1. Man in the Fog 2. Pleasure 3. Canada 4. Silver Peak 5. Bent 6. Empty Hotel 7. White Garden 8. Viral 9. LEaving SKŁAD: Tomasz Mreńca – skrzypce, syntezatory, elektronika PRODUKCJA: Audio-Games.pl WYDANIE: 2 marca 2018
Mieliśmy w Polsce zieloną Irlandię, Budapeszt też już wybudowano. Czas na Islandię! Wszak Polacy są na owej wyspie najliczniejszą mniejszością narodową. Czemu nie przenieść tego do naszej ojczyzny? Ryby mrożone przecież mamy, Polacy nie gęsi, też swój język mają i do najłatwiejszych nie należy wraz z islandzkim. Brakowało jednak równie dobrej muzyki. Tym oto materialnym postulatem wydaje się charakteryzować najnowsze dzieło Tomasza Mreńca. Syntezatory, skrzypce, szumy oraz trzaski to paleta brzmień albumu „Peak”. Kompozycje powstały podczas długiego pobytu Tomasza nad Bałtykiem. Rozwibrowane pasaże dźwiękowe zamknięte zostały w eleganckich, „arktycznych” formach. Pozorny chłód kompozycji jest jednak tylko oprawą tej osobistej i świadomej płyty. Faktycznie! Mamy tu muzyczną zadumę oraz ucztę dronowej atmosfery, która niekiedy zachodzi w apokaliptyczną apopleksję wzorem niezapomnianego projektu Chroma Key (Man in the Fog), a niekiedy w sinusoidę pozytywnych wibracji i szlachetnego ambientu (Bent). Są piękne ilustracyjne krajobrazy dźwięku, intensywna acz wstrzemięźliwa elektronika, no i odradzający się nienaturalnie wyrywający beat, a czasem mocno postrockowe wiraże.
Muzyka w przeciwieństwie do „Land” (2016) jest tu również dużo chłodniejsza, głównie przez wzgląd na bardziej odsuniętą rolę skrzypiec zastąpionych sterylną formą elektronicznych arpeggiów. Płyta na swój sposób jest jednak mocno mizantropijna, przepojona liryzmem, który jest jeszcze dosadniejszy aniżeli we wcześniejszej twórczości. Na ten efekt składa się również znana nam już poprzedniego krążka statyczna i swawolnie rozwijająca się struktura, na którą nanosi się niekończąca walką pomiędzy akustyką i elektroniką. Jest to wyważone wprost doskonale. Te bardzo subiektywne krajobrazy dźwięku są dla Mreńca bardzo znamienne. Elegancja minimalizmu względem ostatniej płyty jest tu jednak bardziej temperamentna. Nie bojąca się nadstawiać policzka wobec bardziej libertyńskich aranżacji sięgających po ciekawą kontrapunktację. Przepięknie uwydatniona jest tu w niektórych momentach dynamika, np. techniką kanonu w Man in the Fog rozszczelniająca niemalże psychodeliczne pokłady aranżacji. „Peak” faktycznie wskazuje na… szczytowanie artysty. Muzyka jest dużo bardziej zakreślona w konkretnej stylistyce i pewna przekazu swojej formy i treści. Wygląda na to, że Mreńca zbliża się do poskromienia swoich muzycznych ideałów i zrobił to po raz kolejny w wyśmienitym stylu. Nie ma tu aranżacyjnych nieścisłości, ale słuchacz po raz kolejny musi pokalać się przed czymś czego od razu pojąć nie łatwo; do czego można wykrzesać wiele interpretacji. Muzykę na najnowszym wydawnictwie, która osadzona jest w pewnej nicości i niebycie, trzeba na swój sposób zaakceptować, aby dojrzeć subtelność rozściełających się przestrzeni. Swoista mistyka jest w twórczości Mreńca jednak wpisana i znakomicie odbija się to pięknem tajemnicy przekazu. Nie ma tu granic czy też skończoności. „Peak” to brzmieniowy wszechświat, który rośnie z każdym odsłuchaniem.