(…) każdy z nas jest wyspą światła. |
Konrad Beniamin Puławski: Mówię, że opisywanie muzyki to jak tańczenie o kolorach. Wy za pomocą muzyki przekazujecie kolory i za ich pomocą nazywacie poszczególne utwory. O co w tym wszystkim chodzi i skąd taki ekstrawertyczny koncept?
Frozen Lakes: Chodzi tutaj przede wszystkim o emocje. Zauważyliśmy, że kolory i światła mogą oddawać nie tylko nastrój, ale też charakter człowieka, jego chwilowy lub długotrwały wewnętrzny stan emocjonalny. I każdy z nas jest wtedy taką wyspą światła. Tak narodziła się koncepcja tego krążka.
KBP: „Insuloj de lumo” to koncept album, który takim stricte konceptem nie jest. Czy utwory tworzą jakąś całość wobec siebie, czy raczej mają za zadanie przedstawić różne oblicza naszych ludzkich osobowości. Przenikają się?
FL: W jednej z recenzji tej płyty ktoś bardzo trafnie zauważył, że tę płytę należy zapętlić. To takie koło, trochę jak cztery pory roku, życie zmieniające swe kolejne fazy, rozkwitające i zapadające w sen organizmy. Z drugiej strony każdy z nas najmocniej identyfikuje się z jednym z tych utworów i można na ten album patrzeć również w taki właśnie sposób.
KBP: W jednej z kompozycji dobitnie zaznaczone są słowa: Bilion lives in one place/ An island made of lights. To chyba słowa klucze. Za pomocą płyty „Insuloj de lumo” staracie się odpowiedzieć na pytanie W jaki sposób zmieniłoby się nasze postrzeganie świata, gdyby świadomość człowieka potrafiła rejestrować i interpretować ten specyficzny rodzaj światła? Wiem, że nie chcielibyście zdradzać, ale czy sami zdołaliście uzyskać jakąś odpowiedź? Na ile byłoby to utrudnienie, a na ile ułatwienie dla człowieka i jego relacji z innymi i jak zinterpretowalibyście długość tych fali wobec charakteru człowieka? Czy muszą się przenikać, czy raczej każdy z nich stanowi indywidualny element?
FL: Każdy z nas jest inny, każdy „świeci” w innym kolorze, światła się przenikają i mogą tworzyć całe palety barw. Niektóre wyspy to pojedyncze światła, inne tworzą dziesiątki świateł. Możemy dzielić emocje z innymi, tworząc grupy lub istnieć jako samotne byty. Postrzeganie ludzi i świata przez pryzmat emanującego z nich światła jest bardzo intrygujące.
KBP: Na której „wyspie światła” spędzacie najwięcej czasu?
FL: Pytanie raczej powinno brzmieć – jakim światłem jesteś? Na ile intensywnym?
KBP: Jakby tego mało, enigmatycznie brzmiący tytuł albumu to nic innego jak próba wskrzeszenia międzynarodowego języka esperanto. Skąd ten pomysł?
(…) światło i barwa to też uniwersalny nośnik emocji. |
FL: Esperanto to język uniwersalny. Niestety nie stał się aż tak popularny, jak chciałby tego Ludwik Zamenhoff, ale mimo tego postanowiliśmy dodatkowo podkreślić w ten sposób, że światło i barwa to też uniwersalny nośnik emocji.
KBP: Dużo w Waszej muzyce psychologicznych aspektów. Ze słuchaczem chcecie prowadzić swoisty dialog, wzbudzić refleksje. Myślicie, że tworząc takie koncept albumy jak ten i poprzedni, publiczność zwróci na Wasz styl większą uwagą?
FL: Nasza muzyka ma jeden cel: przekazanie emocji. Staramy się konsekwentnie to robić. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to twórczość, która da nam pierwsze miejsca na listach przebojów. Liczymy jedynie na odbiorcę świadomego, który autentycznie zanurzy się w tych emocjach, nie oczekując niczego więcej.
KBP: Otwieracie się na potencjalnych fanów. Dajecie im wolną wolę i nie oczekujecie niczego w zamian. Cały produkt dajecie za darmo. Czy w tych czasach ma to rację bytu? Czy artysta nie ma swojej ceny?
FL: W obecnych czasach zespół, który stara się dotrzeć do słuchacza, a nie jest znany szerszej publiczności, nie może nastawiać się na czerpanie zysków. Na to musimy sobie zapracować. Jednym ze sposobów jest granie dużej liczby koncertów – Frozen Lakes, owszem, występuje na żywo, ale nie robimy tego zbyt często. Na obecnym etapie udostępnianie naszej muzyki za darmo pozwoli nam dotrzeć do jak największej liczby słuchaczy.
KBP: A jak jest z koncertami? Jesteście już w jakiś sposób rozpoznawalni? Jak to było przy wydaniu „Oceans of Subconscious”? Był spory odzew?
FL: Zagraliśmy kilka koncertów, na niektóre przyszło całkiem sporo osób. Oczywiście zawsze w takich przypadkach gramy z innymi ekipami i częściowo wspieramy się nawzajem. Ktoś przyszedł specjalnie na nas i zobaczył przy okazji np. chłopaków z Hunted By The Waves. Kiedy graliśmy np. przed francuskim Kwoon to wiele osób o nas nie słyszało, ale po koncercie już wiedzieli o naszym istnieniu. Reakcje zazwyczaj były pozytywne.
Liczymy jedynie na odbiorcę świadomego, który autentycznie zanurzy się w tych emocjach, nie oczekując niczego więcej. |
KBP: Co w takim razie z Waszymi muzycznymi spektaklami? Rozumiem, że zamierzacie w najnowszej odsłonie użyć sporo gry świateł?
FL: Ze względu na inne zobowiązania muzyczne części członków Frozen Lakes koncerty planujemy dopiero na początek 2015 roku – to dość nietypowa sytuacja, aby na żywo promować album dopiero pół roku po premierze, ale nie mamy w chwili obecnej innych możliwości.
KBP: W którymś z wywiadów wcześniej wypowiedzieliście się, że zamierzacie nie tyle odciąć się od post rocka, co spopularyzować swoją markę wejściem w bardziej mainstreamowe rejony. Co więc jest dla Was ważniejsze, przekaz i sztuka sensu stricto czy też popularność?
FL: Jeśli emocje przekazywane przez Frozen Lakes na nagraniach i koncertach będą miały odbiorców, to oczywiste jest, że będziemy z tego faktu dumni. Zależy nam przede wszystkim na tym, aby słuchacz docenił nasz wkład w muzykę: kompozycję, dbałość o jej szczegóły czy też brzmienie. Popularność to domena muzyki popowej. My takim zespołem nigdy nie będziemy, ale można próbować łączyć te dwa światy, tj. muzykę ambitną z sukcesem mainstreamowym. Niektórym ekipom to się udaje. Mamy nadzieję, że w miarę pozyskiwania kolejnych słuchaczy marka Frozen Lakes będzie co najmniej gwarantem dobrej jakości muzyki.
Popularność to domena muzyki popowej. My takim zespołem nigdy nie będziemy. |
KBP: Drugi album to chyba kontynuacja muzycznych emocji. Zmienia się tylko koncept. Chociaż kameralny nastrój również zaczął zmniejszać swoje znaczenie. W jaką stronę idzie Frozen Lakes?
FL: „Insuloj de lumo” to płyta zdecydowanie inna niż „Oceans of subconscious”. Ta generalna różnica to przede wszystkim inny proces twórczy – utwory na ostatniej płycie komponowaliśmy wspólnie. Szczególnie ma to znaczenie, jeśli chodzi o sekcję rytmiczną, czyli bas i perkusję. Ten album jest w naszej ocenie bardziej spójny, numery są ze sobą silniej powiązane.
KBP: No dobrze. Trzeba też wspomnieć, że Frozen Lakes to projekt współtworzony m.in. przez członka Letters from Silence, Henry David’s Gun, Nocny SuperstanSupersam. Na ile ten nowy twór mieści się w muzycznych inspiracjach poprzednich, a na ile to coś bardziej innowacyjnego i dlaczego?
FL: Nie należy rozpatrywać Frozen Lakes w kategoriach innych projektów jego członków. Staramy się, aby ten zespół muzycznie prezentował się jako coś kompletnie indywidualnego, coś, czego nie robimy nigdzie indziej.
KBP: A czy jest jakiś współczesny zespół, z którego bierzecie natchnienie?
FL: Nie będziemy w tej kwestii oryginalni – mamy całe tony kapel, którymi się inspirujemy. Niektóre z nich znamy wszyscy, niektóre z nich ekscytują nas wyłącznie indywidualnie, a pozostali członkowie nawet nie wiedzą o ich istnieniu.
KBP: Napisaliście, że: muzyka Frozen Lakes to oparta na zasadzie dźwiękowego światłocienia konstrukcja. Mógłbyś to rozwinąć?
Uwielbiają grać ciszą. |
FL: Staramy się, aby muzyka Frozen Lakes była wielowarstwowa. Oznacza to, że każde kolejne przesłuchanie pozwala odkryć niuanse lub detale, których wcześniej mogliśmy nie zauważyć. Warto posłuchać naszej muzyki na dobrym zestawie słuchawkowym, masę smaczków schowaliśmy i można je „wyłuskać”, słuchając muzyki w skupieniu i… odosobnieniu.
KBP: Zespół tworzy klasyczny rockowy skład, ale same utwory komponowane są już w bardziej rozbudowany sposób. Co jest Wam bliższe, minimalizm czy progresywne brzmienia? Za pomocą której wizji można przekazać więcej emocji?
FL: Rzeczywiście – patrząc na nasze instrumentarium, mamy do czynienia z klasycznym rockowym bandem: wokal, dwie gitary, bas oraz perkusja. Coraz częściej patrzymy jednak na komponowanie naszej muzyki w myśl dewizy „milczenie jest złotem”. Oznacza to, że jeśli odnosimy wyraźne wrażenie, że w jakimś konkretnym fragmencie jest za dużo dźwięków, to ich tam na siłę nie wciskamy. Uwielbiamy grać ciszą – takie podejście dominuje na „Insuloj de lumo”.
KBP: Jest jakiś specyficzny kierunek, w jakim chcielibyście się rozwijać? Co chcielibyście osiągnąć przy pomocy muzyki?
FL: Naszym zasadniczym celem jest wprowadzenie słuchacza w stan emocji, jaki towarzyszył nam podczas komponowania naszej muzyki oraz w czasie jej prezentowania na scenie. Nie należymy do ekip, które szaleją po scenie i nie oczekujemy tego również od naszej publiczności. Jeśli stojąc pod sceną lub słuchając naszych nagrań, poczujecie lekki dreszczyk na skórze, to nasz cel będzie osiągnięty.
KBP: Na koniec proszę powiedzcie, czy do kolorów można tańczyć?
FL: Trudne pytanie. Sądzę, że najprościej będzie włączyć „Insuloj de lumo” w odtwarzaczu lub przyjść na nasz koncert, żeby samemu to stwierdzić. KBP: W takim razie wiemy, co robić. Do zobaczenia!