★★★★★★★★★☆ |
1. 58 – BPM 2. 80 – BPM 3. 143 – BPM 4. 25 – BPM 5. 73 – BPM 6. 207 – BPM 7. 204 – BPM 8. 102 – BPM 9. 148 – BPM
SKŁAD: Krzysztof Dziedzic – perkusja; Piotr Wyleżoł – fortepian, klawisze; Robert Kubiszyn – bas; Kuba Więcek – saksofon altowy i sopranowy; Michał Baj (DJ Eprom) – gramofon; Apostolis Anthimos – gitary
PRODUKCJA: Jarosław Regulski & Robert Kubiszyn – Studio Polskiego Radia S4 w Warszawie
WYDANIE: 15 kwietnia 2017 – For Tune
Po ponad 20 latach gry w kraju i za granicą Krzysztof Dziedzic decyduje się na działalność solową. „Tempo” to debiutancki album… weterana polskiego jazzu. Na wszystko jest miejsce i czas. Ten znalazł Dziedzic dopiero teraz. A wokół niego potężny skład w postaci takich artystów jak Piotr Wyleżoł, Kuba Więcek, Apostolis Anthimos, Robert Kubiszyn oraz Michał Baj (DJ EProm). Nie jest to jednak płytą, którą można było po dyskografii Dziedzica się spodziewać.
Wbrew standardom i na przekór wszystkiemu postawiono na rytm i tempo, pomiędzy którymi dokooptowano charakterystyczne akcenty dedykowane tradycji jazzu, a nawet swingu. Dość ograniczona sfera melodii nie zmusza jednak do nadzwyczajnego skupienia, aby ten album zrozumieć, a to przez żwawe skrecze, a innym razem mocno funkowe linie basu (143 BPM). Większość solówek wypełniają fortepian oraz nieziemskie elementy gitary przemycającej mantrę onirycznego fusion (102 BPM, 203 BPM). Ponadto dostajemy saksofon, który na przekór swojej głębi brzmienia wypuszcza dźwięki bardzo mechanicznie, jakby dostosowując się do materiału, aby ostatecznie odbierany był głownie przez pryzmat rytmiki. Te instrumenty świetnie uzupełniają melodyczny balans starając się zrównać jej rytmiczny dogmat. Nawet niejaki Fletcher z filmu „Whiplash” nieodważyłby się zakrzyczeć „not quite my tempo” przy tym albumie! Rytm i tempo to bowiem dwa kluczowe elementy opanowane na tym albumie do perfekcji, a żeby było ciekawiej, wszystkie kompozycje są improwizowane. Za podstawę objęto właśnie ich tempo w szerokim spektrum od 25 BPM do szybkiego 207 BPM. To ono stanowi nierozerwalną część gry na perkusji i – nawet jeśli nie jest to oczywiste – nad wszystkim dominuje.
Integralną część albumu stanowią również skrecze, jakże rzadko używane… W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że taki Herbie Hancock z płytą „Future Shock” (1983) przeskoczył w pewien sposób epokę. Dziś taki szok wbrew pozorem zapewnił nam Dziedzic. Kto obecnie używa gramofonu jako części instrumentarium w jazzie? Postrzegany obecnie jako atrybut hip-hopowych kawałków stanowi pewien artefakt, który staramy się izolować w gatunkowej nomenklaturze muzycznych rekwizytów. Dziedzic postanowił ten „jazzowy” relikt wskrzesić. Mimowolna i dość sztywna forma ekspresji jaką prezentuje gramofon na albumie tak marginalnie opartym na melodii wnosi jednak w niego niesamowitą świeżość, podbijając barwę całej koncepcji oraz jej wymowę. Sprawdźcie, chociażby jak świetnie wpasowuje się ten elementy przy solówkowej „bitwie” z perkusją (80 BPM). To musi się podobać.
Nad płytą unosi się woń beatnikowskiej atmosfery chaosu i przeładowania optymizmem. Tę przedstawia również sama okładka, której „koło energii” parafrazuje istotę niekończącej się pokłady entuzjastycznej ekspansywności dźwięku. Raz zwalnia, a raz zatacza się coraz szybciej. Zawsze jednak w jednym kierunku, bez konieczności włączania wstecznego biegu – do przodu.
Ten album stanowi naprawdę unikatową formę przekazu, a fundament improwizacji z pewności posłuży pod nadzwyczajność każdego koncertu. Głębia emocji i pasji. Nie można pozostać wobec tej płyty obojętnym, chociażby przez sam wzgląd na tak bogatą karierę Dziedzica, który w końcu nadał swojej twórczości zasłużonej gloryfikacji.