★★★★★★★★☆☆ |
1. Silfur-refur 2. Ísafold 3. Hula 4. Narós 5. Hvít sǣng 6. Dýrafjörður 7. Ambátt 8. Bláfjall
SKŁAD: Aðalbjörn Tryggvason – gitara, wokal; Svavar Austmann – gitara basowa; Sæpór Marius Sæþórsson – gitara; Hallgrímur Jón Hallgrímsson – perkusja, chórki
PRODUKCJA: Birgir Jón Birgisson, Jaime Gomez Arellano, Ted Jensen
WYDANIE: 26 maja 2017 – Season Of Mist
Szósty album islandzkiej załogi możemy przetłumaczyć, acz bardzo luźno na język polski jako „marzyciel nadchodzących wydarzeń”. Obecny rok będzie faktycznie bardzo owocny w wydarzenia dla muzyków Sólstafir, 26 maja na półkach sklepowych pojawił się album „Berdreyminn”. Po drugie zespół zapowiedział trasę promującą album po całej Europie, również w Polsce, dzięki czemu będzie można zobaczyć ich na wielu festiwalach. Przy okazji poprzedniego krążka „Ótta” wspominałem, że Islandczycy nie odcinają kuponów od poprzednich wydawnictw i z każdym kolejnym krążkiem dodają do ich twórczości nowe wartości. Podobnie jest i na „Berdreyminn”.
Na ten album przyszło nam czekać trzy lata. Zespół zdążył opuścić dotychczasowy perkusista Gummi, co wielu słuchaczy zespołu przyjęło ze smutkiem i swego rodzaju rozczarowaniem. Rozczarowanie oraz chwilowe załamanie słuchacze mogli przeżyć także przy pierwszych odsłuchach zaproponowanego na singiel Ísafold, który zdaje się utworem „najbardziej od czapy”. Krótki, absolutnie nie w klimacie zespołu, a co bardziej wyczuleni słuchacze wytknęli, że jest to zrzynka z jednej z kompozycji Fields of the Nephilim Psychonaut. Powiedzmy sobie szczerze – nikt już dzisiaj nie gra rocka w radio, a zwłaszcza takiego, który trwa powyżej 7-8 minut, co jest przecież znakiem rozpoznawczym Sólstafir. Próbę stworzenia iście radiowego i melodyjnego kawałka da się więc ostatecznie zrozumieć.
Silfur-refur to świetny otwieracz albumu. Dźwięki rogu, które tam występują skutecznie mogłyby zabrzmieć na którejś z płyt sygnowanej nazwiskiem Einara Selvika. Kompozycja jest świetnie wyważona, gdzie jak w soczewce skupiają się motywy rockowe, instrumentalne, a także metalowa przeszłość zespołu. Zespół pielęgnuje ten amalgamat nawiedzających melodii, psychodelicznych faz, silnego zacięcia rockiem i hard rockiem, czy odnajdywania się w post-rockowych przestrzeniach.
Hula to utwór, który cofa nas do poprzednich albumów. Na pierwszym miejscu odnajdziemy klawisze i smyczki ciągnące cały utwór. Narós i Hvit sæng dowodzą, jak zespół potrafi tworzyć atmosferę. To bogate kompozycje o różnym tempie i intensywności. Dÿrafjörður z kolei to ponad siedmiominutowa ballada łącząca w sobie melodyjność, charakter rocka progresywnego i szczyptę elektroniki. I właśnie ta elektronika to wcześniej wspomniany element dodany, coś całkiem nowego od zespołu.
Druga rzecz dodana to na pewno większa melodyjność utworów. Oprócz wspomnianego wcześniej singla na taką samą charakterystykę zasługuje przedostatni Ambátt. Co prawda jest to najdłuższy z utworów, ale wybijający się ponad wszystko zapętlonym motywem fortepianu, który może zapaść w pamięci naprawdę na długo. Bláfjall nosi w sobie elementy rocka gotyckiego (organy), a także rocka progresywnego.
Ewolucja zespołu trwa nadal. „Berdreyminn” jest albumem eklektycznym. Granice gatunkowe nie zostały na nim złamane lecz zignorowane. Muzyczne wpływy nagromadzone zostały z różnych źródeł, różnie zostały też rozmieszczone, tkając nowe wzory. Melancholia, tęsknota, złość, radość, przyjemność, ból. To wartości, które wypełniają ten album. Sólstafir kieruje się ku nowym, nieznanym horyzontom. Co znajdzie się na kolejnym krążku, ciężko na chwilę obecną przewidywać. Sólstafir uosabia wiecznie zmieniające się pory roku, ekstremalny północny klimat, ostre kontrasty. Jasność i ciemność, czy bliskość piękna, a zarazem śmiercionośne siły natury.