Dla dobra metalu. Historia Metal Blade Records.

  Wyobraź sobie taką sytuację: masz bzika na punkcie muzyki, słuchasz jej godzinami, nagle przytrafia Ci się album, które rewolucjonizuje Twój światopogląd. Od tego momentu zaczynasz słuchać tylko takiej muzyki. By mieć do niej dostęp, zatrudniasz się w sklepie, piszesz do muzyków, do ich agentów, wytwórni, by przesłali Ci jakikolwiek fragment muzyki, jakąś notkę biograficzną zespołu, którego aktualnie słuchasz. Dzięki swojej zajawce stajesz się specjalistą w dziedzinie tej muzyki. Zaczynasz pisać swoje teksty do gazet, chodzisz na koncerty, słuchasz lokalnych zespołów, widzisz w nich potencjał i nie chcesz by to, co robią poszło na marne. Nagrywasz ich utwory na jeden nośnik, zaczynasz tworzyć składanki. Już wiesz, że ta muzyka to Twoje życie.

Prawda, że piękne! Tak, ale już ktoś będzie marudził, że teraz to Internet i klikasz, i słyszysz, a i w łowienie talentów też nie ma co się bawić, bo każdy się sam może teraz nagrać i puścić swoją muzykę w obieg. Owszem, ale 30-40 lat temu takich możliwości nie było, a taką drogę przeszedł autor omawianej książki, Brian Slagel

W latach 70. usłyszał swój pierwszy hard rockowy album, którym było „Machine Head” od Deep Purple. Sąsiad namówił go także do posłuchania „Sabbath Bloody Sabbath” Black Sabbath i, jak przyznaje sam autor, jego życie odmieniło się po raz kolejny. Pracując w sklepie z płytami, poznawał najważniejsze wydawnictwa z rosnącego w siłę New Wave of British Heavy Metal, ale bacznie śledził też bardzo żywą i wprost eksplodującą twórczością lokalną scenę kalifornijską.

Szybko zauważył, że nie jest samotny w swojej pasji, a fanów metalu przybywało – specjalnie dla nich ściągał niedostępne wcześniej nagrania zza oceanu, współtworzył fanziny, miał też własne rubryki w Kerrang! czy Sounds Magazine. Powoli pasja, jaką był muzyka metalowa, stawała się pomysłem na życie. Slagel w 1982 r. zebrał na jednej taśmie dziewięć nagrań lokalnych zespołów, wśród których znalazły się pierwsze nagrania m.in. Bitch, Ratt, Cirith Ungol czy Metallica. Składanka ta została nazwana The New Heavy Metal Revue Presents Metal Massacre, nazywana w skrócie po prostu „Metal Massacre” i doczekała się do dnia dzisiejszego czternastu odsłon. Do tego przedsięwzięcia specjalnie założył wytwórnię muzyczną Metal Blade Records, która przez kilka lat działała w garażu matki Briana. Tak oto pasja przerodziła się w biznes, który tworzył fan dla fanów. Wydając kolejne składanki z lokalnymi zespołami, Brian Slagel coraz częściej myślał o wydawaniu pełnych albumów  w czym pomagał mu nieoceniony Bill Metoyer z Track Records. I w kolejnych latach to mu się udało. Metal Blade Records na początku swojej działalności wydało kilkanaście kilkuutworowych epek m.in. Bitch czy Demon Flight, czy pełnowymiarowe albumy, chociażby Slayer.

Książka autorstwa Slagela czyta się bardzo przyjemnie, czasem miałem wrażenie, że czytam o spełniającym się amerykańskim śnie, jednak wiele przytaczanych przez autora historii podszytych jest ciężką pracą i ogromnym uporem wydawcy, tak by w końcu wygrała muzyka a nie biznes. W końcu, śledząc losy Briana na kolejnych kartach książki, w ogóle nie odnosimy wrażenia, że typ zarządza najpotężniejszą wytwórnią metalową na świecie, a nadal jest tym samym gościem, który wierzył w siłę muzyki, którą słucha.

Książka odkrywa przed nami niuanse muzycznego biznesu. Możemy zobaczyć jak naprawdę przebiega proces wydania płyty, od momentu namówienia zespołu na współpracę. Monolog Briana przerywają swoimi wypowiedziami muzycy – przyjaciele i podopieczni Slagela – m.in. Jim Matheos, John Bush, King Diamond, James Hetfield, Kerry King, Chris Barnes. Cennym dodatkiem do polskiego wydania są opinie dziennikarzy muzycznych i redaktorów czasopism z branży na temat niektórych płyt wydanych przez Metal Blade.