fot. Agata Maja Kozłowska |
Michał Szpak jest jednym z najbardziej nowatorskich wykonawców muzyki rozrywkowej w Polsce. Debiutował w zespole Whiplash, sławę i uznanie przyniósł mu udział w programie X Factor. Trzy lata temu wydał album „Byle być sobą”, który wielbiciele szybko pokryli platyną uznania. Artysta właśnie wyruszył w magiczną, jak sam ją określił, trasę koncertową promującą jego nowy album pt. „Dreamer”.
fot. Agata Maja Kozłowska |
Wszystkie bilety zostały wyprzedane. Zanim gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie, zgasły światła i na widowni zawrzało z podekscytowania, a ktoś egzaltowanym głosem wyznał „I love you!”. Nim kurtyna poszła w górę, Michał Szpak już wiedział, że zaraz zaleje go dawka uderzeniowa endorfin. I przez cały koncert widać było, że dawał z siebie wszystko, odważnie otwierając się na fuzję pozytywnych emocji.
Piosenkarz jak kameleon zmieniał nastroje i lawirował między gatunkami muzycznymi. W pewnym wywiadzie kiedyś przyznał, że świadomie nie pozwala się zamknąć w ramach żadnego z nich, wybierając eklektyzm. Występ zaczął z energią i lekkością. Popowym utworem pt. Dreamer (Thanks To You My Friends) rozkołysał publiczność, a poprzez nastrojowe ballady pozwalał na chwile refleksji. Tytułową piosenkę artysta zadedykował Michaelowi Jacksonowi, który obok Prince’a i Freddiego Mercury’ego wywarł niebagatelny wpływ na jego muzyczne wybory.
Utwór Ostatni zakręt zainicjowała solówka gitarowa o latynoskim brzmieniu. Zrobiło się bardzo lirycznie i poruszająco. W pewnym momencie głos Michała Szpaka i dźwięk trąbki złączyły się w harmonijny dwugłos. Artysta pokazał swoją charyzmę. Na myśl przyszła mi Yasmin Levy, izraelska piosenkarka znana z takich nagrań jak Firuze oraz Perdono. Z pewnością artyści stworzyliby bardzo ognisty i niezapomniany duet.
fot. Agata Maja Kozłowska |
Kolejny utwór był dla mnie punktem zwrotnym koncertu. Z czeluści złowrogiego łomotu perkusji i rozpaczliwego zawodzenia trąbki zerwała się do lotu Jaskółka uwięziona z repertuaru Stana Borysa. Przebiegły mnie ciarki. Artysta wkroczył na scenę w srebrnej pelerynie, współgrającej z jednoczęściowym kostiumem tego samego koloru rodem z lat 70. Koloryt księżycowy towarzyszył piosenkarzowi aż do następnej piosenki – Don’t Poison Your Heart.
Podczas wykonywania Stronger, promienie niebieskich świateł scenicznych przeszywały zastygłych w zachwycie fanów. Czuło się ich pełne namaszczenia zasłuchanie. Na ścianie jedynej w swoim rodzaju sali koncertowej wirowały świetlne plamy. Wyglądały jak ławice maleńkich motyli przysiadających na chropowatej powierzchni imitującej mozaikę błonek rozkrojonego owocu granatu. Było magicznie. Artysta poruszał się zmysłowo i wykonywał ruchy pełne gracji.
fot. Agata Maja Kozłowska |
Aranżacje utworów były jazzowe, a zespół Michała Szpaka, chcąc wyciszyć publiczność przed wielkim finałem, zagrał kołysankę skomponowaną przez Krzysztofa Komedę do filmu Dziecko Rosemary. W tym nastroju piosenkarz zaśpiewał Let Me Dream, podnosząc się z podłogi kocimi, powłóczystymi gestami. Zrobiło się bardzo onirycznie i baśniowo. Wtedy wokalista zaśpiewał balladę Rainbow, dając niezwykły popis wokalny. Jego włosy rozświetlało żółte, ciepłe światło. Piosenkarz stał przodem do lustra i tyłem do audytorium, co sprawiało wrażenie, jakby zapomniał o naszym istnieniu i śpiewał tylko dla siebie w swojej własnej sypialni. To wywołało bardzo intymny nastrój. I tak ukojeni wielbiciele ani myśleli pozwolić gwieździe zejść ze sceny. Po owacjach na stojąco wykonał trzy dodatkowe utwory.
fot. Agata Maja Kozłowska |
Kiedy Michał Szpak zaczynał swoją karierę, wzbudzał wiele kontrowersji, postrzegany był jako egzotyczne zjawisko. Podobnie było z początkami budynku mieszczącego Centrum Kulturalno-Kongresowe Jordanki, w którym muzyk lśnił. Torunianie kręcili nosem na budowę cudacznej bryły, która miała miastu przynosić jedynie straty finansowe. Obecnie CKK Jordanki jest nową wizytówką Torunia i przestrzenią otwartą na gości z całego świata. Piosenkarz, konsekwentnie realizując swoją artystyczną wizję, utrwalił w umysłach odbiorców swój wizerunek posiadacza potężnego, wręcz operowego głosu.
Myślę, że na naszej scenie muzycznej potrzebni są marzyciele niezłomnie przecierający nowe ścieżki. Marzyciel, taki jak Michał Szpak, poprzez swoją autentyczność, staje się ikoną prawdziwej sztuki i zamyka usta pochlebcom zachowawczej i oklepanej bylejakości. Wysmakowany koncert nie pozostawił złudzeń, że muzyk przyszedł na świat po to, aby odbiorcom dostarczać estetycznych uniesień. „Dreamer” to album skomponowany z rozmachem, aby maksymalnie wykorzystać potencjał wokalny piosenkarza. W imieniu swoim i fanów dziękuję za przypomnienie, że najważniejszą wartością jest byle do końca być sobą.