Kto by pomyślał, że jest sens coverowania własnej twórczości… Kto śmiałby pomyśleć o tym, ile jazzowego kunsztu mogą kryć za sobą kompozycje Porcupine Tree… No chyba nikt by sobie tego lepiej nie wyśnił jak sam Gavin Harrisson, który w przerwie nad pracą w tej formacji tak bardzo tęsknił za powrotem do studia, że postanowił wydać coś własnym sumptem. Płyta niby oparta na starych utworach popularnego „jeżozwierza”, ale podjęta w tak kontrowersyjno-kontrastującej konwencji, że finalnych kompozycji nie poznał nawet sam lider tej brytyjskiej legendy Steven Wilson. Nie dziwota, skoro G. Harrison wziął na swoje barki transkrypcje czy też reinterpretację muzyki na stricte jazzową, a miejscami nawet poukusił się o bigbandową modłę. Efektów takich, jakie znajdziemy na „Cheating the Polygraph” chyba nikt by się nie spodziewał. Wszystko nadzwyczajnie świeże, z pomysłem, kreatywnie rozwiązane, a żmudna to była praca, bo zajęła ponad 5 lat. Co prawda związane jest to z oryginalnymi ścieżkami dość przekornie i naprawdę ciężko odnaleźć w tym echa oryginałów, ale nie w tym rzecz, żeby odegrać to, co wszystkim dobrze już znane. Instrumentarium drastycznie zwiększyło swoje proporcje i rozmach. Kompozycje są naładowane pęczniejącym brzmieniem, ale nawet mimo rozmachu iskrzących orkiestracji nieprzeładowane jest to formą nad treścią. Ta płyta to z jednej strony puszczanie oka do fanów Porcupine Tree, a z drugiej skumanie w swojej wizji zupełnie innej postrzegającej muzyczną rzeczywistość widowni, która jakością muzyki „Cheating the Polygraph” może być zszokowana. To piękne, że muzycy coraz częściej otwierają się na inne gatunki i nie zapuszczają korzeni w komforcie swojego stylu i twórczości. Aby otworzyć klapki co niektórym słuchaczom, potrzeba jednak takich muzycznych kreatorów znacznie więcej, ale obawiam się, że na takie ewenementy długo nam będzie jeszcze czekać, bowiem błyskotliwe to i zaskakujące przedsięwzięcie! Ze świecą… ba, nawet z lampą LED-ową drugiego takiego projektu się nie znajdzie szybko. To właśnie na tej płycie przedstawiona została elastyczność i ponadczasowość spuścizny Porcupine Tree, ale i ogromny talent schowanego zawsze za swoim instrumentarium skromnego perkusisty owej formacji. Biję pokłony!