Powitajcie kolejnych śmiałków chcących podbić oceany post rocka. Tym razem prosto z Węgier. Album naszych pobratymców stawia na fundamenty i estetykę gatunku. Dostajemy melancholijny zakres emocjonalny albumu, pogłos do granic jego możliwości i oniryczny delay gitar. Kwintesencja post rocka bez eksperymentów. Co jest więc na tym albumie niezwykłego? Ano, został on zarejestrowany w jaskini Baradla na Węgrzech i chyba dzięki temu jest tak przekonywujący. Od początku czułem, że jego dźwięk jest ultra naturalny. Jakość jest niewymiernie majestatyczna. Brzmienie bardziej precyzyjne i wszechobecne z przenikliwym chwiejnym echem. Album miejscami jest wręcz metafizyczny. Mówią, że muzyka tu jest podróżą i faktycznie, album pod względem aranżacji jest mocno ekspansywny. Rozpościerając wiele dźwiękowych ścieżek, ewoluując i manipulując całą konstrukcją – oddycha. Pomimo kompletnego wypełnienia przestrzeni nigdy nie jest jednak zbyt gęsto. Poszczególne instrumenty nakładają się na siebie idealnie. Dodatkowym atutem ambientowych pasaży jest mocna sekcja groove, która kojarzy się z formułą Pink Floyd. „Tükör” to doskonały album do wyciszenia, relaksu i zadumy.