Szkocki folk i przypadek Andy’ego Frasera

Andy Fraser

Muzyka celtycka od zawsze była na peryferiach moich zainteresowań. Wsłuchując się jednak w przesłanie Johanna Wolfganga Goethego, który powiedział kiedyś, że cywilizacja to muzykalna fuga, w której każdy naród przerabia jedną i tę samą myśl podając ją sobie właściwym modulacjom, postanowiłem zagłębić się w arkana radosnej twórczości Szkotów.

Zadanie to wcale nie okazało się aż tak trudne. Muzycznego folkloru w Szkocji jest pod dostatkiem, zwłaszcza w stolicy kraju – Edynburgu. Problemem jest tylko znaleźć muzykę na odpowiednim poziomie. Uzbroiwszy się w cierpliwość, zacząłem eksplorować kluby, puby, sale koncertowe i zwykłe speluny gdzie stęchlizna z wykładziny i stężenie alkoholu w powietrzu znacznie przekraczały dopuszczalne normy. Poszukiwałem szkockiej muzyki tradycyjnej, która potrafiłaby mnie do siebie przekonać. Wszędzie, gdzie tylko odbywał się jakiś folkowy koncert, miejsca te wypełnione były niemal po brzegi, mimo iż wśród wykonawców, według mojego mniemania, nie było nikogo kto na taką uwagę by zasługiwał.

Muzyki słuchałem na wiele różnych sposobów – w grupie znajomych i nieznajomych, z muzycznymi ekspertami i krytykami, laikami, snobami, lokalnymi pijakami, w nocy i w dzień, a także w różnym stanie świadomości. Za każdym razem efekt był ten sam – nudziłem się niemiłosiernie i żeby odreagować, ostatecznie kończyłem w klubie jazzowym. Zdesperowany udałem się nawet na szkocką potańcówę popularnie zwaną ceilidh, ale po tak karkołomnym wyczynie jednoznacznie utwierdziłem się w przekonaniu, że ludowa twórczość Szkotów jest osadzona zdecydowanie poza moim muzycznym horyzontem. Powodów ku temu było bardzo wiele…

Szkoci, którzy w twórczym swym dorobku niejedną rzecz mają ładną, w muzyce tradycyjnej kierują się prostotą obarczoną jarzmem szkockiego akcentu, którą starają się połączyć z wyrafinowaną skądinąd poezją. To tak jakby u nas kapela podhalańska zamiast o orawskiej grani, Janicku i innych zbójnikach zaczęła śpiewać poezję Mickiewicza, a na Kurpiach zamiast o tym jak to dziwcyno byśki po życie pasła ji urosiła sobzie spódnice, wyśpiewywali liryki Słowackiego. Obawiam się, że owe zabiegi nie zdobyłyby wielkiej popularność. W Szkocji jednak, gdzie poczucie estetyki zdecydowanie odbiega od wytyczonych standardów, nikomu to nie przeszkadza, a wręcz jest pożądane.

Głównym tematem szkockich pieśni obok miłości, jest idylliczność szkockich krajobrazów. Autorzy tekstów od zawsze musieli wykazać się nie lada fantazją, aby nadać uroku i sielankowości miejscom, gdzie przez większość roku leje i wieje, a kiedy robi się trochę cieplej pojawiają się wyjątkowo wredne meszki, które potrafią wgryźć się w każdą nieokrytą część ciała. Pół biedy jeśli w czasie koncertu da się zrozumieć chociaż część śpiewanego tekstu, ale z reguły poziom przepicia wykonawcy nie pozwala jego strunom głosowym na godną prezentację samej treści jak i samego siebie. Dla kontrastu śpiew może być również na tyle zadziorny i pretensjonalny, że muzyka bardziej przypomina mazurskie szanty, niż tradycyjny szkocki folk. 

Struktura utworów jest na tyle banalna, że już po pierwszych dwóch kompozycjach można prześwietlić resztę na wylot. Brakuje tam elementu pozytywnego zaskoczenia (niepozytywnego jest wiele), aby utrzymać słuchacza w jako takim stanie skupienia. Jedynie partie skrzypiec są na tyle intrygujące i technicznie zaawansowane, by powstrzymać co niektórych przed natychmiastową ewakuacją.

Na szczęście podstawę każdej muzyki stanowi pomysł jej twórców zasadzający się nie tylko na oparciu inwencji kompozytorskich, ale przede wszystkim ich talencie. Pewnego upalnego szkockiego dnia, kiedy temperatura dochodziła do szalonych 19 stopni Celsjusza, otrzymałem do przesłuchania jeszcze jedną płytę z tamtejszym folkiem autorstwa niejakiego Andy’ego Frasera. Nigdy o nim nie słyszałem, więc krążek odczekał na półce przez kolejnych kilka tygodni i kiedy zaczął osiadać na nim już kurz, odwiedziła mnie w domu znajoma para Szkotów. Po dobrym szkockim haggisie i przy czerwonym francuskim winie rozmowa jak zwykle przeniosła się na tematy muzyczne. Aby utrzymać dobrą atmosferę postanowiłem zrezygnować z prezentacji moich odkryć na polu awangardy i puściłem im coś szkockiego. W ten oto sposób zadebiutowała u mnie płyta „I Feel So Near”.

Andy Fraser

Z odbiornika poleciały kolejno utwory: Both Sides of The Tweed (Dick Gaughan), Talk to me of Mendocino (Kate McGarrigle), Hard Times (Stephen Foster), Naked to the eye (Mary Chapin Carpenter) itd. Ku mojemu zaskoczeniu goście po kolei zaczęli rozpoznawać wszystkie kompozycje i zachwalać wykonawcę. Ja sam byłem trochę zmieszany, bo podobnego efektu się nie spodziewałem. Zaczęliśmy słuchać pięknych pieśni pełnych niewymownej słodyczy, rzewności i wielce oryginalnej melodii. Przejrzysta forma utworów, czy też poetycka treść, m. in. do słów Roberta Louisa Stevensona (I will make you brooches) stanowiły nieodzowną całość, którą spajał jeden z najpiękniejszych głosów męskich jakie kiedykolwiek słyszałem. Andy Fraser imponuje świetnością wokalnej techniki doprowadzonej do doskonałości, bogactwem efektów ekspresji, wdzięczną grą barw kolorytów, wyjątkowej śpiewności w prowadzeniu kantyleny. Andy śpiewa bardzo wysoko, czasami wręcz operowo (Josef Locke), jednak w każdym momencie niezwykle naturalnie, bez snobizmu, pedanterii i fermentu kalkulacji. Artysta ten obdarzony jest również zmysłem intuicji, którego używa w uchwyceniu stylowych cech różnych epok. Hard Times to ponad 160. letni utwór, natomiast After All to kompozycja współczesna, skomponowana przez samego wykonawcę i dedykowana dla żony Agnieszki. Aranżacje poszczególnych utworów świadczą o zamożności pomysłów autora. Płyta nie nudzi mimo strukturalnych repetycji, a o jej wartości obok głosu lidera, decyduje poetycki polot i jej bukoliczny nastrój. Niczego tu nie ma za dużo i nawet partie skrzypiec ograniczają się do umiejętnego kontrapunktu.

Andy Fraser posiadał wszystkie atrybuty indywidualności wielce artystycznej, lecz artystą skończonym nie było dane mu zostać. Nigdy nie zdobył rozgłosu, na który zasługiwał, a jego muzyczny dorobek zamknął się na jedynie dwóch płytach. Karierę przerwała choroba, która okazała się potężniejsza niż uroda i piękno jego głosu. Niemniej jednak to właśnie ten artysta wlał mi nieco otuchy do serca, zbyt już osuszonego wpływem rutyny, pretensjonalności i niekompetencji szkockich muzyków folkowych, których doświadczyłem podczas licznych eskapad po klubach Edynburga. Mam nadzieję, że szlachetny duch zmarłego kompozytora nigdy nie zostanie zapomniany.

                                       ——- ENGLISH VERSION ——

Celtic music has always been on the periphery of my interests. However, listening to the words of Johann Wolfgang Goethe, who once said that civilisation is a musical fugue, where each nation processes one and only thought, subjecting it to relevant to them modulations, I decided to delve into the joyful depths of the creative output of the Scots. This task proved to be easier than I thought. Music and musical folklore in Scotland is abundant, particularly in the country’s capital – Edinburgh. The only problem is to find music of adequate quality. Armed with patience, I started exploring concert halls, clubs and pubs, where the musty odour from the carpet and the alcohol concentration in the air were significantly over the limit values. I was searching for traditional and authentic Scottish music that would be convincing for me. Everywhere, where there was a folk music concert, there was a full house, in spite of the fact that, in my opinion, among the performers there appeared to be no-one who would deserve such attention. I listened to the music in many different social companies – in a group of friends and strangers, with music experts and critics, lay people, local drunkards, at night and day, as well as in various states of consciousness. Every time the result was the same – I got bored mercilessly and to release tension – eventually ended up in a jazz club. In desperation I even went to a Scottish dancing party known as a ceilidh, but after such a breakneck feat, I unambiguously confirmed my conviction that the folk music creative output of the Scots is definitely placed beyond my musical horizon. The Scots, who within their creative achievements have many lovely things, in traditional music follow simplicity, linked with somehow sophisticated poetry. Apart from love, the main subject of Scottish songs is the idyllic character of the Scottish landscape. Authors have always had to demonstrate quite an imagination to embellish lyrics with charm of unspoiled places, where it is rainy and windy for most of the year, and when it get a bit warmer – exceptionally nasty midges appear, capable of biting into every uncovered part of one’s body. It’s not too bad, when during a concert one can understand at least some part of the lyrics sung, but often the amount of alcohol drunk by the performer in their life does not let their vocal chords present in a dignified way to do justice to themselves and the content of the song. By contrast the singing can be also feisty and pretentious – enough to make the music sound more like sea shanties from Polish Mazury, than traditional Scottish folk music. The structure of some songs is so banal, that after two first compositions one can already guess the rest of it. An element of positive surprise is missing and it’s difficult for the listener to stay more less focussed. Only the fiddle’s parts are intriguing and technically advanced enough to stop some listeners from immediate escape. Fortunately the foundation of each type of music is their creator’s idea, based not only on their composer invention, but mostly on their talent. On one very hot Scottish day, when the temperature was reaching an unbelievable 19 degrees  Celsius, I received another album with Scottish folk music performed by Andy Fraser. I had never heard his name, and the disc waited on the shelf for the next few weeks. When dust started to cover it, I had a visit from a friendly Scottish couple. After consuming some good Scottish haggis and drinking French red wine, as usual our conversation drifted toward music. In order to keep the atmosphere I decided to forgot the presentation of my discoveries in the avant-garde field and put on something Scottish. This is the way the album “I Feel So Near” by Andy Fraser debuted in my house. We listened to the songs:  Both Sides of The Tweed (Dick Gaughan), Talk To Me of Mendocino (Kate McGarrigle), Hard Times (Stephen Foster), Naked To The Eye (Mary Chapin Carpenter). I was surprised when my visitors started to recognise the compositions one by one and praise the performer. I myself was a bit embarrassed, because I hadn’t expected such an impact. We started listening to beautiful songs full of ineffable sweetness, tenderness and very interesting melodies. Clear form of the songs and their poetic content – the album includes lyrics from Robert Louis Stevenson’s poem I will make you brooches – constituted a unique entity, which was bound together with one of the most beautiful male voices I’ve ever heard. Andy Fraser impresses with the excellence of his vocal technique brought to perfection, with richness of expression, graceful timbre changes, and exceptional tunefulness of the leading of cantilena. Andy sings very high, sometimes simply in an operatic way, however all the time he does it incredibly naturally, without snobbism, pedantry and calculation flaws. This artist is also gifted with intuition he uses when catching stylish features of various eras. Hard Times is a song that is over 160 years old, After All is a contemporary composition, composed by the performer himself and dedicated to his wife, Agnieszka. Arrangements of particular songs testify to the richness of the author’s ideas. In spite of structural repetitions the album does not get boring, due to the lead’s voice, poetic imaginativeness and bucolic mood which decide about its great value. There is nothing that would be too much here and even the fiddle’s parts are limited to the skilful counterpoint. Andy Fraser had all of the attributes of every artistic individual, but he was not to become famous as a folk artist. He never gained the fame he deserved and his folk music achievements are limited to a few albums. His career was interrupted by a disease which turned out to be more powerful than the clarity and beauty of his voice. Nonetheless it was this very artist who with this single CD put a little bit of comfort into my heart that had been dried with influences of routine and pretentiousness of folk music musicians, whose music I experienced during my numerous escapades to the night clubs of Edinburgh. I hope that the noble spirit of this departed composer will never be forgotten. If you would like to buy or listen more of Andy Fraser’s music, check out the following links: BUY,  LISTEN