★★★★★★☆☆☆☆ |
1. Bulwar 2. Nadziejowy 3. Syreni śpiew 4. Dla D. 5. Kochaj albo giń 6. Czary słów 7. (Nie)idealny 8. Zaginiona 9. Nim miasto spłonie 10. Histeria 11. Mój dzień 12. Optimus
SKŁAD: Paulina Aftanas – wokal; Kuba Bagiński – perkusja; Wojtek Aftanas – gitara basowa; Patryk Utecki – gitara; Mateusz Bogacki – gitara
PRODUKCJA: Przemysław Wejmann
WYDANIE: 2 października 2015 – Własne
Kiedy pada określenie „polski rock z kobietą na wokalu”, zaraz w głowie pojawiają się nazwy Łzy, Virgin z Dodą czy Ewa Farna, i w sumie tyle. Każdy z tych zespołów odniósł swego czasu pewnego formatu sukces, ale tylko przez silną przynależność do stylistyki pop. Co zaskakujące, nigdy nie nastąpił w Polsce szał na tego typu granie i oprócz naprawdę niewielu zespołów nie ma za bardzo do czego się odnieść. Mamy wprawdzie ambitniejszą stronę kobiecego rocka jak NeraNature, Closterkeller, a także zespół Delight, o którym słuch całkowicie ostatnimi laty zaginął, ale to raczej zespoły pozostające w świadomości wąskiego grona słuchaczy. Black Perfume w pewnym sensie wypełnia przepaść, jaka dzieli wymienione grupy. Zespół z Wrocławia nie boi się wplatania nośnych melodii do ciężkich gatunkowo utworów. Tylko czy to wystarczy, by zaznaczyć swoją pozycję na przesyconym mężczyznami rynku muzycznym?
Zacznijmy może od głosu Black Perfume, bo może i muzyka ma zawsze ostatnie słowo, ale bez wyrazistego głosu, który przyciągnie słuchaczy, znacznie trudniej o sukces. Paulina Aftanas ma mocny czysty głos i panuje nad nim bez żadnych problemów. Nie odnotowałem żadnych potknięć czy przykładów walki z własnymi ograniczeniami. Wokalistka doskonale wie, co jest w stanie zrobić ze swoim głosem, a to świadczy o dużym doświadczeniu. Jej barwa nie jest może idealna do muzyki rockowej, bo słychać w niej nutkę typowo popowej dziewczęcości, ale nie jest to aż tak szkodliwe dla muzyki. Co ciekawe zespół w początkowych fazach podobno tworzył w rejonach muzyki popowej. Cieszę się, że oddalili się od tej stylistyki.
Na „#Osiempięćzero” (bądź też #osiempieczero) mamy głównie do czynienia z bardzo melodyjnym rockiem (Bulwar, Nim Miasto Spłonie), ale zespół nie boi się czasem dołożyć do pieca podwójną stopą i ciężkimi, wręcz metalowymi gitarami (Syreni Śpiew). Okazjonalnie dostajemy też ciekawe solo gitarowe, jak choćby w (Nie)idealnym, jednej z najbardziej złożonych kompozycji, którą można zakwalifikować jako balladę. Solówka w tym utworze zaskakuje długością i progresywnością. Nim Miasto Spłonie i Optimus także mogą się pochwalić gitarowymi popisami, trochę krótszymi i mniej imponującymi, ale wciąż nadającym muzyce niezbędnego pazura i pokazującym warsztat muzyczny zespołu. Black Perfume w wywiadach wspominają też o elektronicznych akcentach w muzyce, ale są one skromne i słyszalne tylko w dwóch kompozycjach (Optimus i Czary Słów).
Produkcją albumu zajął się Przemysław Wejmann i zespół bardzo dobrze na tym wychodzi. Dźwięk ma w sobie wszystko, co dobry album rockowy powinien mieć. Każdy instrument jest dobrze wyeksponowany, a w szczególności bas, który w każdym utworze zaznacza swoją obecność, sprawiając, że muzyka brzmi bardzo mięsiście. Nie znoszę płyt płaskich i wypolerowanych do granic możliwości, a tutaj dostaje absolutne tego przeciwieństwo, więc Black Perfume dużo zyskuje takim podejściem.
Wrocławska grupa przyznaje się do inspiracji amerykańskim Paramore. Nawet ich sesja zdjęciowa (zdjęcie obok) przypomina jedną z tych, które promowały jedną z płyt wspomnianego zespołu. Trudno mi jednak znaleźć podobne odniesienia w muzyce, ponieważ oprócz ewidentnego nacisku na przebojowość, nie ma tu wielu podobieństw. Przede wszystkim Black Perfume gra muzykę ostrzejszą. Bardzo dobrze, że mimo otwartych inspiracji nie kopiują tego zespołu. Nie znaczy to niestety, że wrocławianie grają muzykę oryginalną. Podobnej muzyki można znaleźć mnóstwo i jeśli grupa chce nabrać znaczenia, musi kierować się w stronę ostrzejszych rejonów. Na razie na polskim rynku mają dużo miejsca dla siebie, ale jeśli chcą przyciągnąć słuchaczy zapatrzonych w rynek zagraniczny i szukających oryginalności, muszą dodać coś nowego do swojej receptury.
Przyznam szczerze, na kolana mnie „#Osiempięćzero” nie powaliło, ale zostałem miło zaskoczony, bo spodziewałem się produktu miałkiego i bez charakteru. Tymczasem dostałem porządnego kopa i obietnice, że w przyszłości może być lepiej. Melodie też mnie trochę dręczą i łapię się czasem na podśpiewywaniu tych piosenek. Dowód to na to, że zostają w pamięci.