Dłużej na temat Diabełków rozpisywałem się przy pierwszym albumie „Leśny duch”, dlatego ich drugi album „Stare ględźby” omówię w krótkich, żołnierskich słowach. Niestety, inaczej być nie może, gdyż większość materiału stanowią utwory z debiutu oraz premierowe tytułowe Stare ględźby czy słyszane już wcześniej Srebrne żmije, Byłem ongiś dębem oraz anglojęzyczne wersje Kikimora i zboże i Żeńcy i Południca. Przyznaję, że od zeszłego roku, kiedy recenzowałem debiut, gradacja utworów nie zmieniła się, wciąż na pierwszym miejscu wyżej wymienione utwory Kikimora oraz Żeńcy… i dodatkowo Srebrne żmije. Album niby nowy, ale jakby znany, utwory rodzime, ale jakby skądś zaczerpnięte, niezmienne pozostają fun, jaki zespół ma z grania i atmosfera, jaką wytwarzają wokół siebie Diabły. Nie traktujmy tego albumu zbyt poważnie, lecz tańczmy, pijmy i śpiewajmy w sukurs z zespołem. Czerpmy radość i energię, którą zespół kipi na tym albumie do ostatniej minuty.