anathema WS 29 1 12 3
anathema WS 29 1 12 3

Anathema – Weather Systems

●●●●●●●●○○

1. Untouchable, Part 1 2. Untouchable, Part 2 3. The Gathering of the Clouds 4. Lightning Song 5. Sunlight 6. The Storm Before the Calm 7. The Beginning and the End 8. The Lost Child 9. Internal Landscapes

SKŁAD: Vincent Cavanagh – wokal prowadzący, gitara rytmiczna, Daniel Cavanagh – gitara prowadząca, pianino, wokal wspierający, instrumenty klawiszowe, John Douglas – perkusja, klawisze, Jamie Cavanagh – gitara basowa, Lee Douglas – wokal wspierający

PRODUKCJA: Christer-André Cederberg

DATA WYDANIA: 16 kwietnia 2012

„Weather Systems” to nowy album Anathemy i chcąc nie chcąc nie obędzie się bez porównań do całego dorobku angielskiego zespołu z Liverpoolu. Jakie są pierwsze wrażenia? Dość nietypowe, bo wprawdzie Anathema utrzymuje poziom całego warsztatu artystycznego, ale brakuje chyba pewnego elementu rozwijającego dawne pomysły z płyty „We’re Here Because We’re Here”. Toteż nie dziwne, że na wszelkich forach, zauważalna jest wymiana całkowicie różnych poglądów dotyczących „Weather Systems” co może być naturalną reakcją na kierunek jaki obrała współczesna Anathema. I nie mam tu bynajmniej na myśli różnic kojarzących się z pierwszymi albumami, które wysoce odbiegają od obecnego charakteru muzyki dokonań Brytyjczyków, ale typowej dla nowego albumu stagnacji i powielaniu dawnych schematów. Czy jest to dobre dla twórczości zespołu? Może, ale na dłuższą metę miałbym wątpliwości. Czy „Weather Systems” to najlepszy dorobek Brytyjczyków? Sam Daniel Cavanagh twierdzi, że „jeszcze nie”. Niemniej jednak skromna wypowiedź nie powinna zniechęcić nas do sięgnięcia po wyżej opisywane wydawnictwo, choćby ze względu na utrzymanie równego poziomu z ostanim albumem. 

Budzą skrajne emocje

O ile Anathema potrafiła ostatnimi płytami zaskoczyć, tak najnowszym jedynie zaspokaja ekscytację poprzednika (pomijam tu ostanie, orkiestrowe interpretacje dawnych utworów Anathemy zawartych na „Falling Deeper”). Nad tym jaki wpływ ma pośredni zastój muzyczny zespołu kolejnych albumów rozwodził się w jednym z felietonów mój współredakcyjny kolega. W moim odczucia wygląda to na chwilowy impas, bo rzeczywiście Anathema zwalnia, ale do tego nas przyzwyczaiła. Przyzwyczaiła nas też do gwałtownych zmian w obieranych ścieżkach muzycznych brzmień, stąd też moje delikatne „niezadowolenie”. Album bądź co bądź stoi na dobrym poziomie i wielu fanom z pewnością dostarczy dużo wrażeń, choćby dzięki świetnie rozpędzonej pierwszej części „Untouchable” i drugiej nieco wolniejszej kompozycji, która ze względu na bardziej spokojny charakter od razu pochłania nas magiczną atmosferą, a klimatem dostarcza nam znacznie więcej emocji. A przecież to one są kluczem w muzycznych wariacjach Anathemy. O wzruszenie zatem nie trudno, a jak jest dalej? 

Na albumie zauważono znacznie wygładzenie zarówno w barwie jak i treści, być może ze względu na zmianę producenta, którym pomimo wielu spekulacji nie jest Steven Wilson (miksował poprzedni album Brytyjczyków), ale Christer-André Cederberg, będący odpowiedzialny za całość wydawnictwa. Niemniej jednak, mastering mało kiedy może wiązać się z tak świetnym współgraniem formy z treścią każdego z utworów. Ze szczególną uwagą należy wyróżnić przestrzeń jaką niosą za sobą wszelkie smyczki, które z połączeniem kojącej barwy głosu Lee Douglas budują niesamowity klimat całego albumu („The Gathering of the Clouds” i „Lightining Song”). Ciekawym, aczkolwiek może na siłę wygórowanym zestawieniem – tak mi się bynajmniej skojarzyło – można by porównać majestatyczny wymiar kolejnego utworu „Sunlight”, który budową napięcia przypomina Sigur Rós w kompozycji „Untitled 8” z płyty „( )”. 

Światło i ciemność

Jeszcze raz pragnę podkreślić i nadmienić o specyficznej atmosferze albumu, która dzięki zdecydowanym zmianom nastrojów przez poszczególne utwory, wyrywa  całe wydawnictwo z klasycznego ujęcia ram  w zakresie trzymania się jednolitej struktury wszystkich kompozycji. Polaryzacja wszystkich kompozycji przynosi skrajne emocje, które odnieść można do kontrastów światła-ciemności, życia-śmierci oraz miłości-strachu. Tu na specjalną uwagę zasługuje stricte progresywny „The Storm Before The Calm”. Utwór, śmiem twierdzić, że pomimo zmiany producenta, jedynie pod tuzą S. Willsona mógł zacząć epatować tak niezwykle industrialną barwą.  Czyżby maczał przy tym utworze palce? Kompozycja uzupełniona magicznym charakterem zmysłowego zapętlenia „bicia serca”, poprzedzając wyrywające z każdym kolejnym taktem depresyjne słowa Let it get colder / Until I can’t feel /Anything at all rzeczywiście przywołuję specyficzny niepokój budząc w słuchaczu niebywałe emocje. Jest tak przynajmniej do połowy utworu, którego dalsza cześć wypełniona jest, może za nadto przesłodzona warstwą muzyki, przesłaniając poprzednią strukturę utworu, może zbyt zminimalizową frazą mało odkrywczej kompozycji. 

Bujający „The Beginning And The End” oraz wzruszający „The Lost Child” to świetne partie uspokajające poprzednie dokonania zespołu z doskonałym uzupełnieniem o solowe partie gitary D. Cavanagha (zwłaszcza w pierwszym utworze), które w niespotykany sposób zdają się być potwierdzeniem wciąż niezapomnianej w sercach muzyków Anathemy dźwiękowej zadziorności. Niestety ostatni utwór, tj. „Internal Landscapes”, pozostawia za sobą nieprzyjemny posmak spójnego charakteru całości albumu. O ile ostatnie utwory rzeczywiście niosły za sobą dobrą energię, tak ostatni przywołuje jedynie zbędną dezorientację nic niewnoszącego do całego konceptu albumu utworu. 

Albumu „Weather Systems” z pewnością przełomowym nazwać nie możemy. Skłoniłbym się bardziej do sugestii o kontynuacji schematów albumu „We’re Here Because We’re Here” z zastrzeżeniem, że o ile muzyka jaką obecnie Anathema na pewno zdobędzie serca wielu starych fanów, to z kolejnym podobnym wydawnictwem może zacząć nużyć, a wtórność akceptowana dziś, jutro może przełożyć się w niedosyt. Oczywiście oddanie fanom to jedno, a wierność swoim ideałom to drugie. Najważniejsza powinna więc zostać płynąca z muzyki szczerość i tego Anathemie życzę. 

ANATHEMA – THE STORM BEFORE THE CALM