★★★★★★★☆☆☆ |
1. I Wanna Dance with You 2. Now and Then 3. Sad Ending 4. Angel with Broken Wings 5. The Clock 6. A Different You 7. Progress 8. Cris 9. Way Down 10. Anytime Anywhere (cover Gotthard) 11. Babe
SKŁAD: Jola Górska – wokal; Tomasz Krawczyk – gitara; Arek Wieczorkowski – klawisze; Tomasz Hubicki – bas; Maciej Morawski-perkusja.
PRODUKCJA: Naked Root
WYDANIE: 1 sierpnia 2016 – Własne
Co mnie podkusiło, by skosztować muzyki łódzkiego Naked Root, nie wiem, ale już po minucie z singlowym Now and Then wiedziałem, że warto zagłębić się w ich debiutancki album. Tupanie nóżką i wprawianie w ruch mojej mizernej czupryny szybko weszło mi w nawyk w trakcie chwil, które spędziłem z tą muzyką, a do tego bardzo szybko zacząłem udawać, że znam już wszystkie teksty. Miło spędzony czas i masa zabawy, których nikt mi nie zabierze.
Naked Root grają klasyczne hard and heavy, czyli naturalnie tańczą na granicy heavy metalu i hard rocka. Muzycy nie pędzą przy tym na łeb na szyję, a starają się nadać każdej kompozycji indywidualny charakter. Utwory mają w większości bardzo ciekawą konstrukcję, która fajnie wzbogaca dynamikę „zwrotka/refren”. Chwali się, że mimo mocnego nowoczesnego brzmienia, grupie udało się zachować ten klasyczny sznyt, przez co wydaje się, jakby płyta była zaklęta w czasie, zagubiona gdzieś w latach 80. i odnaleziona w jakimś zakurzonym pudle.
Wokalistka Naked Root, Jola Górska, zasługuje na osobny akapit. Jej wokalny potencjał jest niepodważalny. Głównie przez nią miałem czasem skojarzenia z Megadeth. Przyrzekam, że jak odpalam Sad Ending słyszę Dave’a Mustaine’a. Tutaj akurat słychać to też w ponurych zwrotkach, w których odbija się także echo King Diamond stymulowane klawiszowym motywem. Więc tak, kiedy Jola stara się śpiewać agresywniej, gardłowo, wychodzi z niej Mustaine, z kolei w bardziej melodyjnych momentach czasem słychać Sandrę Nasic (Guano Apes), dostrzegam też nutkę Bon Joviego, ale może to już ze mną coś nie tak. Dziewczyna ma spore możliwości i używa swojego talentu bardzo dojrzale. Progress to chyba jej popisowy moment, choć niektóre jej okrzyki w tym utworze można potraktować jak wypadek przy pracy. Niezbyt często, ale jednak, zdarza jej się wydać z siebie urwany krzyk, jakby zabrakło jej mocy. Nie zmienia to faktu, że jestem pod dużym wrażeniem. Towarzyszący wokalistce panowie też mają wiele do zaprezentowanie. Rewelacyjne klawisze pojawiają się w The Clock i A Different You. Basik wymiata w Progress. Wioślarz, choć jeden, dwoi się i troi, żeby najeżyć kompozycje nośnymi riffami i apetycznymi solówkami. Perkusja temu wszystkiemu solidnie wtóruje, choć trzyma się raczej standardów. Wszystko z klasą i smykałką do tworzenia porządnych rockerów.
Na debiucie łodzian znalazł się też cover grupy Gotthard (Anytime Anywhere) zagrany z dużą wiernością oryginałowi. Wiedzcie jednak, że coś się dzieje, kiedy przeróbka rockowego hitu, wcale nie odstaje tak bardzo poziomem od reszty materiału. Szczerze mówiąc, utwór pasuje tu tak idealnie, że można by go pomylić z oryginalnym materiałem.
Spora niespodzianka, która umiliła mi parę wieczorów. W czasach, kiedy heavy metal jest albo zbyt techniczny, albo zbyt wypolerowany w produkcji, przydają się zespoły, które potrafią zasadzić porządnego kopa i pokazać pazur. A gdy przy tym na polu melodii też wszystko gra i buczy, to już w ogóle pięknie. Solidna alternatywa dla Kruka i w ogóle jeden z ciekawszych zespołów w gatunku w Polsce. Bardzo udany początek.