Dobbeltgjenger – Limbohead

★★★★★★★★✭☆

1. Tin Foil Hat 2. Calling Tokyo 3. Like Monroe 4. Locking My Doors 5. Swing

6. In Limbo 7. Keep’em Coming 8. Radio 9. Mangrove

SKŁAD: Vegard Wikne – Vocal, Guitar; Sondre Veland – Drums; Jakob Sønnesyn – Bass;

Knut-Martin Langeland Rasmussen – Guitar

PRODUKCJA: Dobbeltgjenger

WYDANIE: 2 marca 2018 – Karisma Records

Porównywanie w trakcie słuchania muzyki jest prawie nieuniknione. Tylko w przypadku niezwykle oryginalnych tworów nasz umysł potrafi się na chwilę zatrzymać i po prostu oddać muzyce, mimo że tego zupełnie nie chce. Najgorzej mają ci, którzy słuchają wielu gatunków muzycznych. Pole do popisu dla analitycznego umysłu jest wręcz nieograniczone. Przy „Limbohead” za nic nie mogłem powstrzymać się od porównywania, i jak w wielu przypadkach mógłby to być ogromny zarzut, tutaj zaliczam to na plus. Zespół, który potrafi umiejętnie oddawać hołd swoim inspiracjom ma wielką szansę zapisać się w pamięci słuchaczy, bo przecież każdy z nas ma swoich ulubieńców, dla których ciągle szukamy substytutu w chwilach, gdy nie wydają nowych płyt. Polityka „brzmi jak” jest wciąż jednym z najskuteczniejszych narzędzi marketingu i przynajmniej w przypadku Dobbeltgjenger nie kłamie.

W notce promocyjnej wyczytamy, że Norwegowie inspirują się między innymi Queens of the Stone Age, Eagles of Death Metal, Talking Heads, Led Zeppelin, Joy Division, Jeff Buckley i ZZ Top. Niespodziewanie słychać to na przestrzeni całej płyty, ale nie mam mowy o ślepym odtwarzaniu ani braku własnego stylu. Vekard Wigne z takim głosem nie miał szans uniknąć skojarzeń. Kiedy śpiewa czysto jest hybrydą Josha Homme’a (QotSA) i Gary’ego Cherone (Extreme). W agresywnych momentach potrafi z kolei wydobyć z siebie Dave’a Grohla. Dzięki takim możliwościom rozstrzał stylistyczny kapeli jest niemal nieograniczony.

Dobbeltgjenger w wybitny sposób potrafi wymieszać ze sobą style dwóch zespołów, które bardzo lubię, i sprawić, że ich kompozycje brzmią, jakby były jednym z największych szlagierów obu kapel. Absolutnie rewelacyjny Like Monroe to rozpędzona mieszanka Queens of the Stone Age z Incubus, a Swing bierze co najlepsze w tym pierwszym i dodaje do niego moc Foo Fighters znaną z Best of You czy The Pretender. Obie kompozycje brzmią świeżo i porywajo, nie czuć za nic zapachu przypalonego od odgrzewania kotleta. Locking My Doors należałoby przyozdobić czarno-białym teledyskiem, w którym jeden z panów gra na akustyku, a drugi przyśpiewuje. 30 lat temu MTV oszalałoby z radości. Dość mylący jest za to utwór Tin Foil Hat, który w żadnym wypadku nie jest złą kompozycją, ale mocno wyróżnia się frywolnością i nie jest zbyt reprezentacyjnym singlem. Jednak jakikolwiek kawałek nie promowałby „Limbohead”, nic by o płycie tak naprawdę nie powiedział, bo kapela nie potrafi stać w miejscu. A najmilszą niespodziankę zrobili mi w Mangrove, w którym rozpoznałem tę melodyczną wrażliwość Beardfish, a może po prostu chciałem ją usłyszeć, bo mój mózg wpadł w spiralę porównań, ale takich, które budzą same najlepsze emocje.

Fantastyczna to płyta, której czas trwania tylko wzmacnia to wrażenie (raptem pół godziny!), bo można słuchać jej w kółko, a czas prawie w ogóle nie płynie, co zamierzam zresztą robić przez najbliższych parę dni. Kolejną wielką zaletą jest niewymuszona przebojowość tego materiału. Norwedzy świetnie się na „Limbohead” bawią, a ja wraz z nimi, no i bezapelacyjnie przebijają ostatnie dokonania swoich idoli, więc chyba nie ma sensu traktować porównań jako czegoś złego.