studios S2 w Warszawie 

WYDANIE: 2015 – For Tune

Przyznaję. Sięgnąłem po tę płytę z prostej przyczyny, która skrapia się w uczuciu sentymentu. Będąc niegdyś uczniem w szkole muzycznej w klasie akordeonu, ten album stał się dla mnie swoistym wskrzeszeniem duszy tego instrumentu, na którego poznanie potrzeba wielu lat. Sam zacząłem chyba tę iskrę odczuwać, z tym że za późno, dlatego takie wydawnictwa zawsze znajdują we mnie poparcie, choćby ze względu na szczere zainteresowanie nowych rejonów rozwoju w jakim pójdzie ten instrument, który przecież nie zamyka się na klasycznych menuetach i etiudach.  Akordeon to środek muzycznego przekazu, który niestety, ale od pokoleń uznaje się za symbol biesiady i muzycznej prostoty. Do dziś pozostała na nim blizna społeczna poniewierająca jego prawdziwe walory. W jakim błędzie są jednak osoby, które ograniczają jego brzmieniowe predyspozycje wobec innych instrumentów. Mało kto dziś odkurza klawisze, czy też guziki tego narzędzia niebywałych harmonii. Ci, którzy na to się porywają od razu jednak zdobywają podziw i uznanie. W tym i moje, ale czas na wyjaśnienie owego ewenementu.

O ile taki Czesław Mozil nurtuje nas w kierunku pastiszu to mamy przecież na polskiej scenie takich artystów jak Marcin Wyrostek, który wyrasta z ambitniejszej muzycznej sceny. Nijak mają się jednak oni do opisywanego muzyka – Zbigniewa Chojnickiego, który na albumie „Elektrotropizm” przedstawia sześć autorskich kompozycji solo. Indywidualne podejście do projektu mnie jednak nie dziwi. Akordeon to na tyle bogaty instrument muzyczny, że nie wątpiłem iż na wydawnictwie pojawić się może zastój, a sam autor z pewnością dogłębnie wykorzysta środki swojej prezencji. Jakże byłem zdziwiony faktem, że album nagrany został dzięki zupełnej improwizacji w czasie rzeczywistym. Jest to wyzwanie nie tylko dla samego autora, ale i słuchacza, chociaż mnie pochłonęło to dość szybko. Nie wiem czy to zasługa wspomnianego sentymentu, ale wierzę, że słuchacze i bez doświadczeń z tym instrumentem dadzą się posiąść jego magii.

Akordeon na tym wydawnictwie nie jest więc podjęty w przewidywalnej konwencji ochlapanych melodycznych standardów, ale w zakresie szerokiej awangardy, którą pokrywają mrowie ilości sonorystycznych ornamentów. Z pewnością powinniśmy skupić się na środkowej części albumu, czyli suicie podzielonej kolejno na 4 części, której naturalnym elementem są serialistyczne motywy, chociaż trzeba przyznać, prawie za każdym razem inaczej artykułowane. Suita rozpracowywana jest w sposób bardzo przemyślany. Wyłania się z quasi-ambientowych przestrzeni, którą koją delikatne pokłosia nienatarczywej elektroniki. Dźwięki w pierwszych dwóch częściach są raczej zdystansowane w rejonach głębokiego minimalizmu, często kreującego aranżację pojedynczymi przerywanymi nutami, rzadko pokuszającego się o nadużycia płynnego legato. Utwory są więc mocno impresjonistyczne i powoli wypełniające swój muzyczny obraz. Te bardziej rozjuszone momenty, które karzą na siebie czekać w III i IV części są już bardziej rozwiązłe; zdecydowanie częściej zahaczają o harmoniczne konkluzje, które najbardziej ewidentnie ukazują piękno brzmienia tego instrumentu. Finał całej suity genialniej ubija całą śmietankę zbieranych przez pozostałe części dźwięków, które znajduję swój upust w ostatniej nieziemsko rozbudowanej części.

Jak sam mówi: Dźwięki i emocje zarejestrowane na tej płycie są próbą przedstawienia akordeonu od – mam nadzieję – nieznanej dotąd strony. Wydobycie barwy instrumentu i jego brzmienia, wykorzystanie elektroniki i przedmiotów codziennego użytku ma na celu umożliwienie słuchaczowi innego spojrzenia na akordeon. Mam nadzieję, że każdy, kto wysłucha tego albumu, przeżyje nie tylko chwile przyjemności, ale też uruchomi nieograniczone możliwości, jakie daje wyobraźnia.  Z. Chojnacki swoją muzyką tworzy niebywałą atmosferę często sugerującą się transcendentalnym wymiarem brzmień. Przyznacie, że przy stereotypizacji tego instrumentu jako środka błahych przyjemności, ciężko o sprezentowanie jego wyrazów z innej, tak intrygującej strony. Płyta jest jednak dosyć chłodna i mocno nastrojowa, a sam autor tej retrospekcji intryguje swoim odważnym podejściem i niekonwencjonalnością, którą niegdyś czarował sam Astor Piazzolla, czy Dino Saluzzi. Fanów akordeonu łatwo bowiem zaimponować biegłością i płynną rytmiką przy bogatej melodycznej strukturze. Z. Chojnacki obraca ten świat akordeonistów do góry nogami i przedstawia projekt znacznie mniej szablonowy. Zsunięty w otchłań materiał wspomnianej improwizacji, która stygmatyzowaną iteracją dźwięków zaskakuje jednak często wyłaniającą się impulsywnością i szybkimi zwrotami akcji. Aby te jednak docenić, w projekt należy się odpowiednio wgryźć. Chodzi tu głównie o całą suitę, bowiem Tropizm, a w szczególności ostatnia kompozycja Tuwim to twory relatywnie łatwe do przyjęcia ze względu na barwną melodykę. Ten ostatni utwór to również jedyna kompozycja, którą uprzednio zaaranżowano co tłumaczy integrację z przemyślaną melodią tematu przewodniego i bezwzględną charakterystyką bogatych harmonii oraz trywialnie pięknych elementów glissando, czy wokalizowych unison. Piękna klamra całego albumu zapięta w mocno pozytywnym tonie, który umieszczony np. po wspomnianym Tropizmie zupełnie rozbił by całą koncepcję albumu. 

Ostatecznie dopiero, z końcem materiału odnajdujemy „duszę”, którą zawarł autor na tym krążku. Aranżacje paradoksalnie mimo improwizacyjnej prostoty przepełnione są bogatymi inspiracjami free jazzu, muzyki world, które pomimo archaicznego wydźwięku dziwnie pasują do naszego świata. Nie ma w tym folku, którego zapewne wszyscy spodziewaliby się na zapowiedź, że płytę sygnuje brzmienie akordeonu. Muzyka sieje jednak owoc iście organiczny, wyzbyty technologicznej subordynacji współczesnej muzyki. Jakże paradoksalnie to brzmi wobec zawartych na materiale elektronicznych wywodów, które warunkuje akordeon zbijający je w istocie, nomen omen, elektrotropizmu swojego ducha tradycji i modernizmu.

Jestem pewien, że mało kto przygotowany jest na taką muzykę i choćby dlatego warto by to przesłuchać. Ten album to szansa na renesans tego instrumentu i wielka nadzieja na to, że jak twierdzi Michał Urbaniak – akordeonistyka nigdy nie będzie już taka sama. Słowa poświadczam i ja odkurzając mój akordeon.