Przed odpaleniem 4. albumu ekipy z Lyonu przyda wam się przestroga. Jeśli macie za sobą ciężki dzień i chcecie się trochę zrelaksować, ta płyta to ostatnie, czego chcecie. Jeśli szukacie wpadających w ucho melodii, to zdecydowanie zabłądziliście. Jeśli szukacie natchnionych emocjami kompozycji, łatwiej by było odnaleźć w fabryce samochodów. To po co właściwie i kiedy się z tobą płytą zapoznawać? Ano trzeba trochę się wysilić i otworzyć umysł. Poil nie będą się z wami cackać i przy pierwszym spotkaniu was przytłoczą swoją nadpobudliwością. Ponad 10-minutowe kompozycje nie są dla nich pretekstem do powolnego rozwoju wydarzeń. Już w pierwszym utworze (Sus la peìra) wszystko wiadomo, będzie głośno, bez żadnego uśmiechania się i puszczania oka do słuchacza, rytm to pojęcie płynne, a kompozycja brnie tam, gdzie poniosą cię instrumenty. Łatwo można się w takiej muzyce zagubić, jeśli nie potrafi się zapanować nad swoimi instrumentami, ale Antoine, Boris i Guilhem są absolutnie wybitnymi muzykami, którzy idealnie łączą progresję, jazz i matematyczny rock, a w Luses Fadas są nawet przebojowi przez moment. Zespół szczególnie wyróżniają klawisze Antoine’a Arnera (z jakiegoś powodu myślę o polskim Paristetris) i brak gitary elektrycznej, który w ogóle tutaj nie wadzi. „Sus” z pewnością spodoba się tym, którzy lubią swoich wirtuozów w pełni wolnych od kaftanów bezpieczeństwa.