Źródło zdjęcia |
Konrad Beniamin Puławski: Według magazynu Jazz Forum jesteś obecnie jednym z 4 najlepszych trębaczy na polskiej scenie. Czy sam zaliczyłbyś się do tego grona? Piotr Schmidt: Jazz to nie wyścigi i trudno takie rzeczy jak indywidualne gusta w jakikolwiek sposób sklasyfikować bądź nadać im rangę zawodów. Kilka razy po koncertach podchodzili do mnie ludzie i mówili, że dla nich jestem najlepszym trębaczem w Polsce. To bardzo miłe usłyszeć takie słowa. Na wyniki ankiety Jazz Forum ma też wpływ ogólnie działalność artystyczna i popularność. Ja sam od kilku lat jestem bardzo zadowolony z tego, co i jak gram. Bardzo satysfakcjonują mnie przeze mnie tworzone dźwięki i podoba mi się styl, w jakim się poruszam, jeśli chodzi o kształtowanie melodii i niuansów brzmienia. Samo brzmienie trąbki, oraz zespołów, które tworzę, także. Kilka lat temu, wreszcie doszedłem do poziomu, który daje mi wiele artystycznej satysfakcji i na pewno to, jak gram, bardzo mi się podoba. Więc z mojego punktu widzenia gram zdecydowanie najlepsze dźwięki w Polsce, bo swoje własne. KBP: Czy trudno było osiągnąć tak wysoki poziom artystyczny? Co było główną motywacją, aby wspinać się po szczeblach kariery jeszcze wyżej? PS: Na trąbce gram już 18 lat. Dopiero po 12-14 latach miałem naprawdę dużą satysfakcję z gry. Nie było to więc w moim przypadku takie proste i oczywiste. Wspinanie się do góry rozłożone na tak długiej przestrzeni czasu wymaga bardzo solidnej motywacji i stałego zaangażowania w ćwiczenie na instrumencie, doskonalenie warsztatu gry, a także tworzenia koncepcji gry zespołowej oraz rozwijania się jako człowiek i artysta. Miałem jednak cel, do którego dążyłem, i wytrwałością udało się do niego dobić. Cieszę się bardzo z tego gdzie jestem w tej chwili, a także na myśl o tym, co przede mną. Dla muzyka największą radością jest grać wspólnie ze świetnymi muzykami, a jak może grać do tego swoją muzykę i kierować brzmieniem zespołu, to jest już szczyt marzeń. To, mogę powiedzieć, udaje mi się już od kilku lat realizować. KBP: Oprócz bycia muzykiem jesteś również producentem muzycznym oraz właścicielem wytwórni SJ Records. Skąd wyszła ta inicjatywa? Czy w byciu muzykiem brakowało jakiegoś pierwiastka, dzięki któremu czułbyś się spełniony? PS: Pomysł założenia własnej wytwórni płytowej wyszedł z braku fajnych ofert na rynku skierowanych do młodych, ambitnych i zdolnych muzyków jazzowych, którzy jeszcze nie mają ugruntowanej pozycji. Duże, a także małe wytwórnie nie dawały mi nic, czego nie byłbym w stanie sam sobie zorganizować. Przy czym zabierały bardzo dużo praw i wszelkie ewentualne zyski ze sprzedaży włącznie z pozbawieniem kontroli nad jakością promocji krążka. Tak więc stwierdziłem, że założę sobie własną wytwórnię i sam będę kontrolował reklamę i dystrybucję swoich płyt. Przy okazji pomagam w tej wytwórni znajomym, świetnym muzykom, a także innym, głównie młodym artystom polskiej sceny jazzowej i około-jazzowej, których muzyka zasługuje na to, by ją usłyszano. KBP: Jakby tego mało, jesteś również wykładowcą. Czy myślisz, że to już zakrawa o pracoholizm? PS: To zdecydowanie zakrawa o pracoholizm i nie ukrywam, że jestem pracoholikiem. Moja żona mi to czasem wypomina, ale myślę, że każdy, dla którego praca jest jednocześnie wspaniałym i dającym satysfakcję hobby, staje się automatycznie pracoholikiem. Te wszystkie rzeczy dają mi spełnienie, które jest warunkiem mojego codziennego zadowolenia. Mam poczucie sensu tego, co robię. Zmierzam w konkretną stronę. Czuję, że żyję. Szkoda, że tak mało osób w społeczeństwie może powiedzieć to samo. Ludzie najczęściej pracują nie dla siebie, a dla kogoś, robiąc coś, z czym nie zawsze się zgadzają i coś, co nic specjalnie nie wnosi w ich życie. U mnie jest odwrotnie. Praca tak – bądź co nie bądź – różnorodna, bardzo mnie rozwija i daje duże pole do popisu. Lubię wyzwania, a to co robię, dostarcza mi ich każdego dnia. KBP: W większości projektów oscylujesz wokół jazzu, ale do tej pory współpracowałeś również ze światkiem hip-hopu, tj. Ten Typ Mes oraz Mioush. Czy te światy ciężko ze sobą pogodzić? To chyba jasne, ale w którym czujesz się bardziej komfortowo? A może satysfakcjonuje cię najbardziej fuzja tych stylów, jaką można usłyszeć w Twoim projekcie Schmidt Electric?
Źródło zdjęcia |
PS: Jazz to zawsze była muzyka łącząca gatunki i style w muzyce. Twórczość ludzi kreatywnych, którzy poszukiwali nowych środków przekazu i wyrazu myśli artystycznej. Mainstream jazzu to też muzyka, która była niegdyś krystalizacją i fuzją innych gatunków. Współcześnie bardzo lubię poruszać się w muzyce, która niesie ze sobą dużo przekazu emocjonalnego. Taki efekt można uzyskać na wiele różnych sposobów, stąd też duża różnorodność projektów, w które się angażuję. Czy to płyta „Dark Morning” (2017 – przyp. red.), nagrana w ascetycznym składzie, mająca dużo przestrzeni w sobie wynikającej z grania pauzą, ciszą i niuansem; czy to Schmidt Electric, w którym przestrzeń można uzyskać w zupełnie inny sposób, jak np. przy wykorzystaniu groove’u drum’n’bass i metaforyczne unoszenie się nad nim długimi i pięknymi liniami melodycznymi trąbki. Do tego w jednym i drugim składzie jest zabawa. Z Wojciechem Niedzielą bawimy się dźwiękami, detalami i formą. W Schmidt Electric z kolei jest to mieszanie gatunków, włącznie z wykorzystaniem hip-hopu. Nie jest to trudne przedsięwzięcie dla kogoś kreatywnego. Ale trzeba mieć na takie fuzje pomysł. KBP: Czy przewidujesz wydanie hiphopowych wydawnictw w swojej wytwórni? PS: Raczej nie. To ma być wytwórnia około-jazzowa, a nie hip-hopowa. Jednak elementy hip-hopu jak najbardziej w projektach ciekawych artystycznie mogą się znajdować i tak też się dzieje, choćby na „Tear The Roof Off” (2015 – przyp. red.) – drugiej płycie zespołu Schmidt Electric. KBP: Czy ta mieszanka standardowej odsłony jazzu z nowoczesnymi elementami takimi jak sama elektronika na rynku muzycznym jest dziś według Ciebie koniecznością do zainteresowania słuchaczy? PS: Nie jest to konieczność. Istnieje w muzyce tak wiele środków wyrazu, że niemal w każdej stylistyce oraz przy pomocy każdego zestawu instrumentalistów można stworzyć coś przyciągającego uwagę słuchaczy. To bardzo szeroki temat, stąd tak wiele muzyki i artystów, którzy mimo zalewu tego samego szamba z popularnych radiostacji, potrafią tworzyć rzeczy muzycznie nowatorskie, interesujące, dla bardziej wymagającego słuchacza ciekawe i po prostu fajne. KBP: A jeśli chodziłoby o sam jazz. Czy sądzisz, że przyszłość zależy właśnie od jego uległości innym gatunkom? PS: W pewnym sensie tak. To jest to, o czym wspominałem wcześniej. Rozwój każdej muzyki zależy w dużej mierze od jej zdolności do absorpcji wpływów z zewnątrz, do inspiracji i twórczego przetwarzania tej muzyki tak, żeby stworzyć w niej swój własny język wypowiedzi. To zawsze jest nowe i nawet nieświadomie jest inspirowane całym spektrum bodźców, z jakimi spotyka się twórca.
Źródło zdjęcia |
KBP: Niedawno miała miejsce premiera albumu z Wojciechem Niedzielą, ale do tej pory nagrałeś liczne i równie ważne wydawnictwa. Które z nich uważasz jako punkt zwrotny w Twojej karierze? PS: Z dziewięciu płyt autorskich, jakie wydałem do tej pory, najbardziej obecnie podoba mi się „Tear the Roof off” oraz „Live” (2017 – przyp. red.) zespołu Schmidt Electric, a także właśnie ta płyta „Dark Morning” z Wojciechem Niedzielą. To płyty dojrzałe muzycznie, w których słychać dokładnie to, co chciałem przekazać, choć podane jest to w zupełnie inny sposób. Wcześniejsze płyty też są fajne, czasem do nich wracam i wciąż mi się bardzo podobają, ale pierwsza płyta, którą potrafiłem słuchać jeszcze kilkanaście razy po mixach i masteringu to była właśnie „Tear the Roof off”. Do dzisiaj bardzo mi się podoba, stąd na płycie „Live” są prawie te same utwory, tylko nagrane na żywo głównie podczas koncertu na Śląskiem Festiwalu Jazzowym w grudniu 2016 roku. Więc jest to podobna płyta, ale z inną duszą i emocją, wynikającą z tworzenia muzyki i nagrywania właśnie „live”.
Wojciech Niedziela. Źródło zdjęcia |
KBP: Czy pracując z Wojciechem Niedzielą, dawało się odczuć nie tyle różnicę w wieku, co różnicę muzycznej mentalności? Który z Was bardziej ulegał tej drugiej stronie? PS: Myślę, że muzycznie trochę się docieraliśmy przez okres półtora roku wspólnego koncertowania przed nagraniem płyty, ale też od początku ta współpraca układała się dobrze. Jak dwóch muzyków słuchało do tej pory w dużej mierze tych samych gigantów światowej muzyki, to potem stosunkowo łatwo potrafią znaleźć wspólny język. Mi osobiście z Wojciechem Niedzielą współpracuje się bardzo dobrze, zarówno z nim jako muzykiem, jak i jako człowiekiem. To bardzo fajny, wyluzowany i niezwykle zdolny pianista z olbrzymią wiedzą na różne tematy, na które często, w trakcie podróży samochodowych na koncerty, rozmawiamy. Na pewno sam akt nagrywania płyty jeszcze dodatkowo nas dotarł muzycznie i teraz projekt ten jest w pełni dojrzały. Grać z takim pianistą, dla mnie osobiście, to olbrzymi zaszczyt i frajda zarazem. KBP: Twórcą większości kompozycji na najnowszej płycie jest Wojciech Niedziela. Co decydowało o tym, że Twoich kompozycji znalazło się tylko dwie? PS: Wojciech wyszedł naprzeciw moim oczekiwaniom co do kompozycji i ich kształtu, jakie powinny znaleźć się na płycie. Część jego utworów jest sprzed lat, ale część stworzył specjalnie na to nagranie. Te ostatnie kompozycje były dokładnie w klimacie, w jakim sam chciałem coś napisać, a on mnie ubiegł. To dobrze, bo to oznacza, że po półtora roku współpracy zaczęliśmy w tym zespole myśleć o muzyce w bardzo podobny sposób. Dwie kompozycje są więc moje, a dwie są wspólne, bo wyimprowizowane, notabene przy pierwszym podejściu, w studio. Całość jest bardzo spójna, wykluczając przerywniki tej spójności, zastosowane celowo. KBP: Słuchając albumu, czuć emocjonalną więź, która kreuje się raczej po wieloletnim bagażu doświadczeń i wspólnego grania. Jak to możliwe, że Wam udało się to wykrzesać po kilku koncertach? PS: Tak jak wspomniałem, to nie było kilka koncertów, a półtora roku regularnej współpracy. Poza tym każdy z nas ma wiele doświadczeń muzycznych za sobą. Wystarczyło się dostroić, wejść w klimat grania w duecie i wyobrazić sobie, co chcemy w takim składzie osiągnąć. Jaką muzykę grać. Co w nas siedzi, czemu możemy dać ujście w najlepszy dla nas możliwy sposób właśnie w duecie? Cieszę się, że ta emocjonalna więź jest słyszalna. KBP: Do niedawna byłeś zafascynowany muzyką elektroniczną. Czy trudno w takim razie było się odnaleźć w takim projekcie, jakim jest wydawnictwo „Dark Morning”? Przyznasz, że to zupełnie inna bajka. PS: Bardzo łatwo. To też muzyka, która we mnie gra. To część mnie. To też część Wojciecha Niedzieli. Ta przestrzeń, na którą nie zawsze jest miejsce w innych projektach, w których się udzielamy. Artyści wbrew pozorom nie są ludźmi, których łatwo jest zaszufladkować, mimo że dziennikarze czy ludzie takimi chcieliby ich widzieć. W ogóle ludzie lubią szufladkować innych. To ułatwia życie. Tutaj niestety nie jest tak łatwo. Życie daje tyle różnych fascynujących możliwość ekspresji emocji, że czasem szkoda ograniczać się do jednego tylko gatunku możliwości. KBP: Słyszałem, że w przypadku niepowodzenia w muzyce, miałeś w planach rozpocząć kierunek stosunków międzynarodowych. Wyobrażasz siebie jako politologa? PS: Teraz już chyba nie. Ale ogólnie ja siebie wyobrażam w różnych rolach. Zawsze z otwartością patrzyłem na świat i jest wiele ciekawych rzeczy, które mógłbym robić. Fascynacja światem, jego możliwościami, relacjami z ludźmi, psychologią i ogólnie interakcją w społeczeństwie jest u mnie bardzo wyraźna. Cieszę się, że mogę zgłębiać te tematy jako trębacz jazzowy.
Kendrick Scott. Źródło zdjęcia |
KBP: Jeśli mógłbyś stworzyć swój wymarzony projekt, kogo dobrałbyś do swojego składu? Nie wiem czemu, ale ja widzę Ciebie w najnowszym projekcie Antonio Sancheza „Bad Hombre”. PS: Myślę, że w składzie z Wojciechem Niedzielą czuję się bardzo dobrze i tutaj nie szukam w głowie nikogo do zmiany. Pełne zestrojenie wrażliwości i oczekiwań w muzyce. Natomiast w Schmidt Electric lubię zapraszać gości specjalnych. To daje kolejne możliwości rozszerzenia ekspresji i brzmienia zespołu. Na perkusję zaprosiłbym kiedyś z chęcią Kendricka Scotta, chciałbym grać częściej z Alexem Hutchingsem na gitarze, niestety nie zawsze jest okazja. Wspólnych koncertów już było wprawdzie kilkanaście, ale to tak wielkie przeżycie, że chciałoby się więcej. KBP: Podejrzewam, że Sancheza na najbliższych koncertach też u Twojego boku nie zobaczę, ale mam nadzieję, że skład będzie równie doborowy. Jakieś konkretne plany, z którymi chciałbyś się podzielić z naszymi czytelnikami? PS: Zaczynam od stycznia współpracować z wyjątkową osobą, która pomoże mi moje różne pomysły, jakie mam w głowie, zrealizować. Póki co nie chcę zapeszać i zdradzać za dużo, ale na pewno na przyszły rok szykuję jakąś fajną niespodziankę oraz kolejną, dziesiątą już, jubileuszową płytę, bo też w przyszłym roku będzie dziesięciolecie mojej pracy artystycznej. Trwa ona w sumie trochę dłużej, ale liczę od roku skończenia studiów. Zdecydowanie będzie się działo, a dla tych, którzy chcieliby być na bieżąco, zachęcam do polubienia mojego funpage’a na FB – Piotr Schmidt Official. KBP: Dziękuję serdecznie za odpowiedzi!