fot. Marcin Puławski |
Jazzmeia Horn to obecnie najbardziej brzmiące imię światowej wokalistki. Artystka przebojem wdarła się w serca milionów słuchaczy nagrywając doskonale przyjęte albumy: „A Social Call” oraz „Love and Liberation”, za które dwukrotnie nominowana została do nagrody Grammy. Wygrywając tak znaczące konkursy wokalne jak: Sarah Vaughan International Jazz Vocal Competition oraz Thelonious Monk Institute International Jazz Competition, zdobyła też uznanie krytyki. W ubiegłorocznym zestawieniu magazynu Down Beat znalazła się ona na pierwszym miejscu w kategorii wschodząca gwiazda kobiecej wokalistyki.
Tyle z teorii. Jeśli ktoś kiedykolwiek słyszał Jazzmeię na żywo doskonale wie, że to artystka stworzona do śpiewania, której emocjonalność za każdym razem bierze górę nad teoretycznymi frazesami. W Szkocji wystąpiła po raz pierwszy na trzech koncertach (Perth, Glasgow, Edynburg) z renomowaną Scottish National Jazz Orchestra pod dyrekcją Tommy’ego Smitha. Szkocki big band słynie ze współpracy z największymi postaciami jazzowego świata grając w ostatnich latach z takimi artystami jak: John Scofield, Mark Stern, Benny Golson, Paolo Fresu, Bill Evans, Mike Mainieri, Arild Anderson. O ich wyczynach wielokrotnie przeczytać można było na łamach niniejszej strony. Ostatnia kolaboracja z prawdziwą divą kobiecej wokalistyki postawiło orkiestrę w nieco innym świetle. Aranżacje – w większości popełnione przez amerykańskiego pianistę Billa Dobbinsa – naturalnie faworyzowały piękno kobiecego głosu. Partie solowe członków orkiestry były więc dość krótkie, co być może ograniczało nieco ambicje członków bandu, ale tym razem gwiazda mogła być tylko jedna.
fot. Marcin Puławski |
Koncert w Edynburgu odbył się w najbardziej prestiżowej sali koncertowej stolicy Szkocji – Usher Hall, gdzie najczęściej odbywają się koncerty muzyki klasycznej. Występ w takim audytorium to niewątpliwie nobilitacja dla każdego artysty. Akustyka tego miejsca niosła więc przejmujący głos urodzonej w Dallas Amerykanki jakby do każdego słuchacza z osobna. W repertuarze znalazły się utwory poruszające tak ważkie tematy jak: rasizm, korupcja władz, ubóstwo, zanieczyszczenie środowiska, etc. (People Make The World). Przesłanie wokalistki było jasne i jednocześnie bardzo poważne, co niejako zagęściło atmosferę na początku koncertu. Starannie opracowane i poruszające ballady The Peacocks (A Timeless Place) Normy Winstone oraz Legs and Arms (oryginalna kompozycja artystki) pozwoliły najbardziej skupić się na jedynej w swoim rodzaju barwie głosu piosenkarki i sposobie w jaki operuje nim w dowolnych rejestrach. Była tam wrażliwość i nonszalancja, klasyczne piękno i zadziorna chropowatość i wreszcie niczym nieograniczona swoboda nawet najbardziej karkołomnych wokaliz.
Jazzmeia Horn jako spadkobierczyni tradycji jazzowej wokalistyki nie mogła pominąć w swoim repertuarze jazzowych standardów. Usłyszeliśmy tak wybornie zaaranżowane kompozycje jak: Darn That Dream, I Remember You, Moanin’, Honeysuckle Rose, etc. To właśnie podczas wykonywania tych utworów artystka ukazała swoją beztroską twarz i największą improwizacyjną swobodę. Zasięg jej głosu i sposób w jaki to wszystko kontrolowałą mógł niektórych przyprawić o zawrót głowy. Partie solowe poszczególnych członków orkiestry też były jakby bardziej spontaniczne (Konrad Wiszniewski!), a i z sali co i rusz dobiegały żywiołowe eksklamacje. Innymi słowy, była to muzyka tkwiąca duchem w tradycji, jak i uwspółcześnionej, ale tej wyrafinowanej formie muzyki rozrywkowej. Jeśli nie tacy twórcy jak właśnie Jazzmeia Horn mają przyciągnąć do jazzu młode pokolenie, to właściwie kto inny?
fot. Marcin Puławski |