Jak wielkie ego ma ta formacja mogliśmy przekonać się przy okazji ich debiutu. Potwierdzeniem ich umiejętności jest minialbum zapowiadający następcę „Over the Fence… and Far Away”. Zgodnie z ich muzyczną doktryną, dostarczają swoją twórczość na drodze przestrzennych i onirycznych kompozycji, stopniowo poddając słuchacza atmosferze nieskrywanej intymności. Przeszywające wokalizy oraz znane nam stylistyczne oddanie wobec folkowych ornamentalizmów świetnie uzupełnia klimat energetycznym wstrząsem akustyki takich instrumentów jak cajon oraz banjo wspierających stylistykę country. Ci, którzy mieli do czynienia z zespołem od razu zdadzą sobie sprawę, że zaledwie trzy utwory, które zdobią tę płytę otwarcie kontynuują stylistyczną ścieżkę debiutu. Po kilkukrotnym przesłuchaniu wielu zapewne ucieszy się na myśl, że niespodzianek na longplayu nie będzie, a znana nam formuła melancholii zostanie tematem przewodnim kolejnego krążka. Ja mam jednak nieodparte wrażenie, że kolejny krążek skrywa tajemnicę, chociażby to, w jaki sposób połączyć można ideę historii wieloryba z muzyką folk?! Ten zespół to ekwiwalent konfrontacji egzotyki z czymś wydającym się na pozór pospolitym. Ogień i woda, które mimo swoich skrajności znajdują wspólny wątek we wzniosłej parafrazie trubadurstwa. Can’t wait!