Mike Patton – muzyczny kameleon, który nie popełnia błędów. Tym razem poznaje na swojej drodze Jean-Claude’a Vanniera, współpracownika niejakiego Serge’a Gainsbourga – artysty notorycznie znajdującego się na krawędzi skandalu. Jest tak też i w przypadku naszego bohatera. Do rzeczy jednak… Album „Corpse Flower” to album intensywny, głęboki, mocno zmysłowy i, jak zwykle to bywało w karierze Pattona, na granicy pastiszu. Wydawnictwo to jest hipnotyzujące i wyobcowujące. Pełne „prostych”, humorystycznych i onomatopeicznych melodii i estradowej obsceniczności. Kombinacja rockowych piosenek i orkiestrowych aranżacji rodzi tu oryginalną dramaturgię, która iskrzy i dezorientuje. Ekscentryzm muzyki konsternuję pięknem i brzydotą aleatoryki. Polecam dla tych, którzy nie boją się mroku, napięcia i dynamiki zgniatającej kiszki. „Corpse Flower” to nędza i ekstrawagancja w jednym. Coś na kształt muzycznego „speak easy”, o którym mało kto wie, ale każdy by chciał przesłuchać, po czym nikomu o tym nie mówić…