★★★★★★★★☆☆ |
1. Nateravn 2. Hjertedød 3. Myth of Earth 4. Breathe in the Air Like It’s Fire 5. Kyss Mine Blodige Hender 6. Fish 7. Fallvind
SKŁAD: Aleksander Vormestrand – wokal, gitary; Hein Alexander Olson – girata solowa; Lauritz Isaksen – instrumenty klawiszowe; Erik Alfredsen – gitara basowa; Thord Nordli – perkusja
PRODUKCJA: Anders Bjelland
WYDANIE: Karisma Records – 6 października 2017
Czy to rześkie powietrze, wszechobecna natura czy krystalicznie czysta woda, coś musi być w Norwegii takiego, co sprawia, że muzycy z tamtych rejonów mają naturalne predyspozycje do tworzenia muzyki dotkniętej odrobiną magii i melancholii. Debiut Himmellegeme jest kolejnym tego przykładem.
Już spojrzenie na okładkę sprawiło, że miałem dobre przeczucia, choć lekko nakierowuje ona na space rocka, a materiały promocyjne dokładają do tego wszystkiego jeszcze rocka psychodelicznego. Troszkę to mylące, lecz jest w tym odrobina prawdy. Jak wspomniałem wcześniej Himmellegeme na „Myth of Earth” pokazują, że są za pan brat z melancholią i stawiają mocno na klimat, ale nie dają się zaprowadzić atmosferze w ślepy zaułek i w doskonały sposób utrzymują niezbędną dynamikę.
Pierwszy utwór na płycie daje takiego kopa, że możecie pomyśleć, że nie mam pojęcia, o czym piszę. To bardzo intensywny kawałek czerpiący w tonie gitar dużo z doomowej motoryki. Następujący po nim Hjertedød jest wzbogacony o klimatyczne zwolnienia, ale to nadal utwór, który w pełni zasługuje na miano rockowego. Pierwszy raz mamy tu okazję w pełni docenić uroki głosu Aleksandra, który mi osobiście przypomina bardzo Haydena Thorpe’a z Wild Beast z odrobiną wrażliwości Jónsiego (Sigur Rós). Nastrój wraz z pięknymi solówkami gitarowymi przejmują kontrolę od kompozycji tytułowej, w której powinni się rozsmakować miłośnicy Pink Floyd. Breathe in the Air Like It’s A Fire ma piękną melodię, która kradnie całą uwagę słuchacza. Zasługa chyba w tym tego, jak dobrze głos Aleksandra współgra z muzyką. Duch Pink Floyd wraca w Kyss Mine Blodige Hender, ale w formie przyprawy wzbogacającej smak, bo Himmellegeme mocno tutaj przyspieszają i oddają się dzikiej energii rocka. Bas ma tutaj znaczący wpływ na ogólny wydźwięk, wywołując znaczące drgania w sercach bijących szybciej w niskich rejestrach. Fish może za to sprawić, że będziecie chcieli z lampką wina pobujać się przy rozgrzanym kominku przez jego nasycenie bluesem. Finałowy Fallvind to z kolei jedna z tych kompozycji, które pozostawiają trwałe wrażenia długo po przygodzie z płytą przez to, jak podsumowują silne punkty reszty utworów i akcentuje walory zespołu, pokazując również, że można jeszcze coś nowego do „Myth of Earth” dodać. Utwór narasta, eksponując świetną melodię wypływającą spod palców gitarzystów, a potem droczy się ze słuchaczem wysmakowanym wyciszeniem, by przejść w trzeci akt, który idzie w jeszcze innym kierunku.
Imponujący to debiut i zdziwię się bardzo, jeśli Norwegowie nie wybiją się na nim wysoko w progrockowych rankingach zamykających rok 2017. Na pewno zasługują na wyróżnienia w kategorii debiut roku, głównie przez to, że zupełnie nie brzmią jak debiutanci. Nie mogę znaleźć żadnych wad w „Myth of Earth” oprócz tego, że zespół tworzy raczej muzykę niespecjalnie skomplikowaną, a wręcz prostą (może złudnie) jak na progresywne standardy. Ale czy to dla mnie tak naprawdę wada, kiedy potrafią z tak prostych dźwięków stworzyć coś, co potrafi poruszyć i zaimponować? Słucha się tego rewelacyjnie i za każdym razem zakochuję się w tej muzyce bardziej. Himmellegeme zdołali także wykreować swój własny charakter, co często nie wychodzi początkującym zespołom.