il. Iza Gajewska-Dziuban |
Rozmowa z Dorotą Dzięcioł, wokalistką, malarką, tancerką, propagatorką flamenco. O swoich pasjach i planach zawodowych opowiadała Agacie Mai Kozłowskiej w rozmowie przeprowadzonej 18 lutego 2019 roku w toruńskiej Pozytywnej Rozwojowni.
Agata Maja Kozłowska: Z wykształcenia jesteś flecistką.
Dorota Dzięcioł: Tak, gram na flecie. Z jednego zawodu jestem muzykiem, z drugiego plastykiem, to nie jest takie proste. Ukończyłam malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie maluję dużo mniej, w zeszłym roku miałam indywidualną wystawę w Bydgoszczy, ale odbyło się to z ogromnym poświęceniem. Malarstwem zajmuję się doraźnie, z doskoku, ponieważ nie utrzymuję się z tego, nie mam czasu ani pracowni. Od kiedy moje życie przestawiło się na inne tory, nie miałam tak dużo czasu, aby malować. To jest poświęcenie, które poniosłam, albo robi się jedno albo drugie.
AMK: Obecnie na pierwszym miejscu jest taniec.
DD: Tak, chociaż nie można powiedzieć, że to jest tylko taniec. Niemniej jest on w moim życiu bardzo ważny. Ale w grę wchodzi szersze muzyczne spektrum. To jest cały czas współpraca z zespołem i tańczenie, śpiewanie oraz granie równocześnie. Nie można pewnych rzeczy oddzielić od siebie.
AMK: Może mi opowiesz o swojej działalności artystycznej.
DD: Pierwszą rzeczą, którą się zajmuję jest prowadzenie szkoły flamenco w Bydgoszczy. Zajmuje mi to mnóstwo czasu. Od kilku lat współpracuję z Fundacją Duende Flamenco oraz z zespołem Danza Del Fuego. Wcześniej też miałam swój autorski od a do z projekt muzyczny. Początkowo grałam autorskie kompozycje, a później pojawił się taniec – flamenco. Spektakle i koncerty, które organizuję są często w obrębie stylistyki flamenco. Jeśli nie gramy w przedstawieniach muzyczno-tanecznych, to koncertujemy, edukujemy młodsze i starsze pokolenie. To jest dosyć szeroki wachlarz działalności.
AMK: Mieszkasz w Bydgoszczy i tam głównie pracujesz.
DD: Najwięcej inicjatyw podejmuję tam na miejscu, w Toruniu jestem raz w tygodniu. Bydgoska szkoła flamenco jest tak rozwinięta, że zajęcia odbywają się codziennie. Też tak nie jest, że występujemy jedynie lokalnie, bo koncertujemy w całej Polsce. Jeśli piszemy projekty częściej, to wiadomo, łatwiej nam je zorganizować w Bydgoszczy. Gdzie nas rzuci, tam jesteśmy.
AMK: Kiedy teraz koncertujecie?
DD: W marcu planujemy koncert edukacyjny z Filharmonią Pomorską, na początku czerwca gramy w Ostromecku. Nasza współpraca z bydgoską filharmonią nie ogranicza się jedynie do koncertów flamenco sensu stricte, czasem gramy muzykę klasyczną czy muzykę hiszpańską. Nie zamykamy się na jeden rodzaj muzyki.
AMK: Uczysz również gry na kastanietach, prawda?
DD: W szkole flamenco prowadzę takie zajęcia, ale gramy clasico español. Najpierw należy poznać i pojąć ten instrument, nauczyć się na nim grać, a dopiero później można włączać go do tańca.
AMK: Można powiedzieć, że kastaniety jako instrument nie występują samodzielnie, tylko są używane jako atrybut we flamenco?
DD: Nie powiedziałabym tak, ponieważ kastaniety są instrumentem, który można spotkać już dużo wcześniej, w muzyce barokowej. Rozkwit popularności miał miejsce w muzyce ludowej. Możemy rozróżnić dwa typy gry na kastanietach: metoda aragońska i clasico español. W sposobie aragońskim jest możliwość trzymania kastanietów tylko na środkowym palcu zazwyczaj w ludowych tańcach (jotach). W metodzie clasico español kastaniety mamy na kciuku i wolne wszystkie palce, którymi możemy wydobywać dźwięki. Ta metoda była związana z escuela bolera de baile, czyli takim nurtem uklasycyzowania folkloru hiszpańskiego i tańcem, który można zobaczyć w balecie narodowym Hiszpanii. Ta szkoła opiera się na bardzo wirtuozowskiej grze na kastanietach. Poza tym kastaniety są wykorzystywane również w muzyce klasycznej. We flamenco pojawiły się później i były wykorzystywane rzadziej. Trudno znaleźć tancerza lub muzyka flamenco nie wykształconego w konserwatorium, który będzie grał na kastanietach.Sami cyganie na kastanietach na początku nie grali. Kastaniety później zostały wprowadzone jako instrument rytmiczny – hiszpański taniec ludowy fandango często się akompaniuje na kastanietach. W zasadzie wszystko można zagrać na kastanietach. Oczywiście czasem też ich używamy na swoich koncertach.
AMK: Czyli ciągle pracujesz z zespołem Danza Del Fuego nad nowymi aranżacjami?
DD: Ciągle czegoś poszukujemy i prezentujemy własną interpretację bez zamykania się w formie flamenco puro, czyli czystym flamenco. Gitarzysta, z którym współpracujemy łączy muzykę jazzową i etniczną. Co nie znaczy, że nie gramy standardów flamenco.
AMK: Spośród współczesnych muzyków grających muzykę cygańską kogo słuchasz najchętniej?
DD: Jest bardzo wielu takich wyśmienitych śpiewaczek, ale bardzo cenię sobie Mayte Martin i Estrelle Morente. Spośród wybitnych gitarzystów wymienię choćby nieżyjącego już Paco de Lucia, który kompletnie zrewolucjonizował tę muzykę. Współpracował z muzykami jazzowymi i miał niesamowitą wyobraźnię. Warto wspomnieć jeszcze o takich postaciach jak Vicente Amigo i Juan Manuel Cañizares. Nie jestem w stanie podać jednego, ulubionego muzyka, ponieważ flamenco to jest tak dynamiczna stylistyka, gdzie nie ma utartych kanonów i standardów jak w muzyce klasycznej. One oczywiście istnieją, ale zwłaszcza w tańcu nie sposób ich zastosować. W tańcu klasycznym jest to sekwencja kroków, które się mniej lub bardziej dokładnie wykona, ale flamenco to zupełnie inna filozofia. U każdego tancerza podoba mi się inna forma ekspresji.
AMK: Czy wokal zawsze pojawia się we flamenco, czy podkład muzyczny może być jedynie instrumentalny?
DD: Wokal jest kwintesencją flamenco. Jego podstawą jest pieśń oraz tylko i wyłącznie śpiew. U podstaw flamenco leżą pieśni. Mamy inną konotację, nam się wydaje, że podstawą flamenco jest gitara, ale to bzdura. Najpierw był śpiew i rytm – nic więcej. Gitara pojawiła się nie jako element akompaniamentu tylko instrument indywidualny dopiero kiedy rozsławił ją Manolo Sanlúcar. Są takie utwory, gdzie w ogóle nie pojawia się gitara. Instrumentarium może być bardzo szerokie, ale podstawą jest muzyka wokalna.
AMK: Podczas występów kiedy Ty tańczysz, to kto śpiewa?
DD: Zdarza się, że śpiewa któryś z muzyków, ale bywały też takie koncerty kiedy śpiewałam i tańczyłam równocześnie. Czasami zastępujemy śpiew jakąś warstwą instrumentalną. To bywa bardzo różnie rozwiązywane.
AMK: Dotarłam do pewnej Twojej wypowiedzi, w której mówiłaś, że flamenco było grane nawet na pogrzebach. Mi kojarzy się z muzyką pełną radości.
DD: To wynika z tego, że flamenco ma dwa nurty. Jest to bardzo żywiołowa i energetyczna muzyka. Ogólnie rzecz biorąc, kultura flamenco to jest styl życia, tradycja, sposób zachowania, kwestia języka. Flamenco dotyka życia bezpośrednio, tak blisko jak to tylko możliwe. Wszystko jest związane z pieśnią, są pieśni, które mówią o radości życia (cante chico) jak alegria, bulería. Są one śpiewane na fiestach, mówią o radości życia albo sprawach codziennych, takich bardzo prostych. Drugi nurt jest nurtem pieśni głębokiej (cante jondo) i wiąże się z bólem duszy, bardzo poważnymi uczuciami. U źródeł leży soleá, czyli słowo, które pochodzi od słowa soledad (samotność). W kulturze cygańskiej smutek i ból można pokazać poprzez śpiew i taniec. Formy siguiriyas i tientos bywają tańczone po stracie bliskiej osoby i wyrażają pewną niezgodę na rzeczy ostateczne, na które nie mamy wpływu. Pośród wszystkich palos siguiriyas nie niosą ze sobą żadnej nadziei ani pocieszenia, są pełne złości. Te pieśni pełnią rolę psychoterapii. Sporo osób z innych kultur, zwłaszcza z Japonii i Korei, jest zafascynowanych flamenco. W Japonii jest więcej szkół flamenco niż w Andaluzji, jej kolebce. To jest niesamowite, że kultura tak zamknięta na emocje szuka formy wyrazu, która im się pozwoli otworzyć. To jest niesamowity przekaz.
AMK: Marek Bieńczyk, pisząc po stracie mamy „Kontener” też odwołał się do flamenco jako sposobu przeżywania żałoby.
DD: Wcale mu się nie dziwię. W naszej kulturze jest przyjęte, że nie wypada nam pokazywać pewnych emocji. Dla mnie jedną z zaskakujących rzeczy w Hiszpanii było wyjście do lokalu Quitate los pesares, co można przetłumaczyć jako „odrzućcie smutki”. Nie wyobrażam sobie, aby u nas mógł pójść do tawerny czy jakiegoś baru ktoś po stracie bliskiej osoby. Tam się tak zdarzało. Przyszła kobieta, która godzinę czy dwie wcześniej straciła swoją matkę i przyszła oczywiście z wielkim bólem, ale chciała z obecnymi tam ludźmi podzielić się swoimi uczuciami. Dla mnie jest to szokujące, ale dla niej to było chyba dużo łatwiejsze, aby ten smutek z siebie wypuścić. I to jest normalne. Mnie jako kobietę to zawsze mocno irytowało, ponieważ jestem osobą bardzo emocjonalną, nie uważam że te emocje trzeba w sobie tłumić, albo nie wolno nam jako kobietom krzyczeć, tupnąć nogą czy być za głośno. Flamenco pokazuje, że emocje muszą być żywe i prawdziwe. Nie wystarczy sama technika, choć ona jest oczywiście istotna, jeśli chcemy śpiewać lub tańczyć. Lecz technika bez emocji, bez przekazu jest niczym, przynajmniej dla mnie.
AMK: Zgodzę się z Tobą, że w naszej kulturze zabrania się okazywania pewnych uczuć. Od dziecka dziewczynkom nie pozwala się złościć, a chłopcom płakać. Czy uważasz, że w dorosłym życiu można nauczyć się okazywania tych emocji?
DD: My te emocje wszyscy mamy, tworzą się w hipokampie, tylko kwestia jest taka, czy my je potrafimy nazwać. Często sami nie umiemy nazwać swoich emocji i jesteśmy daleko od kontaktu z sobą samym i z innymi ludźmi. Świat korporacji, social mediów, które są domeną naszego życia, sprawia, że zatracamy zdolność poznania samych siebie. Mamy przyklejoną pewną maskę i później nie umiemy pokazać swojej prawdziwej twarzy. Musimy dać sobie przyzwolenie na bycie sobą, bo jeśli ktoś się zapnie na zamek, to nigdy sobie nie pozwoli na okazanie prawdziwych emocji. We flamenco mamy szansę na różne emocje.
AMK: Czy to prawda, że w czasach kultu młodości, we flamenco lepiej się odnajdują osoby dojrzałe?
DD: Zdecydowanie! Im jesteśmy starsi, tym jesteśmy bardziej flamenco. Dopóki nie mamy przeżyć, nie mamy o czym śpiewać, o czym tańczyć i o czym grać. Jak się widzi śpiewaków czy tancerzy, to oczywiście jest młode pokolenie, które startuje w konkursach, ale ci ludzie, którzy naprawdę są docenieni i poruszają, często są po czterdziestce. Tancerze wtedy zyskują swoją dojrzałość. A śpiewacy i gitarzyści jeszcze później. Dziesięć lat uczą się gry na instrumencie, dziesięć lat akompaniują, a w kolejnych dekadach dopiero mogą być sobą. To jest bardzo długi proces uczący pokory.
AMK: Ale Ty chyba dość młodo zaczęłaś swoją przygodę z flamenco?
DD: Nie aż tak młodo. Nie miałam takiej możliwości, będąc dzieckiem. W czasie studiów zaczęłam tańczyć flamenco. Później wyjeżdżałam na warsztaty aż doszłam do poziomu zaawansowanego (avanzado) po ukończeniu kursu w szkole Fundacion Flamenco Cristina Heeren w Sevilli. Niemniej we flamenco nauka się nigdy nie kończy, jak to się mówi – im głębiej w las, tym więcej drzew.
AMK: Dzięki temu ciągle się rozwijasz. W kwietniu organizujesz warsztaty z wybitną tancerką, La Choni. Czy ona jest Twoją mistrzynią?
DD: Uczestniczyłam w warsztatach u La Choni wielokrotnie, jest to wspaniała tancerka. Teraz miałam okazję zaprosić ją do Bydgoszczy. Moim celem jest przeprowadzenie zajęć w kameralnej formie, aby uczestnicy jak najwięcej skorzystali i mogli poczuć z nią kontakt.
AMK: Przy okazji będziesz miała możliwość skorzystania z indywidualnych warsztatów tylko dla Ciebie?
DD: Co roku jestem w Sewilli i za dwa tygodnie również wyjeżdżam na festiwal Feria de Abril. Podczas wyjazdów do Hiszpanii dokształcam się w sposób, w jaki potrzebuję. Warsztaty, które organizuję dla kogoś faktycznie dla mnie są niewystarczające. Podczas najbliższego wyjazdu chcę zaczerpnąć inspiracji, obejrzeć spektakle i wziąć udział w warsztatach tanecznych.
AMK: Chciałabym jeszcze zapytać o Twoje związki z teatrem. Czy nadal można obejrzeć spektakle muzyczne, które reżyserowałaś?
DD: Do dzisiaj w bydgoskim Teatrze Polskim grana jest „Pchła Szachrajka”, do której układałam choreografię. W grudniu zeszłego roku na scenie Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy wystawiliśmy z Fundacją Duende Flamenco taneczną opowieść pn. „ZAMBOMBA FLAMENCA, czyli kartki z kalendarza”. Spektakl łączył pokolenia, ponieważ występowały w nim moje dziesięcioletnie tancerki, profesjonalni muzycy oraz seniorzy. Zambomba to nazwa instrumentu, którego używa się w Andaluzji i nie tylko do akompaniowania podczas fiest przed Bożym Narodzeniem. Cały spektakl był rozpisany na dziecięce oczekiwanie świąt. Każde palo wyrażało inną porę roku, od radosnych bulerias po soleares czy guajiras. Całość pokazywała zamknięty cykl ujęty w różnych stylistykach flamenco i kończyła się wielką fiestą. W spektaklu widoczny był kontrast między kulturą polską a hiszpańską. Teraz mamy rozpisany nowy projekt, ale jeszcze nie będę nic zdradzała. Zobaczymy, czy uda nam się zdobyć dofinansowanie.
AMK: Frekwencja dopisała?
DD: Wszystkie bilety zostały wyprzedane. To jest zawsze problem naszych spektakli, że jest ich za mało w stosunku do ogromnego zainteresowania. Urząd miejski powinien jakoś tę sytuację rozwiązać. My w pewnym momencie nie jesteśmy w stanie opłacić muzyków i tego całego zaplecza, a nie możemy wszystkiego robić charytatywnie. Warsztaty dla seniorów odbywały się tak naprawdę w ramach wolontariatu.
AMK: Doroto, dziękuję za wygospodarowany dla mnie czas i życzę Ci udanego wyjazdu do Hiszpanii oraz realizacji zamierzeń artystycznych.
DD: Również dziękuję i pozdrawiam czytelników Laboratorium Muzycznych Fuzji.