Londyn to niewątpliwie jedno z najważniejszych miejsc na kulturalnej mapie świata. W przeciągu roku odbywa się tu całe mnóstwo festiwali dotyczących wszelkiego rodzaju form sztuki. EFG London Jazz Festival to zdecydowanie jeden z największych jazzowych przedsięwzięć na arenie międzynarodowej. Muzyczna akcja dzieje się w tak renomowanych salach koncertowych, jak: Barbican, Royal Festival Hall, Cadogan Hall oraz słynnych klubach: Ronnie Scott’s, Pizza Express Jazz Club, Vortex. Program festiwalu był wręcz usiany jazzowymi gwiazdami. Wymienianie ich po kolei zmuszony jestem pominąć, gdyż zwyczajnie jest to zbyt czasochłonne zadanie. Nie omieszkam jednak wspomnieć o polskich akcentach, których na tym festiwalu było bardzo wiele. Wystąpili tam tacy artyści, jak: Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Marcin Masecki, Sylwia Białas oraz Leszek Możdżer. Dodatkowo w trakcie festiwalu miała również miejsce projekcja klasyku polskiej kinematografii „Noż w wodzie”, która zbiegła się z premierą płyty „Jazz in Polish Cinema (Out of the Underground 1958 – 67)” (2013).
Martin Stender – fot. Rita Pulavska |
Dziesięciodniowy jazzowy maraton to wyjątkowe wyzwanie nawet dla najbardziej zagorzałego fana muzycznych wrażeń. Z tego rogu obfitości (60 sal koncertowych, 350 koncertów) udało mi się uszczknąć zaledwie cztery. Pierwszym z nich był występ grupy Girls In Airports. Sugerując się nazwą, wielu widzów w Pizza Express Jazz Club spodziewało się raczej żeńskiej obsady. Nic bardziej mylnego, Girls In Airports to duński kwintet męski, w którego skład wchodzą: Martin Stender (saksofon), Lars Greve (saksofon, klarnet), Mathias Holm (keyboards), Victor Dybbroe (instrumenty perkusyjne), Mads Forsby (perkusja). Kwintet ten to nadzwyczaj spójnie grający kolektyw o bardzo globalistycznym podejściu do swojej twórczości. W muzyce Duńczyków dosłyszeć się można zarówno ich rodzimego nordyckiego liryzmu, etiopskich skal pentatonicznych, a także rytmów brazylijskich oraz jamajskich. To właśnie gęsta tkanka rytmiczna jest najważniejszą częścią składową ich muzycznego warsztatu. Proste, ale jakże piękne w swej istocie melodie saksofonowe doskonale uzupełniają muzyczne dzieło, którego maestria najdoskonalej ujawniła się w takich utworach, jak Kaikoura czy też The Grass By The Roses. Źle się dzieje w państwie duńskim – powiedział Marcellus w tragedii „Hamlet” Williama Szekspira. W przypadku muzyki duńskiej słowa te są nieaktualne.
W pięknej sali Cadogan Hall, gdzie zazwyczaj grana jest muzyka klasyczna, odbyły się dwa koncerty budzące zainteresowanie nie tylko ze strony krytyków, ale przede wszystkim wśród tamtejszej Polonii. Jako pierwszy na scenie pojawił się Sirkis/Bialas International Quartet (Sylwia Białas – wokal, Asaf Sirkis – perkusja, Frank Harrison – fortepian, Patrick Bettison – gitara basowa). Polska wokalistka doskonale zdaje sobie sprawę, że dla śpiewu przedmiotem musi być wyrażenie uczucia. Sylwia zdecydowanie częściej robiła to w sposób liryczny niż dramatyczny. Większość kompozycji stanowiły urzekające ballady, w których głos najczęściej wykorzystywany był jako instrument melodyczny. Pochodzący z Izraela Asaf Sirkis to w tej chwili jeden z najbardziej kreatywnych drummerów na światowym jazzowym podwórku. Jego powściągliwy, ale zgodny z charakterem lirycznego talentu Sylwii Białas akompaniament doskonale wpisał się w całość muzycznej akcji.
Leszek Możdżer (fot. Rita Pulavska) |
Gwiazdą wieczoru było jednak trio Możdżer Danielsson Fresco, które tylko sobie znanym sposobem potrafi zawiązać między sobą, a słuchaczami pewien magnetyczny prąd, rozbudzić w nich nie tylko podziw, ale raczej wszystkie te odcienie uczuć, które muzyka tak silnie dotyka. Innymi słowy ich muzyka potrafi wzruszać i to zarówno, gdy grany jest materiał z ostatniej płyty „Polska”, jak i starszy repertuar z którego usłyszeliśmy m.in. takie kompozycje, jak: Eden, Incognitor, Suffering, Linden. Leszek Możdżer na początku koncertu powiedział We will become a terminal to heal us through the music. Tak też się stało, była to muzyka, która oprócz swych artystycznych zalet spełniała również właściwości terapeutyczne. Londyńska publiczność zgotowała muzykom owacje, których bardziej można oczekiwać po koncercie rockowym. Tasiemcowa kolejka po płyty tria, autografy i selfie z muzykami to w jazzowym świecie też swego rodzaju ewenement. Piękny koncert i jego piękne zakończenie.
Ostatni koncert, na jakim miałem przyjemność być podczas tego festiwalu, miał miejsce w Queen Elizabeth Hall, kolejnej pięknej sali koncertowej znajdującej się w dzielnicy South Bank. Wystąpił tam Royal Academy of Music Big Band złożony z młodych adeptów jazzowego rzemiosła. Gościem honorowym była Nikki Iles, angielska pianistka i kompozytorka. To właśnie utwory jej autorstwa były przedmiotem tego zajmującego koncertu. Powiększenie aparatu wykonawczego tego big bandu o takie instrumenty, jak: waltornia, wibrafon, klarnet basowy, flugelhorn, flet prosty i poprzeczny wydatnie wzbogaciło kolorystykę brzmienia poszczególnych utworów. Doskonałe aranżacje Stana Sulzmanna i świetna akustyka sali to kolejne zalety tego występu, który niewątpliwie jest godny zapamiętania.
Późna jesień z towarzyszącymi jej długimi wieczorami i częstymi zmianami klimatycznymi ma niewątpliwie pozytywny wpływ na rozbudzenie i odświeżenie życia towarzyskiego. Scena i muzyka zajmują w programie rozrywek jedno z najważniejszych stanowisk. Nic więc dziwnego, że tłumy co wieczór zapełniają sale koncertowe, na których pojawiają się całe rodziny. Cieszą się artyści dla nich występujący, organizatorzy, dziennikarze, fotoreporterzy, muzyczni esteci. Cieszy się cały Londyn, który jako największe centrum finansowe świata przez te dziesięć listopadowych dni i nocy jest również centrum jazzowego kunsztu.