Antimatter – „Terapeutyczny środek wyrazu” – wywiad z Mickiem Mossem

Konrad Beniamin Puławski: Kiedy zdecydowałeś się czy też postanowiłeś, że muzyka jest tym, czemu chcesz poświęcić swoje życie? Jest jakiś szczególny moment, który na to wpłynął?

Mick Moss: Wszedłem w muzykę, mając około 14 lat, ale dopiero kiedy miałem 20 lat mój styl życia uświadomił mi, że muzyka staje się dla mnie “wszystkim”. Wtedy też skryłem się za tworzeniem muzyki, poniekąd posługując się tym jako terapeutycznym środkiem wyrazu.

Konrad Beniamin Puławski: Czy traktujesz muzykę jako pracę? 

Mick Moss: Nie. Uważam ją za konieczność, bez której mój umysł jest kompletnie zagubiony. Nie jest jednak tak, że w ramach Antimatter poświęcam się jedynie muzyce, ale również innym rzeczom, jak: projektowanie, utrzymywanie strony internetowej, księgowość, logistyka, finanse tras koncertowych, codzienne zarządzanie i administracja. Te rzeczy śmiało można zaliczyć jako praca. Jako muzyk czy też tekściarz, podczas tras koncertowych przez cały czas muszę mieć włączony „tryb pracy”. W innym przypadku wszystkie czynności zajęłyby mi wieczność, a terminy tego wszystkiego pozostałyby bez ukończenia. Nauczyłem się jednak przez lata, jak dzielić tę kreatywną i administracyjną osobę od środka, mogąc się pomiędzy nimi z łatwością przełączać.

Konrad Beniamin Puławski:  Kim byłbyś bez muzyki? Czy przychodzi Ci na myśl jakikolwiek zawód, który mógłby dać Ci równie dużo satysfakcji?

Mick Moss: Nie mam pojęcia. W zasadzie to często myślę o innych dobrze usytuowanych muzykach, ale nigdy nie kategoryzuję siebie jako jednego z nich. Jeśli tak by było, na pewno nie mógłbym udzielić na to odpowiedzi. Z przyjemnością zobaczyłbym tych bardziej aroganckich muzyków, gdyby poszli inną ścieżką kariery i skończyli w roli pracowników w supermarkecie (śmiech). Ta myśl zawsze mnie rozśmiesza.

Konrad Beniamin Puławski: Swoją karierę muzyczną rozpocząłeś od muzycznych eksperymentów zahaczających o trip hop. Czy kiedykolwiek myślałeś o powrocie do tego typu brzmień lub rozwinięciu nowych horyzontów w jeszcze innej dziedzinie muzyki?

Mick Moss: Zacząłem swoje muzyczne eksperymenty oparte na elektronice tak we wrześniu 1995 roku, kiedy to założyłem mój solowy projekt (nazwa zespołu wielokrotnie się zmieniała z The Reptile Brain, poprzez Heavy Soul i ostatecznie Cloud One – przyp. red.). W miarę upływu czasu i rozwoju moich umiejętności jako wokalista i gitarzysta, siłą rzeczy było silniejsze zaangażowanie w to, co robiłem. Oczywiście najwcześniejsze projekty Antimatter, jak Over Your Shoulder, The Last Laugh były oparte na gitarze i wokalu z ciężkim brzmieniem syntezatorów. Naprawdę od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Duncan był bardzo za rozwojem trip hopu, a trzeba przyznać, że wtedy zaczynał on być bardzo popularny. Portishead, Massive Attack… ale jak na to teraz spojrzeć. Od wydanego w 2003 roku Lights Out nic z tym nie zrobił, aby to rozwinąć, zarówno jeśli chodzi o Antimatter czy jego inne projekty. Ja zresztą w ciągu ostatnich 12 lat, kiedy ten album został wydany, również nie myślę, aby wrócić do tych konkretnych dźwięków.

Konrad Beniamin Puławski: Wbrew wszelkim zmianom muzyka elektroniczna straciła więc na swoim znaczeniu w Twojej karierze. Coraz więcej zespołów sięga jednak po nią w celu wprowadzenia różnorodności. Dlaczego Ciebie się to nie tyczy?

Mick Moss: Widocznie jestem bardziej skupiony na utrzymaniu płynnych i skrzętnie rozpisanych utworów muzycznych z mocną melodią i przemyślanymi tekstami. W międzyczasie nie czuję jednak żądzy siłowego wpychania i zachowania różnorodności, wprowadzając być może oryginalniejsze brzmienia. Wręcz przeciwnie, czuję, że mogę to osiągnąć poprzez wymyślanie nowych i równie ciekawych kompozycji dzięki tym samym metodom.

Konrad Beniamin Puławski: Nie idziesz więc za trendami. Nie boisz się, że Twoja muzyka straci na popularności?

Mick Moss: Wręcz przeciwnie, uważam że przebijanie swojej muzyki do konkretnego trendu spowoduje utratę wartości, zaraz potem, jak trend stanie się nieaktualny.

Konrad Beniamin Puławski: Być może masz rację. Tęsknisz za czasami, kiedy współpracowałeś z Duncanem Pattersonem? 

Mick Moss: W zasadzie można powiedzieć, że my nigdy ze sobą nie współpracowaliśmy jako tako. W tamtym czasie (lata 1998-2005 – przyp. red.) po prostu łączyliśmy nasze kompozycje w jedną całość. Na początku rzeczywiście aurę wypełniało cudowne poczucie koleżeństwa, ale równie szybko ta atmosfera znikła po wydaniu pierwszego albumu. Po jego opuszczeniu (po wydanej płycie „Planetary Confinement” w 2005 roku – przyp. Red.) byłem bardzo szczęśliwy na myśl o tym, że będę mógł wznowić z nim moje relacje na gruncie czysto prywatnym, a nie profesjonalnym, ponieważ zawsze byliśmy przede wszystkim przyjaciółmi. Więc jeśli myślisz o tym pod tym względem, śmiało mogę powiedzieć, że nie tęsknię za tymi czasami, kiedy oparte to było wyłącznie na pracy.

Konrad Beniamin Puławski: W swojej muzyce skoncentrowałeś się na minimalizmie. Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że pomaga on dzięki temu dzielić się emocjami w bardziej precyzyjny sposób? 

Mick Moss: Nie powiedziałbym, że jestem bliski minimalizmowi, ale bardziej prostocie. Niemniej jednak, z dowolnego punktu widzenia, trzeba przyznać, że zawsze dążę do tego, aby unikać sytuacji, kiedy sprawy stają się bardziej skomplikowane, zagęstwione i przeładowane niepotrzebnymi warstwami. Podobnie jest z muzyką.

Konrad Beniamin Puławski: Co z melancholijnym nastrojem muzyki? Czy myślałeś kiedykolwiek, aby dzielić się Twoimi przemyśleniami w bardziej pogodnym nastroju Twoich projektów?

Mick Moss: Myślę, że nie. Proces pisania muzyki jest dla mnie jedną z metod przedstawienia mojej „ciemnej strony”, dlatego też wydaje się, że muzyka jest ponura. Nigdy zaś nie czułem potrzeby świętowania mojej „jasnej strony” osobowości przy tworzeniu muzyki. Robię to jednak poprzez poszczególne interakcje z ludźmi w sytuacjach społecznych. Kiedy prezentuję swoją „ciemną stronę”, staje się to procesem zamkniętym w samym sobie, podczas gdy jasna strona zawsze jawi się pokładem ekstrawertyzmu.

Konrad Beniamin Puławski: Osobiście nie wyobrażam sobie, aby nowe projekty ukazywały się bez Twojego hipnotycznego głosu. Co było powodem braku Twoich wokali na pierwszych albumach?

Mick Moss: Pod tym względem z Duncanem nie było dyskusji. On i Michelle (Richfield – przyp. red.), z racji tego, że pracowali razem również wcześniej przy paru rzeczach, byli bardzo ze sobą blisko. Zresztą ja również osobiście nie czułem, że byłem wtedy gotów. Teraz wiem, że mogę zaśpiewać na całym albumie, ale wtedy po prostu sobie nie ufałem. Ten proces był jednak długi, począwszy od albumu „Lights Out”, przez „Planetary Confinement”, a skończywszy na „Leaving Eden”. To ten album ugruntował moją rolę jako wokalisty. Co ciekawe, jeśli spojrzymy na takie zespoły, jak Iron Maiden, The Gathering, Pink Floyd czy Anthrax, żeby wymienić tylko kilka, to wszystkie miały na początku swojej kariery innego wokalistę. Zmiana na tym miejscu nie jest więc procesem unikatowym. 

Konrad Beniamin Puławski: Wiesz, Twoje wokale przypominają mi brzmienie Eddiego Veddera z Pearl Jam. Podejrzewam, że nie jest on tym, który Cię inspiruje, ale jeśli taka osoba istnieje, kto nią jest?

Mick Moss: Mój wokal, czyli męski baryton w połączeniu z vibrato siłą rzeczy prędzej czy później w gatunku, jakim jest rock natychmiast skupia swoje porównania na Eddiem Vederze. Inspirowałem się jednak zawsze takimi osobami, jak Richie Havens, Tracy Chapman oraz Grace Slick. Myślę, że niektórzy ludzie mogą być zszokowani, kiedy zobaczą na tej liście dwie z trzech wymienionych osób jako kobiety. 

Konrad Beniamin Puławski: Powiedziałeś kiedyś, że wszystkie Twoje albumy mają różne priorytety. Co takiego wnosi pod tym względem „The Judas Table”? Na czym skupiałeś się podczas komponowania?

Mick Moss: Po szaleńczych eksperymentach i zmianie kierunku muzyki na ostatnim albumie („Fear of a Unique Identity” z 2012 roku – przyp. red.) tym razem skupiłem się na prostocie. Miało być krótko i zwięźle, wszystko pięknie ułożone i bez gwałtownych udziwnień, chociaż faktycznie dwa utwory jednak kończą się lekkim rozjazdem. Pozwoliłem jednak sobie, aby kompozycja była odkrywana w przestrzeni eterycznych melodii, jak to się udało zrobić w Hole i Little Piggy. Ten album jest również unikatowy ze względu na szereg gościnnie występujących gitarzystów zamiast jednego odpowiedzialnego za wszystkie partie muzyka. Każdy album wnosi właśnie takie małe zmiany czy też podejścia, które odróżniają go od poprzedniego projektu. Stąd też celowo staram się za każdym razem uzupełniać zespół innym zestawem gościnnie występujących muzyków.

Konrad Beniamin Puławski: Co będzie największą niespodzianką na “The Judas Table” dla Twoich fanów?

Mick Moss: Myślę, że każdy z utworów będzie swoistą niespodzianką w jakiś tam sposób, ponieważ, jeśli nie licząc mojej głowy, te kompozycje rok temu przecież nie istniały. Tak więc wszystko jest nowe i w zależności od słuchacza pewne elementy będą oznaczać wiele małych niespodzianek.

Konrad Beniamin Puławski: Na Twojej oficjalnej stronie internetowej jest napisane, że ten album to “koncepcja odkrywania zła, które pozostało w psychice człowieka po związaniu się i rozstaniu po toksycznym związku i jej osobowością, badając siłę napędową zdrady, kłamstw i manipulacji”. Czy możesz podzielić się z nami impulsem, który jest skryty za stworzeniem owych treści, czy jest to może zbyt osobiste?

Mick Moss: Pomysł na ten album powstał lata temu, a żeby być dokładnym, jeszcze wtedy, kiedy w składzie Antimatter był Duncan (przed 2005 roku – przyp. red.), a więc wraca mniej więcej po dekadzie. Pewnego dnia odwróciłem się do niego i powiedziałem, że chciałbym zrobić album pod roboczym tytule „I.D. Parade”, gdzie osądzałbym różne osoby z mojej przeszłości. Te osoby, które egoizmem torturowały mnie w ten czy inny sposób. Pomysł jednak został gdzieś w głębi mojego umysł i do tej pory nie dawał o sobie znaku życia. Jego powrót był jednak nieunikniony i w końcu musiałem do niego wrócić czy też sobie o nim przypomnieć, ponieważ przy pisaniu tekstów zawsze pracuję nad wieloma moimi barierami psychologicznymi. Przypomniałem sobie o tym motywie jakieś trzy lata temu, kiedy to zaufałem młodej zdesperowanej dziewczynie, która użyła Antimatter na swoją korzyść (autor nie podaje jednak szczegółów zajścia – przyp. red.). Po tym doświadczeniu całkowicie się zapomniałem. Zaklinałem się, że nigdy nie zaufam już drugiemu człowiekowi. Na szczęście wyszedłem z tego sposobu myśleniu po około roku czasu i nauczyłem się ponownie ufać. Jestem cholernie dużo mądrzejszy w dzisiejszych czasach, a ten album w pewien sposób potwierdza niektóre z moich obserwacji, jakie poczyniłem, jak również i konkluzje, do których doszedłem. Muszę jednak podkreślić, że piszę tu o mniej niż dziesięciu osobach pośród setek, które napotkałem na drodze swojego życia. To wielka szkoda, że to właśnie tej mniejszości udało się nagiąć moje zdrowie psychiczne i prawie zmusić do ustąpienia, o czym nota bene jest właśnie grafika do „The Judas Table”.

Konrad Beniamin Puławski: Dlaczego ludzie tworzą między sobą relacje, a na końcu i tak siebie zdradzają? Jak myślisz, dlaczego do tego dochodzi? Czy to gra?

Mick Moss: Dla niektórych na pewno to gra. Socjopata nie dba o ludzi, ale tworzy relacje, myśląc, co może zyskać dzięki tej osobie. Niektórzy ludzie czują samotność i wypełniają nią innymi ludźmi, zupełnie nie myśląc o ich uczuciach i potrzebach. Oczywiście nawiązuję tu do demograficznej mniejszości bez empatii, do tych, których opisuję na „The Judas Table”. Mam jednak szczerą nadzieję, że większość ludzi posiada jednak tę dozę empatii. W to chciałbym wierzyć!

Konrad Beniamin Puławski: Świat prawdopodobnie nie ulegnie zmianie. Czy myślisz, że będzie coraz trudniej zaufać drugiemu człowiekowi?

Mick Moss: Myślę, że tyczy się to jednostek. Wszyscy mamy różne poglądy na temat tego, co ludzie reprezentują czy też są przeciwni. To wszystko jednak zmienia się podczas całego życia i zdobytych na tej drodze doświadczeń. Nie jestem pewien, czy zaufanie do drugiego człowieka będzie stanowić coraz większy problem w najbliższych latach, ponieważ wskazywałoby to na stawianie swoich racji i wartości ponad inne istoty. Pośrednio spowodowane jest to trendem w mediach społecznościowych, które powszechnie faworyzują wszystkich, aby skupiali się tylko na sobie. Tak obecnie widzą to ludzie.

Konrad Beniamin Puławski: Twoje teksty, niewątpliwie, zawsze tyczą się poważnych i ciekawych zagadnień. Czy uważasz, że ludzie dbają o tę dziedzinę sztuki? Czy którykolwiek z fanów podszedł kiedyś do Ciebie i chciał omówić Twoje teksty, czy też preferują pytać się o samą muzykę?

Mick Moss: Niektórzy ludzie wysyłają mi wiadomości z podziękowaniami, zaznaczając, że teksty Antimatter poszerzyły ich postrzeganie rzeczywistości pośród społeczeństwa. To jest naprawdę piękne. Tworzę i walę prosto z mostu te wszystkie teorie i przemyślenia w tekstach z nadzieją, że ktoś kiedyś będzie przechodził ten sam proces i pomoże mu to przejść problemy. Nie każdy dba o wartość artystyczną tekstów. Jestem pewien, że dla niektórych ludzi, niestety, ale wokale są tylko muzycznym elementem.

Konrad Beniamin Puławski: Myślę, że można powiedzieć, że Antimatter to projekt jednego człowieka. Czy to z powodu braku porozumienia z innymi artystami, czy jest to raczej wynik Twoich ambicji i wewnętrznej natury? Czy wolisz pracować w samotności?

Mick Moss: Nie wyobrażam sobie pracy z kimś nad kompozycją tworzoną od podstaw. To jest tak osobiste doświadczenie, do którego trzeba pewnej wizji, aby to zakończyć, dlatego kooperacja z kimś na pewno wniosłaby w pracę wiele nieporozumień.

Konrad Beniamin Puławski: Mimo wszystko wiem, że taką współpracę zacząłeś w nowym projekcie “Sleeping Pulse”. Co ten album może wnieść do świata muzyki, czego Antimatter nie mógł?

Luis Fazendeiro

Mick Moss: Odizolowanie od słowa „Antimatter” to jedno, co wniósł ten album. Była to możliwość pracy pod pseudonimem, który nie ma za sobą żadnych duchów czy innych konotacji. Biorąc pod uwagę powyższe, projekt posłużył temu znakomicie. Ponadto miałem znów szansę pracować z kimś na poziomie muzycznym. Mimo tego, o czym wcześniej wspominałem, że wolę tworzyć sam, to Sleeping Pulse był fantastyczną okazją do pracy z istniejącą już muzyką Luisa (Fazendeiro – przyp. red.).

Konrad Beniamin Puławski: No właśnie. Nie podjąłeś się tego, mimo że zapewne wolałbyś pracować sam. Co on wniósł do tego albumu, czego Ty nie mogłeś?

Mick Moss: Jeśli pracowałbym nad tym sam, na pewno wydane byłoby to pod nazwą Antimatter. Luis zagrał mi część swoich instrumentalnych utworów kilka lat temu i od razu spodobał mi się klimat tych produkcji. Powiedziałem, że chciałbym wzbogacić wokół jego idei pewne elementy muzyczne oraz dopisać do nich teksty. To było całkowicie spontaniczne. Tak właśnie powstał Sleeping Pulse. To było wspaniałe doświadczenie, które pozwoliło mi w pełni działać jako wokalista i autor tekstów. Poświęciłem się tylko temu, bez zmartwień dotyczących pozostałych spraw, jak aranżacja instrumentów etc., o czym przy Antimatter zapomnieć nie mogę.

Konrad Beniamin Puławski: Czy masz idola, z którym rozważyłbyś współpracę w najbliższej przyszłości? 

Mick Moss: Może Midge Ure oraz Billy Currie. Na pewno świetnie byłoby wystąpić w duecie z Grace Slick, ale ona jest już na emeryturze. To wszystko jest oczywiście w sferze fantazji.

Konrad Beniamin Puławski: Czy sądzisz, że masz w Polsce wielu fanów? Szczególne wspomnienia z tym związane?

Mick Moss: Jakiś czas temu w wywiadzie wspomniałem, ze polscy fani są z Antimatter na dobre i na złe. Zawsze mieli specjalne miejsce w moim sercu. Uwielbiam do Was wracać, ponieważ zawsze jest tam ciepłe przejęcie. Nie zapominajmy o “pierogi” (nieodmienione, ale trafnie i poprawnie spisane – przyp. red.), które są niesamowite.

Konrad Beniamin Puławski: Znasz jakiś polski zespół lub artystę, którego cenisz czy też chciałbyś z nim współpracować?

Mick Moss: Jeśli zadałbyś mi to pytanie tydzień temu, to bym powiedział – nie! Wszystko jednak się zmieniło. Absolutnie! W ostatni weekend, kiedy dzieliliśmy rachunek na festiwalu w Brazylii (artyści spotkali się na Overload Music Fest 5 września 2015 roku – przyp. red.) poznałem Riverside. Spędziłem z nimi jako muzykami i jako normalnymi ludźmi bardzo dobry czas. Byłoby wspaniale zagrać coś w przyszłości razem, nawet jeśli miałoby się to ograniczyć do jednego wieczoru. Przede wszystkim kocham to, co robi Michał (Łapaj – przyp. red.) z jego klawiszami. Bardzo w moim typie.

——– ENGLISH VERSION ———-

Konrad Beniamin Puławski: When did you decide that the music is what you want to do in your life? Any particular moment that is significant to you? 

Mick Moss: I got into playing music at around the age of 14 yet it wasn’t until I was 20 that I made the lifestyle change that signified music becoming my “everything”. I buried myself in the creation of music specifically as a therapeutical means of expression.

Konrad Beniamin Puławski: Do you consider music as a work?

Mick Moss: No. I consider it a necessity and without it I feel my mind would be completely lost. However, there are many things that I have to do as well as being a musician in order to keep Antimatter going, such as art design, website maintenance, accounting, logistics, tour financing, management, general day-to-day administration, all things that I certainly do consider as work. Also, as a musician or writer, when I am touring or recording I have to have my head in a kind of “work mode” otherwise things would take an eternity and deadlines wouldn’t be met, but I have learned over the years to split the creative and administrative person down the middle, and I can switch between the two easily.

Konrad Beniamin Puławski: Who would you be without a music? Any profession that could provide as much satisfaction as music? 

Mick Moss: I have no idea. I actually often think this about other established musicians but never too often do I think it about myself. If I ever do I can’t come up with an answer, but I’d love to see how some of the more arrogant musicians would have coped had they gone down a different life path, working in a supermarket or whatever (laugh). That thought always makes me chuckle.

Konrad Beniamin Puławski: You have started your career with music included trip hop experiments. Have you ever thought of coming back to it or to expand other horizons in yet another field of music? 

Mick Moss: I started my musical experimentation with electronic-based work, yeah, back in September 1995 when I established my solo project (this project often changed name – The Reptile Brain, Heavy Soul, Cloud One – editorial note). As my skill set improved both as a vocalist and guitarist I simply included them more in what I was doing, thus the earliest Antimatter work I did like Over Your Shoulder, or The Last Laugh were guitar and vocal based songs with a heavy synth vibe. Nothing has really changed since then. Duncan (Patterson – editorial note) was very into the trip hop thing back when trip hop was popular. I mean Portishead, Massive Attack etc., but he himself also didn’t do anything in that vein since “Lights Out” in 2003, either with Antimatter or any of his later projects. I’ve also not considered going back to that particular sound in the 12 years since that album was released. 

Konrad Beniamin Puławski: Paradoxically to changes that are circulating in the field of the arts, electronic music lost its significance in your career. More and more bands reach for electronics in order to introduce more diversity. Why are you not concerned about it? 

Mick Moss: I guess I’m more concerned about keeping a steady flow of well-written, well-crafted songs with strong melodies and thoughtful lyrics. In the meantime I don’t feel any urge to shoehorn different soundscapes into my music for the sake of diversity, I feel I can achieve diversity by coming up with new and interesting songs. 

Konrad Beniamin Puławski: You are not going with trends. Are you not afraid that your music will lose its importance? 

Mick Moss: On the contrary, I think that nailing your music to any particular trend will cause it to lose its importance immediately once that trend becomes obsolete.

Konrad Beniamin Puławski: You’re might be right. Do you miss the times when you were collaborating with Duncan Patterson?

Mick Moss: We never collaborated together really, just pooled our songs together. In the early days (about 1998 – editorial note) there was a lovely sense of camaraderie, but that dissolved quite quickly once the first album was recorded. After he left „Planetary Confinement”  (about 2005 – editorial note) I was much happier to resume my relationship with him on a personal rather than professional basis, as after all we were always primarily friends. With that in mind I certainly don’t miss the time where our relationship was more professional.

Konrad Beniamin Puławski: You became focused on minimalism in your music. Would you say that it helps to share emotions in a more precise way? 

Mick Moss: I wouldn’t say I’m into minimalism, more simplicity. Though at any point in an arrangement I’m likely to go off on a tangent where things become more dense and layered.

Konrad Beniamin Puławski: What about this melancholic mood of your music. Do you think it would be possible to share your thoughts within a more cheerful tone of your projects?

Mick Moss: I don’t think so. The process of writing music for me is one of ridding myself of my dark side, so that’s how the music feels so distinctly un-cheerful! I’ve never felt the need to celebrate my light side through the creation of music. I do that by interacting with people in a social situation. So exploring my dark side is a more introverted process whilst exploring my light side is an extroverted one.

Konrad Beniamin Puławski: I personally cannot imagine your new projects without your hypnotizing voice. What was the reason of lack of your vocals on first albums? 

Mick Moss: Duncan was dead set on using Michelle (Richfield – editorial note), since he had worked with her previously on a few things, and personally I felt as though I wasn’t ready. I know now that I could have sung the entire album but my confidence just wasn’t there. I sung most of my material on “Lights Out” and then all of it on ‘‘Planetary Confinement”, so I kind of eased myself into the process over the course of three albums. “Leaving Eden” cemented my role. It’s interesting that switchover of vocalists, though not unique. Iron Maiden, The Gathering, Pink Floyd, Anthrax – to name a few – all had their first one or two albums with a vocalist different to the rest of their discography. 

Konrad Beniamin Puławski: You know, your vocals remind me some wave that has Eddie Vedder from Pearl Jam. I suspect that he is not the one who inspires you, but does anyone like that exist? 

Mick Moss: My vocals are the male baritone and with vibrato which, in rock, immediately draws comparisons to Eddie Vedder. Though my big influences are actually Richie Havens, Tracy Chapman and Grace Slick. I guess some people will be shocked to see two out of three voices being female there.

Konrad Beniamin Puławski: You are saying that all of your albums have different priorities. What would you state considering forthcoming „The Judas Table”? What did you focused on when you were composing? 

After the frenetic arrangements of the last album (Fear of a Unique Identity – 2012 – editorial note), I focused this time on simplicity. The working brief that I set myself was to have everything nicely arranged and with no crazy tangents (although two songs did end up with a slight detour…). Also to let a song tick over and explore that space with ethereal melody, as was successfully done with Hole and Little Piggy. In addition, this album was unique in that I have a number of guest lead guitarists rather than just having one person take care of the lead guitar. Each album brings these little changes of approach that sets it aside from the last one. I also purposefully strived to have a completely different set of guest musicians.

Konrad Beniamin Puławski: What will be the biggest surprise on “The Judas Table” for your fans? 

Mick Moss: I think each song will be a surprise in its own little way, as they didn’t exist a year ago, except in my own head of course. So everything is new and surely that will mean lots of little surprises for many listeners.

Konrad Beniamin Puławski: On your official website it’s written that this album is a “concept exploring the residual bad energy left in the psyche after falling in and out of a relationship with a toxic personality, and also examines the driving force behind betrayal, lies and manipulation”. Could you share with us the impulse that was hidden behind the creation of this content or is it too personal? 

Mick Moss: I’d had the idea for this album years ago, in fact when Duncan was still a part of Antimatter (before 2005 – editorial note), so that’s going back over a decade. I turned to him one day and said that I’d like to do an album under the working title of “I.D. Parade” where I would put on trial the various personalities from my past who’s selfishness had tortured me in one way or another. Obviously, that idea went to the back of my mind and just festered there. It was inevitable that I would eventually attack this subject as I’m working through a lot of my psychological barriers by writing. Everything came to a head about three years ago when I was targeted by a young girl desperate to use Antimatter to her own benefit (no more details were mentioned – editorial note). After that experience I almost completely lost myself, vowing never to trust another human being ever again. Thankfully I came out of that way of thinking after about a year and learned to trust again. I’m a hell of a lot wiser nowadays, and this album asserts some of the observations I have made as well as the empowering conclusions I have come to. I must point out that I’m writing about less than 10 people out of the hundreds I have made connections with during my lifetime. It’s such a pity that this minority has managed to bend my sanity like this, and almost caused me to completely withdraw, which is actually what ‘The Judas Table’s artwork is about.

Konrad Beniamin Puławski: Why people are forming relationships and at the end of the day they are betraying themselves? Is it a game? 

Mick Moss: For some it is a game. A sociopath cares not about people they form relationships with but about what they can extract from that person. Some people feel loneliness and fill that void with others, without really caring for others or their feelings. I’m of course referring to the minority demographic of people without empathy, the kind that I write about in ‘The Judas Table’. Of course, the majority of people have empathy. At least I would like to think!

Konrad Beniamin Puławski: The world probably will not change. Do you think it will be harder to trust another human being?

Mick Moss: That’s all down to the individual, we all have different ideas about what dangers other humans do or do not represent, and this of course fluctuates even throughout an individual’s lifetime and experiences. I’m not sure whether trust will be the big issue in the years to come as that would indicate that a person puts any stock in the value or threat of other beings. The way many people see it nowadays is that prevalent social media trends simply condition the mind to focus only on itself.

Konrad Beniamin Puławski: Your lyrics always talk about serious and undoubtedly interesting issues. Do you think people care about this sphere of art? Have any of your fans approached you and wanted to discuss some matters of your lyrics or they care just about the music itself? 

Mick Moss: Some people have sent messages of thanks, and indicated that Antimatter lyrics have widened their perception about society. This is lovely, really. I hardcode theories and realizations into lyrics in the hope that other people who haven’t been through these processes can maybe begin. Not everybody cares about lyrics though. I’m sure that for some people the voice is just a part of the overall music.

Konrad Beniamin Puławski: I think we could say that Antimatter is a project of one man. Is it because of disagreement with other artists or it is a result of your ambitions and inner nature? Do you prefer to work alone?

Mick Moss: I can’t imagine myself ever working with somebody to write a song from zero, it’s such a personal experience and it takes a certain vision to get it finished. I would imagine that there would be quite some disagreements 

Konrad Beniamin Puławski: Still, I know that you have started also a new project called “Sleeping Pulse”. What could it bring to music world that Antimatter could not? 

Mick Moss: Disassociation from the word ‘Antimatter’ was one thing it brought, the ability to exist under a moniker that didn’t have any ghosts or connotations. With that in mind it served its purpose perfectly. Plus the chance to work musically with somebody. Despite what I said earlier about not wanting to compose with somebody, Sleeping Pulse was a fantastic opportunity to work with Luis’ (Fazendeiro – editorial note) existing music and then craft vocal melodies and lyrics over the top. 

Konrad Beniamin Puławski: Exactly. You were not alone with it. Why could not you take on the challenge alone, as you probably would prefer? Why him and what did he bring with himself to the album that you could not? 

Mick Moss: If I were doing it alone, then it would surely have been “Antimatter”. Luis played me a track of his instrumental work some years ago, and I immediately liked the vibe of it. I told him I wanted to craft songs and lyrics around his ideas there and then, it was a spontaneous thing. This is where Sleeping Pulse began. A wonderful experience that allowed me to operate fully as a vocalist and lyricist, and to put all of my energy into those jobs alone without having to worry about all of the other instruments like I do in Antimatter.

Konrad Beniamin Puławski: Do you have any idol that you could eventually consider worth cooperating with in the near future? 

Mick Moss: Maybe Midge Ure or Billy Currie. I’d love to duet with Grace Slick but she’s in retirement. This is all in the realm of pure fantasy of course.

Konrad Beniamin Puławski: Do you think you have many Polish fans? Any particular memories with them? 

Mick Moss: I said this in an interview not long ago, the Polish fans stuck with Antimatter through thick and thin, and they’ll always have a special place in my heart for this. I always love returning to Poland as there’s a warm welcome. Plus pierogi is awesome.

Konrad Beniamin Puławski: Any polish band that you respect or an artist that you would like to temporarily cooperate with?

Mick Moss: Had you asked me that question a month ago I would have said no. But now, absolutely. I met Riverside last weekend as we shared the bill in a festival in Brazil artyści spotkali się na Overload Music Fest 5 września 2015 roku – editorial note). I was really happy with them as people as well as musicians. It would be great to play something together, even if it is just the two bands on the bill one night. I love what Michal does with his keyboards, it’s very much the kind of thing that I’m into.