Łukasz L.U.C. Rostkowski, zdjęcie z profilu Facebook |
Adrian Koter: Ostatnio byłeś strasznie przejechany pytaniami dotyczącymi „REFlekcji”, dlatego chciałem porozmawiać o czymś innym, nieco bardziej przekrojowo. Śpiewasz, że wybrałeś pasję, zamiast pensji adwokata. Nie bałeś się trochę na początku jakichś trudności, że to nie wyjdzie, nie wypali? Łukasz Rostkowski: Oczywiście, bałem się. W jakiś sposób miałem przygotowaną dosyć bezpieczną opcję awaryjną, którą ostatecznie musiałem definitywnie odrzucić, bo nie dało się tego pogodzić. To było oczywiście trudne, ale pamiętam ten moment, kiedy zadzwonili do mnie, że już muszę podjąć aplikację adwokacką, którą odstawiłem na dłuższy czas, bo jeżeli jej nie podejmę, to skreślają mnie z listy i to wydarzyło się samo. Zawsze się z tego śmieję, że w ten dzień, kiedy przypadało to zarejestrowanie mnie, to ja byłem ustawiony ze Zgasem do kina na jakiś komiksowy film i nie chciałem tego odwoływać, ale oczywiście w rzeczywistości chodziło o coś dużo więcej. To też jest tak, że generalnie, kiedy ja dawałem sobie jeszcze trochę czasu, kiedy mówiłem sobie, że chcę jeszcze powalczyć trochę z muzyką, to rzeczywiście nie było nic. Ale później, kiedy zbliżał się taki definitywny termin, to zaczęły się jakieś fajne rzeczy dziać. Dostałem nominację do „Paszportu Polityki”, pierwszą, więc jakieś światełko w tunelu było. To mi dawało poczucie, że wszystko się rozwija, że ja po prostu się w tym jakoś dobrze czuję i że inni to doceniają. To było najważniejsze dostać tych kilka nominacji, nagród, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobra, to nie jest tylko moja bania, że sobie coś wymyśliłem, będę to robił na siłę i ludziom wciskał, tylko że ktoś to ceni. Wtedy już było mi dużo łatwiej, niezależnie od finansów wierzyłem w to, że warto, że zaryzykuję po prostu. AK: Teraz jesteś w Lublinie z okazji trasy „Spragnieni Lata”, ale to jest Twój jedyny występ na tej trasie. Dlaczego akurat Lublin? ŁR: Nie wiem, my zostaliśmy tu po prostu zaproszeni. Myślę też, że to trochę ze względu na to, że ja tu nigdy jeszcze nie grałem.
AK: Nie byłeś nigdy w Lublinie? ŁR: Tak, to jest paradoksalne, bardzo dziwna historia. Przez 12 lat koncertowania pierwszy raz gram w Lublinie i to jest mocno abstrakcyjna sytuacja, gdyż jest to na pewno jedyne miasto w Polsce z tych większych, w którym nie grałem, więc to też jeden z powodów. Myśmy brali udział w zimowej trasie, a teraz jesteśmy tylko na finale, ale bardzo się z tego cieszę. AK: Na „Męskim Graniu” w 2014 roku zagrałeś kawałek z Illusion… ŁR: Nawet dwa. AK: Dwa, przepraszam. Czy chciałbyś zrobić coś większego w tym temacie? Coś bardziej spójnego, bo wiadomo, że to były zlepki utworów, które nie zawsze się ze sobą… ŁR: Mogły złączyć konceptualnie…
AK: Czy chcielibyście zrobić coś kompletnego?
Od lewej: Bond, L.U.C., Bartosz Niebelecki |
ŁR: Myślę, że tak. Na pewno chcielibyśmy,. Sama współpraca była taka trochę pozlepiana, to prawda, bo to mój utwór złączony z ich, ich z moim, ale sprawiło nam dużą przyjemność łączenie wszystkiego i właśnie te fuzje, zaskakujące rozwiązania, które mogły sprawiać wrażenie, że to jest takie nagle inne, dziwne i niezbyt spójne, ale właśnie chodziło nam o to, że nagle tu wchodzi ta pętla… Generalnie bardzo dobrze mi się z nimi grało. Zawodowcy. I absolutnie chciałbym, tylko to jest kwestia tego, że takich „chciałbym” w mojej głowie jest 40 i ja muszę po prostu wybierać to, co jest dla mnie priorytetem. Myślę, że na jakiś czas to mnie zaspokoiło troszeczkę, bo ja miałem w ogóle dużą potrzebę zagrać kiedyś z takimi gitarami, właśnie z takimi ludźmi, którzy bardzo czują i są tak prawdziwi w tym ostrym graniu i to było dla mnie rzeczywiście spełnieniem jakiegoś marzenia, wielką frajdą, ale w tym momencie akurat byłem gdzie indziej po prostu. Myślę, że życiowo wtedy właśnie to był czas, że bardziej sample, ta polska piosenka, te refreny, jakaś taka melodyjność sentymentalna bardziej we mnie była. Owszem, był też motyw gdzieś wewnętrznej agresji, takiej chęci krzyku i to było ekstra, ale zdecydowałem się akurat pójść w tę polską piosenkę. Aczkolwiek to, co z chłopakami złapaliśmy było cenne i niewykluczone, że coś tam się jeszcze wydarzy. AK: Skoro mówimy o ciężkim graniu, jakiś czas temu Randy Blythe, lider grupy Lamb of God, na swoim Instagramie, na którym skupia się na prywatnym życiu i prywatnych sprawach, napisał, że bardzo nie chce, żeby na jego prywatnym profilu pojawiały się komentarze i pytania dotyczące działalności zespołu, że to jest jego praca i, tak jak na przykład maklerzy nie rozmawiają na urlopie o giełdzie, tak on nie chce na swoim Instagramie rozmawiać o zespole. Jaki Ty masz stosunek do swojej muzyki? Czy to jest dla Ciebie tak, jak można odnieść wrażenie z tego wpisu – tylko praca, czy może coś więcej?
ŁR: Nie, ja jestem gościem, u którego ta granica jest całkowicie zatarta. Próbuję ją budować, tworzyć, ale wiem, że to już jest za silne. Jestem tak mocno miotany tą pasją i tymi namiętnościami do muzyki, do pomysłów, że muszę się z tym pogodzić, że moja codzienność i jakieś próby, karkołomne, robienie sobie urlopów, które… AK: Są czasem dosłownie karkołomne… ŁR: No, czasami też, tak. (śmiech) Chociaż nie, bo właśnie na urlopie nic mi się nie stało, a trzy dni po powrocie z urlopu, po miesięcznych eskapadach po jakichś klifach w Portugalii wypadki zaczęły następować stricte w pracy. Także problem polega na tym, że ta kreatywność, potrzeba tworzenia, jakby lepienia rzeczy jest tak duża, że nawet jak wyjeżdżam na urlop, jeżdżę gdzieś na rowerze i za chwileczkę wracam, zaczynam robić bloga rowerowego – luckyfreeride blog – który zrobiłem gdzieś właśnie na urlopie, niby nie powinienem tego robić, a cały czas coś robię. To jest jakaś taka nakrętka, wiesz. Muzyka jest też cały czas w moim życiu, koncepty, nie umiem tego odciąć. Mój facebook jest prywatny, ale w sumie też co chwila coś tam się pojawia muzycznego. Jest tak, że dla mnie nie ma tej rozdziałki. Na razie, na tym etapie, na którym jestem w życiu, nie mam też tak mocno prywatnego życia zbudowanego, więc to się niestety wszystko zlewa. Może jak założę rodzinę, to się naturalnie będę musiał odciąć troszeczkę. AK: Czas na ostatnie pytanie, ponieważ wiem, że czas na goni. Napisałeś, że masz strasznie dużo planów, zajęty kalendarz do końca 2016 roku. Mógłbyś nam zdradzić coś na temat tych planów?
ŁR: Trochę jeszcze nie do końca. Mogę zdradzić tyle, że planuję działania, które mają na celu zadowolić wszystkie strony. W sensie, wszystkie strony mnie i wszystkie strony odbiorców, bo moje życie twórcze jakoś tak się rozwinęło, że jest kilka tych dróg. Jest droga bardzo kompozycyjna i jest droga bardziej rapowo-popkulturowa i jeszcze jest droga historyczna, „Zrozumieć Polskę”. Nadchodzi czas, że w przyszłym roku właściwie we wszystkich tych trzech dziedzinach się coś wydarzy. I tyle na razie mogę powiedzieć, że będzie zarówno duża odsłona projektu „Zrozumieć Polskę”, będzie też odsłona kompozycyjna ze sfery „Sleepoholic”, ale już w trochę innym stylu, czyli Łukasza Rostkowskiego jako kompozytora i myślę, że będzie się też działo coś dużego w tej najbardziej znanej, popkulturowej sferze L.U.C., ale pozwolę sobie na razie przemilczeć i powoli wszystko dozować.