●●●●●●●●●○ |
1. Ég Anda 2. Ekki Múkk 3. Varúð 4. Rembihnútur 5. Dauðalogn 6. Varðeldur 7. Valtari 8. Fjögur Píanó
SKŁAD: Jón Þór Birgisson – wokal, gitara elektryczna, instrumenty klawiszowe, harmonijka ustna, banjo; Georg Hólm – gitara basowa, dzwonki; Kjartan Sveinsson – syntezator, instrumenty klawiszowe, instrumenty dęte, perkusja, gitara elektryczna, wokal wspierający; Orri Páll Dýrason – perkusja, instrumenty klawiszowe
PRODUKCJA: Jón Þór Birgisson (Jónsi), Alex Somers
DATA WYDANIA: 28 maja 2012
“Valtari is beautiful in its own simplicity” – To jedna z najczęstszych opinii o wydanym już 6-stym krążku islandzkich czarodziei. W wielu zapowiedziach Sigur Rós oświadczał, iż będzie to powrót do korzeni. Czy poszli w dobrą stronę? Myślę, że tak… To za co fani pokochali „zwycięską różę” to prostota dźwięków, a przedostatnie wydawnictwo Með suð í eyrum við spilum endalaust zaczęło nakierunkowywać Islandczyków w nieco mainstremowe rejony muzyki. Abstrahując od solowych albumów Jóna Þóra Birgissona (Jónsi), Með suð í eyrum við spilum endalaust na który składały się nieco bardziej skomplikowane utwory, a magia, atmosfera i klimat, jakimi raczyli nas ugościć na pierwszych płytach powoli ginęła w natłoku dźwiękowych inspiracji. Minimalizm aranżacyjny nie wyklucza jednak ciekawych rozwiązań, do których można zaliczyć wiele z najnowszych kompozycji albumu Valtari.
Melancholijni czarodzieje z Reykjavíku |
Wielu porównuje najnowszy krążek do drugiego solowego projektu Jónsiego z jego życiowym partnerem Alexem Somersem – Jónsi & Alex. Moim zdaniem różnica jest drastyczna, a porównanie absurdalne. Valtari to czystej postaci Sigur Rós sięgający do dawnych inspiracji i korzeni muzycznych debiutów Von (1997), Ágætis byrjun (1999) oraz ( ) (2002), poczynając od minimalistycznego i nieco odstającego od reszty albumu Ég anda do bardziej rozbudowanych form wspierających się fantastycznymi subtelnymi klawiszowymi wstawkami oraz chóralnymi harmoniami Rembihnútur, a także przypominający klasyczne nagrania Ekki múkk, notabene jednego z piękniejszych utworów w dorobku islandzkiej formacji, który charakterystyczna wokalizą w niektórych momentach przypomina dawny Svefn-g-englar. Nic dziwnego, że został wydany na pierwszy ostrzał krytyki fanów pod postacią singla. Dalej jest jeszcze lepiej, Varúð – mój faworyt – zdecydowanie w majestacie melancholijnego wokalu Jónsiego przesłoniętego uroczym „zgrzytem” tajemniczych smyków wprowadza w stan niezwykłego schizofrenicznego patetyzmu. Tajemnica jaką chcą nas zauroczyć Jónsi i spółka w niebywale oryginalny sposób podtrzymywana jest umiejętnym użyciem smyczków, które w niektórych momentach zahaczają o dreszczyk emocji, aby za chwilę ustąpić na rzecz ukojenia w postaci jeszcze piękniejszego hymnu w refrenie. O ile nigdy za zbytnim pietyzmem i crescendami takich kompozycji nie przepadałem, tak w wykonaniu Sigur Rós, wzniosłość niektórych utworów idzie zdecydowanie w parze z bajecznymi melodiami wypychającymi słuchacza gdzieś daleko… a może głęboko w siebie.
Od lewej: Kjartan „Kjarri” Sveinsson, Orri Páll Dýrason, Georg „Goggi” Hólm, Jón „Jónsi” Þór Birgisson |
Nie bez powodu dokonania Sigur Rós porównuje się do muzyki duszy. Głębia jaką przekazują, rzeczywiście przytłacza emocjami, które krasząc połączeniem pięknych melodii z tajemniczym językiem Islandii, rzeczywiście przenoszą nas w dziwny stan muzycznego, a może nawet duchowo-ascetycznego upojenia i swoistego oniryzmu. I nie jest to wygórowany opiniotwórczy kokietyzm mojej skromnej osoby, bo na kolejne potwierdzenie tez wystawionych wyżej można natknąć się również w kolejnej kompozycji – Dauðalogn, tym razem wypełnionej doskonale wyważoną „falą” chóralnych partii harmonii, których niezwykle podniosły charakter na tle głównego wokalisty tworzy oryginalną warstwę tajemniczej atmosfery, której kontynuacją zdaje się być instrumentalny Varðeldur.
Tytułowa kompozycja Valtari to kolejna dawka instrumentalnych interpretacji islandzkiej formacji. Niestety, o ile w poprzednich wydawnictwach utwory bez magicznego akompaniamentu w postaci wokalu Jónsiego potrafiły zauroczyć, tak na najnowszym krążku nieco męczą, szczególnie w przypadku Varðeldur. Sprawa ma się inaczej w związku z Valtari, który broni się dość ciekawym rozbudowaniem napięcia oraz niekonwencjonalną interakcją z chóralnymi podśpiewami oraz dość rzadko używanym (w porównaniu z innymi albumami) smyczkiem na gitarowych strunach.
Trzymają się korzeni i wytyczonych wcześniej ścieżek |
Jeżeli czegoś nam do tej pory brakowało, zaspokoić i uspokoić nasze emocje może ostatni utwór – Fjögur Píanó – tym razem z głównym motywem wykonywanym na fortepianie, który w połowie kompozycji zaczyna ustępować delikatnym barwom jaśniejszej strony muzycznych dokonań Sigur Rós. Właściwie dopiero w tym utworze przekonujemy się, że przez cały czas, islandzka trupa karmiła nas tą muzyką tajemniczej aury w której brakować mogło tych radośniejszych momentów. Chociaż, biorąc pod uwagę, iż zdajemy sobie o tym sprawę na końcu przesłuchania albumu, nie widzę w tym problemu, bo muzyczna atmosfera tworzona od lat przez Sigur Rós w obu przypadkach uchodzi za jedną z najbardziej oryginalnych. Powaga z jaką traktuje muzykę cały zespół wprost proporcjonalnie odbija się na zaufaniu wśród fanów, a klimat w jaki wprowadza, bez wyjątków odbierany jest z naturalną satysfakcją i zadowoleniem bez względu czy niesie za sobą optymistyczny przekaz, czy tez trzyma się bardziej ciemnych stron życia.
Sigur Rós z pewnością przystąpił do Valtari w wyniku przeładowania nadmierną ekscytacją i popularnością zespołu, co zdecydowanie pozytywnie wpłynęło na obecny charakter wydawnictwa. Solowe dokonania Jónsiego, diametralnie różniące się od nowego dzieła Valtari wytworzyły specyficzny dystans i linię demarkacyjną między tym czym jest Sigur Rós, a tym co stanowią inne dokonania grupy. Islandzką trupę epigońską nazwać nie sposób, zwłaszcza, że powrót do korzeni okazał się być dobrym rozwiązaniem na podtrzymanie statusu tworzącej się legendy zespołu i jednoczesną odpowiedzią na wszelkie mainstreamowe sztuczki muzycznego światka. Protoplaści post-rocka potwierdzili, iż droga, którą wytyczyli sobie płytami ( ) (2002) oraz Takk… (2005) jest dla nich jedną z pryncypialnych ścieżek muzycznych interpretacji. Konsekwetnie, melancholijny nastrój Valtari nie powinien przeszkadzać w odsłuchaniu i częstych powrotach do wspomnianego albumu. Świat i wymiar, które stworzyli za pomocą instrumentów Sigur Rós stały się idealnymi przykładami tego, czym należy kierować się w tworzeniu muzyki. Co więcej, emocje i duszę jakie wkładają w jej przekaz stanowią fundament i esencję tego, czym charakteryzować się powinno każde z muzycznych wydawnictw. Muzyka Sigur Rós nie potrzebuje reklamy, bo każda osoba choć trochę wrażliwa na piękno otaczającego świata usłyszy, że Valtari broni się i „żyje” sama sobą. Miało być 8/10, ale za konsekwencję i wytrwałość w docieraniu starych islandzkich ścieżek oczko wyżej. Rewelacja!
SIGUR RÓS – EKKI MÚKK