Materia – We Are Materia

★★★★★★★★☆☆

 1. Cry Forever 2. Place of Find 3. Wasted 4. Let’s Go To Stars 5. Hate  6. Air 7. Addictions 8. We Believe in Different Gods 9. We are Materia 10. My Land

SKŁAD: Michał Piesiak – wokal, gitara basowa; Tadeusz Piesiak – wokal, gitara; Adrian Dubiński – gitara; Kuba Marciniak – perkusja

PRODUKCJA: Waldemar Jędruszak & Materia – Materia Studio

WYDANIE: 2015

Kują żelazo, póki gorące. Udana trasa w 2015 roku u boku Decapitated i doskonale przyjęte występy na takich festiwalach, jak Przystanek Woodstok, Sonisphere, Metal Blast w Egipcie czy też niemiecki Wacken Open Air. Na koncie oprócz tego szeregu sukcesów mają również dzielenie sceny z formacjami, jak Metallica, Slayer, Megadeth, Anthrax, Dog Eat Dog oraz Frontside. Co by nie mówić, zaliczyli pewnie większość z tego, o czym marzy średnia początkujących bandów i to w jakim tempie. Czy to zasługa ich promocyjnych zabiegów, szczęścia, czy też może to muzyka, którą tworzą wyważyła te drzwi do światka muzycznych gigantów?

Na koncie mają zrecenzowany przez nas debiut „Case of Noise” z 2013 roku (LINK), który nie mógł nie rzucić się nam na uszy. To był huragan muzycznego ewenementu na naszej polskiej scenie metalu. Ja podszedłem do niego z dystansem, który tyczył się również ich przyszłości. Czy wytrzymają presję? Czy podniosą ciężar rosnącej popularności? Dziś jestem ich progresem mocno usatysfakcjonowany, chociaż właściwie nie miałem wygórowanych oczekiwań i mimo że już sam debiut był wyjściem bardzo udanym, to z następcą jest jeszcze lepiej.

Kują żelazo, póki gorące. 

Formacji wyszły na dobre ostatnie sceniczne „przedstawienia”. W zastraszającym tempie zespół urósł do miana tytanów polskiej sceny metalowej. Profesjonalizm jaki za sobą niosą jest co najmniej podejrzany, no bo jak oni w takim tempie to wszystko osiągnęli? Nie wnikajmy jednak w mało kluczowe sprawy. Muzycznie podjęli niesamowitą lekcję. Nauczyli się obracać w muzycznym światku jak mało kto, a ich muzyka niesie tabuny fanów. W tym samym czasie nie zostawiają nas w iluzorycznym obrazie technicznych zapaleńców, ale potrafią dzielić to z wizją luzackiego feelingu, a przede wszystkim świetnej zabawy. Nie poddali się komercji Must Be The Music. Wykorzystali swoje pięć minut, budując bazę oddanych i wiernych fanów, odrywając się równocześnie od populistycznych zachowań i celebryckiej manii. 

„We Are Materia” to kredo, które posłuży na lata. Nie są przebłyskiem muzycznych karierowiczów ani tymczasowym produktem. To jest Materia, którą zapamiętamy na lata. Trudno powiedzieć, czy to wynik ich podejścia do muzyki, która sensu stricto rewolucyjna przecież nie jest, czy też dbałość o promocję swojej „marki”. Tak czy siak, działa ta machina i pcha w wir muzycznego podium.

Wykorzystali swoje pięć minut budując bazę oddanych i wiernych fanów, odrywając się równocześnie od populistycznych zachowań i celebryckiej manii. 

Słucha się tego naprawdę przyjemnie. Mimo że słychać w tym echa znanej do bólu meshuggowej rytmiki (Cry Forever, Let’s Go To Stars), charakterystycznego groove’u formacji Gojira (We Are Materia, Hate) czy też djentowych uderzeń Periphery słyszalnej w większości utworów oraz aranżacyjnego potencjału TesseracT, to ewidentnie mamy tu świetne i może nie tyle oryginalną, co mało rzucającą się w uszy powtarzalność standardów i zespolenie wszystkich tych elementów, które całością kopią dupsko. Ciężkie nowoczesne granie z progresywnymi ambicjami to właśnie to, czego oczekiwała Polska scena w tym światku. 

Brzmienie jest niewyobrażalnie soczyste. Co najważniejsze, potrafią świetnie kompilować melodyczność ze wspomnianą djentową zadziornością, tworząc jednocześnie kompozycje, które słusznie ukazują przebojowy potencjał zespołu, jaki prezentuje się w przypadku Let’s Go To Stars oraz Air, podbitego dodatkowym elementem czystych wokali. Ciekawie pod tym względem zapowiada się również mocno hiciarskie We Believe in Different Gods. Muszą jednak na tę kwestię uważać. Schodząc na niższe rejestry brzmieniowej terminologii, wypuszczają się często w skandynawskie rejony melodic death metalu, któremu blisko jest do granicy dzielącej naiwne pokłady grindcore’u. Jeśli jednak będą trzymać się w równowadze owych trajektorii brzmień na wzór np. Mnemic, którego zresztą odnalazłem tu za pewne nieświadome pokłady wzornictwa, to wszystko pozostanie na dobrej drodze do rozwoju. 

Cały album piętnuje zwięzłość i klamra, która spaja konwencję w jedną masę pięknego industrialnego metalu

Co najważniejsze, względem oryginalności wszystko spowite jest progresywnym sznytem niejednoznaczności, którą nieraz przypomina aranżacyjna zabawa dźwiękiem pokroju Fair To Midland (Place of Find). Jedną rzeczą jest jednak wykorzystać progresywne zamysły, a inną rzeczą jest techniczne wywiązanie się z gatunkowych standardów. Spokojnie! Umiejętności im jednak nie brakuje, a żeby się przekonać, sprawdźcie chociażby wykonania solowe, które pojawiają się w Hate. Nie zapominajmy również o pięknie płynącej w rytmicznych niuansach gitarze basowej i zdystansowanej, acz dobitnej perkusji. O genialnych riffach nie wspominam!

W poprzedniej recenzji zarzuciłem im fakt rozbicia konwencji zbytnią ilości środków przekazu i stylistycznej bohemy. Debiut był bardziej organiczny i rozerwany w początkach ich twórczości. Dziś tego samego stwierdzić nie mogę, bo cały album piętnuje zwięzłość i klamra, która spaja konwencję w jedną masę pięknego industrialnego metalu, nie balansującego na granicy kiczu, ale wytrwałej spontaniczności i szczerości w swym przekazie. Oby tylko wspomniana podróż do gwiazd nie okazała się kalkulacją mainstreamowych oczekiwań. Dla mnie kosmos… nadal przewidywalny, ale galaktyk są przecież miliony!

MATERIA – CRY FOREVER