Jazzpospolita mimo grupowych roszad na najnowszym krążku nadal pozostaje przy jazzie opartym na melodyjnych tematach instrumentalizujących pop, rock i alternatywę. Najnowsza płyta jest jednak znaczniej spokojniejsza, bardziej przestrzenna i oparta na spirytualnym wręcz wymiarze palety barw. Improwizacja w oczywisty sposób nadal pełni tu rolę gospodarza programu, chociaż ta stawia na bardziej mgliste rozciąganie motywów w czasie, dając wrażenie nadzwyczajnej płynności i aranżacyjnej nieskończoności kompozycji. W każdej z nich nadal króluje szyk, opanowanie i elegancja. Czy to nie dzięki temu ich pokochaliśmy?
„Przypływ” to więc świadomy powrót do korzeni i próba balansu, a być może wręcz analizy, własnej twórczości i jej nieśmiała konfrontacja z nowymi schematami, dlatego nie chciałbym jednak, żeby oznaczało to zarówno początek zjadania własnego ogona. Przyziemna i oszczędna forma ich muzyki dzięki swojej nieoczywistości jednak wciąga jak zwykle wystarczająco mocno i na tyle trwale, żeby oddawać się ich najnowszej twórczości wielokrotnie. Napiszę więcej – jednolitość charakteru tego wydania będąca zarówno spoiwem ich stylu i dotychczasowych koncepcji sprawia, że ten album staje się jednym z najważniejszych punktów kariery Jazzpospolitej.