★★★★★★☆☆☆☆ |
1. Control 2. Love Is A Pain 3. Famous 4. Everything 5. The One 6. Mood 7. Anymore 8. High 9. Red Storm 10. Lovely
SKŁAD: Agnieszka Leśna – wokal; DJ Bactee – elektronika, sample; Dario Chiereghin – gitara; Szymona Świerczyński – gitara; Jarosław „Jaro” Malicki – gitara basowa; Hubert Hayn – perkusja
PRODUKCJA: Ivan Muńoz i John Fryer
WYDANIE: 8 kwietnia 2016 – Echozone (Sonic Records/MusicOla)
Red Storm to kolejny zespół, który nie znalazł w Polsce wytwórni podatnej na swoją muzykę. Grupa utworzono przez wokalistkę Desdemony, Agnieszkę Leśna, odnalazła na szczęście dom w niemieckiej wytwórni Echozone. Od zawsze Niemcy pałali dużą miłością do gotyckiej odmiany rocka z damskim wokalem i zapędami do wplatania dużej ilości elektroniki, nie dziwi więc, że wzięli Red Storm pod swoje skrzydła. Jak na kraj, w którym spory sukces odnosi festiwal Castle Party wypełniony industrialem i muzyką przesączoną mrokiem i melancholią, nie mamy w Polsce prawie żadnych reprezentantów w tym gatunku, którzy wypłynęli do szerszej świadomości słuchaczy. Na palcach jednej ręki można policzyć te bardziej znane zespoły jak Closterkeller, który występuje na festiwalu prawie rok w rok, Moonlight, wspomniana wcześniej Desdemona czy NeraNature (wokalistka Darzamat). Może bardziej taneczne i nastawione na przeboje podejście Red Storm sprawi, że będą mieli oni więcej szczęścia.
Już pierwszy bit zwiastuje przebojową ofensywę, głębokie podkłady i porywający refren nastrajają bardzo pozytywnie. Jeszcze lepsze wrażenie robi gitarowe szaleństwo w finale utworu. Niestety na reszcie wydawnictwa gitary spełniają rolę raczej marginalną. Love Is A Pain jeszcze pozostaje po rockowej stronie rzeki. Industrialowy riff jest osią całej kompozycji i wyjątkowo to elektronika stanowi dopełnienie. Singlowy Famous z początku zupełnie nie przypadł mi do gustu, wydawał mi się zbyt przeciążony dyskotekową elektroniką i mimo że do końca nie zmieniłem zdania na ten temat, to teraz słuchanie go sprawia mi dużo przyjemności. Początek utworu wybrzmiewa niczym muzyka z 8-bitowej gry i mógłby być częścią jakiegoś utworu ze ścieżki dźwiękowej do gry FEZ. Z kolei samo zakończenie to już Pendulum w całej okazałości z przebojowymi syntezatorami. Everything brzmi jakby Guano Apes postanowili nagrać płytę symfoniczną z chórem i dramatycznymi orkiestracjami. Muszę przyznać, że brzmi to intrygująco. The One można pochwalić za stonowaną elektronikę i balladowy klimat. Refren należy do najbardziej przebojowych na płycie bez specjalnego starania się o to.
Jesteśmy w połowie albumu i jasnym jest, że nie ma co tu szukać oryginalności. Grupa skupia się raczej na wyrazistych bitach, które niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale skutecznie przyspieszają tętno. Orkiestracje też nie silą się na nowatorstwo, ale dobrze wpisują się w ogólny zamysł tożsamości zespołu. Agnieszka jest wokalistką, która doskonale zna swoje możliwości i szczyci się swoją charyzmą, ma też niewątpliwy talent do nośnych melodii. Jeśli więc szukacie muzyki, która rozbudzi was z rana i zapełni głowę nachalnie przebojowymi refrenami, to czytajcie dalej.
Mood otwiera drugą połowę płyty nieco funkującym basem, który nadaję utworowi ciekawy vibe. Bardzo motoryczny Anymore trochę nuży, bo powiela schematy swoich poprzedników, ale wyróżnia go bardzo drapieżny wokal Agnieszki, która wreszcie pokazuje na co ją naprawdę stać. Szkoda, że nie daje się częściej porwać swojej dzikiej stronie. Gdyby High zaczął się w 40 sekundzie miałby rewelacyjne rozpoczęcie z bardzo charakterystycznym bitem. Gitara świetnie współgra tu z elektroniką, a sama Agnieszka przyznaje, że Red Storm chcieli tutaj zaprezentować coś na miarę Never Let Me Down Again Depeche Mode, w czym pomóc miał legendarny producent John Fryer. Wyszedł z tego utwór bardziej skupiony na ogólnym klimacie aniżeli chwytliwości. W pewnym stopniu jest to duchowy spadkobierca wspomnianego utworu, co jest swoją drogą najlepszą formą hołdu. Hymn zespołu i koncertowy killer Red Storm rozpoczyna… tak, zgadliście, dźwięk burzy. Łopatologiczny refren niewątpliwie idealnie sprawdza się w warunkach scenicznych i rozbudza chóralne śpiewy widowni. Na sam koniec zespół serwuje nam miłą niespodziankę w postaci instrumentalnego Lovely, który wyśmienicie pasuje jako utwór otwierający koncerty. Prezentuje on bowiem esencję zespołu. Delikatne, wręcz marzycielskie klawisze miarowo zaczynają tonąć w soczystym elektronicznym sosie przyprawionym energetycznym bitem.
„Alert” pozostawia mnie ze skrajnymi odczuciami. Kiedy nie analizuje zbytnio wartości muzycznej, daję się porwać tym hiciarskim kompozycjom, które tak bezwstydnie topią rock we wręcz dyskotekowych bitach. Ta muzyka jest autentycznie zaraźliwa. Jedno spojrzenie na aranżacje pokazuje, że zespół lubi szafować elektroniką i czasami brakuje tutaj powietrza, które mogłoby otworzyć miejsce dla odrobiny świeżości. Nie zapominam też, że strona symfonicznie-elektroniczna brzmi bardzo standardowo. Z drugiej strony każda kompozycja eksploruje trochę inny muzyczny wymiar. Funkujący Mood czy spokojniejszy The One i najbardziej udany aranżacyjnie High pokazują, że Red Storm nie zamierza stać w miejscu i lubi różnorodność. Mimo wymienionych minusów, słuchanie „Alert” należało do przyjemności.
Jak na debiut całkiem nieźle, choć tych muzyków trudno nazwać debiutantami, zwłaszcza, że większość pochodzi z Desdemony. W Niemczech zespół już zdobywa przychylne recenzje i chyba tam zostaną najbardziej docenieni. Polska może ich potraktować z obojętnością, a szkoda, bo mamy tu parę idealnie skrojonych hitów, które byłyby dobrą alternatywą dla naszych pozbawionych wyrazu gwiazdorek pop.