Ten album zawiera wszystkie elementy, które czynią rock progresywny pięknym, a tego typu muzycznego wyrazu szukałem od jakiegoś czasu w naszym ówczesnym światku. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zorientowałem się że to już 10. album w dorobku tej formacji. Czas nadrobić zaległości! Big Big Train mają zdolność do tworzenia ciepłych, wyrozumiałych melodii rozbijających emocjonalną ścianę dźwięku. Opowieści ich są bardzo sugestywne z osobliwą ścieżką liryzmu. Można więc ich śmiało nazwać kuratorami angielskiej historii i jej folkloru. Album gęsty w swoim brzmieniu, a więc i wymagający, bo jest na czym zawiesić ucho… Mocno kontrastujące dłuższe zawody instrumentalne, akustyczne wstawki, chwytliwe riffy, ujmujące solówki, harmonie wokalne, a nawet wycieczki w stronę jazzu (On The Racing Line). Nic nadzwyczajnego? A jednak, wyróżniają się na scenie umiejętnością aranżacji, które formą przypominają najlepsze dokonania klasyków z zamierzchłych lat świetności rocka progresywnego lat 70., do których tak tęskniłem, odtwarzając niedawno płyty Gentle Giant oraz Marillion. Odgrywają muzykę z tą specyficzną manierą błysku i brzmieniowego pastiszu, ale bez zbytniej pretensjonalności. Zamiast popisów wykazuję się miarą potrzebnej w progresywnej formie powściągliwości, nawet jeśli struktura numerów niekoniecznie o tym świadczy. Big Big Train to zjawisko lirycznej elokwencji i sarkazm wobec wszelkich reguł dynamiki. Zapewniam, że ich twórczość zaskoczy niejednego, tym bardziej, że forma zbliżona jest niemalże do perfekcji. Album z gatunku tych, do których im więcej się wraca, tym bardziej się w nim zakochuje. Wiem to z autopsji.